Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zazdroszczę jego zainteresowań, ale zazdroszczę, że mu wypełniają egzystencję. Ważne jest to, żeby być w prądzie, żeby być cząstką prądu.
— Ale dokąd ten prąd niesie?
— Niechby i na zbity pysk — wzruszył ramionami Jagoda i odwróciwszy się krzyknął: — kelner! Dwie wódki!
— Czy nie za dużo? — lekko zaoponował Borowicz, któremu już nieco kręciło się w głowie.
— Drobiazg — machnął ręką Jagoda — otóż ja też widzę wady i śmiesznostki Malinowskiego. Pewno, że to nie orzeł. Ale takim właśnie lepiej na świecie, lepiej wśród ludzi. On się wśród nich czuje swojsko, oni go uważają za swojego. Znają się lepiej, lepiej się porozumiewają. Na brylantach trzeba się znać, żeby je od szkła odróżnić i ocenić, trzeba mieć przy czym je nosić, a pieniądz obiegowy zawsze ma swoje znaczenie dla każdego.
— Jeżeli jest prawdziwy.
— Albo jeżeli jest tak podrobiony, że może uchodzić za prawdziwy. I mówię wam, Borowicz, że nie doceniacie tego chłopca. Ja tam nie dziwię się, że może mieć taki powodzenie u ludzi, a zwłaszcza u kobiet. Między nami mówiąc taką urodą nie byle facet może się pochwalić. Kobiety na to lecą. Poza tym sprytny, może bardzo wysoko zajść... Tak... No, wasze zdrowie!
— Ale już ostatni — zastrzegł się Borowicz.
— Zgoda. Kelner! Rachunek!... Pozwólcie, że ja zapłacę.
— Dlaczego nie na połowę?
— Bo ja prosiłem. Następnym razem wasza kolej. No, to ja wracam do biura. Miło się pogadało. Chodźmy.