Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dlatego też, że bywają głupsi i gorsi. Po prostu to inna parafia. Obcy. Nie pasuję do nich. Nieraz zastanawiałem się nad kwestią, czym do nich nie pasuję i do niczego nie doszedłem. Chyba wszystkim.
— Żadna wyraźniej zarysowana indywidualność nie asymiluje się zbyt łatwo — łagodząco wtrącił Borowicz, zaskoczony niespodziewaną i niezwykłą wielomównością Jagody.
Major nigdy nie mówił o sobie i Borowiczowi zdawało się, że musiało zajść coś ważnego i nad wyraz przykrego, co rozwiązało mu język. Borowicz nie cierpiał wysłuchiwania zwierzeń. Był teraz niezadowolony z siebie, że tu przyszedł, tym bardziej, że Jagoda kazał podać jeszcze dwie wódki i trzeba było wypić, by nie sprawić mu przykrości.
Jagoda pociągnął głośno łyk kawy i zaśmiał się.
— Nie o to się rozchodzi. Wy dobrze wiecie, Borowicz, że nie chodzi o indywidualność. Nie jestem znowu taki unikat, a indywidualności powstają z dwóch przyczyn: albo dany człowiek wyrasta ponad otoczenie, albo nie może w nie wrosnąć. Zresztą nie myślcie, bym wam głowę sobą zawracał z potrzeby wywnętrzenia się, z chęci zyskania w waszych oczach. Przecie i tak szanujecie mnie i uznajecie. Nie potrzebujecie zapewniać.
— To jasne — potwierdził Borowicz i zrobiło mu się niezmiernie przykro. Nie cierpiał definiowania swego stosunku wewnętrznego do innych, gdyż w takiej definicji przeczuwał rodzaj zadatku na poufałość, na zbliżenie się, a tego bał się.
Właściwie mówiąc nigdy nie miał przyjaciół właśnie dlatego. Nieraz czuł dla kogoś dużą dozę sympatii, cza-