Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem.
— ...Że przy nim zapomina się o wszystkich innych nieszczęściach.
Zaczął się śmiać i zacierać ręce. Bogna zrobiła wszystko, by śmiać się również, ale jakoś nie wychodziło.
— Weź pantofle — powiedziała.
— Co?... Mam już być takim przysięgłym małżonkiem?... — zaprotestował żartobliwie i objąwszy ją wpół posadził sobie na kolanach.
— Czyżby to było owym nieszczęściem, o którym zapominasz dzięki bucikom? — przytuliła się doń.
— Ależ nie, najdroższa, przeciwnie. To jest tak wielkie szczęście, że czuję się jak... jak okręt, który przybił do portu. Właśnie tak. Pomyśl tylko, czy to nie dużo? Ja, do niedawna tułacz i samotnik, mam eleganckie mieszkanie, żonę, której mi niejeden pozazdrości i nie byle jakie stanowisko. Czegóż mi więcej brak?
Pocałowała go w czoło, lecz on z lekka uchylił głowę i mówił dalej:
— Ale przysięgłym małżonkiem nie chcę być. To takie gminne, takie mieszczańskie. Nie, moja droga, mnie nie zobaczysz chodzącego po domu w pantoflach czy w szlafroku. Pantofle przydeptują miłość... Prawda?... Dobrze to sformułowałem?... Mężczyzna w domu powinien być pod każdym względem nienaganny. Wobec żony szarmancki, rycerski i zawsze gotowy do usług, żeby ludzie wiedzieli, że umie być dżentelmenem. Prawda? — Widzisz jakie mam w tej sprawie poglądy. Nie wywodzę się z arystokracji, ale dlaczego nie mam przyjąć jej obyczaju, skoro jest piękny i comme il faut. Życie trzeba upiększać w miarę możności. To samo zresztą dotyczy żony. Zachować