Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ceremonialnie otworzył przy nim szufladę biurka i naładował do pugilaresu kupę banknotów.
— Sądząc z tego zapasu — swobodnie zaśmiał się Malinowski — zamierza baron szaleć.
— Gentleman zawsze musi być przygotowany na wszystko. No chodźmy. Aha... przepraszam pana... chwileczka.
Przeszukał kieszenie zdjętego poprzednio ubrania, znalazł jakąś kartkę, którą rozerwał i chciał rzucić do kosza, lecz po namyśle spalił ją nad zapałką.
— Pewno list miłosny jakiejś damy z wyższych sfer — pomyślał Malinowski — to się nazywa ostrożność.
Jednocześnie przyszło mu do głowy, że mógłby Denhoffowi zaimponować, gdyby powiedział mu, że Lola Symieniecka jest jego kochanką. Oczywiście byłoby to świństwo, ale dać do zrozumienia w jakiś dyskretny sposób, to nie to samo co powiedzieć wprost.
W restauracji było prawie pełno. Na wszystkich nielicznych wolnych stołach widniały kartki z nadrukiem „Zamówiony“. Jednakże dla nich znalazł się wygodny stolik tuż przy ringu tanecznym.
— Pan baron będzie łaskaw — z poufałą uniżonością kłaniał się zażywny maitre d’hotel — faktycznie zarezerwowałem to dla szambelana Koryckiego, ale on będzie rad...
— Szambelan jest w Warszawie? — zdziwił się Denhoff. — Sam?...
— Samiusieńki, panie baronie. Przyjechał rano, był na obiedzie, a teraz jest w teatrze na rewii.