Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz nie w żadnym urzędzie, nie w żadnym biurze, gdzie trzeba znosić nieprzyjemne otoczenie, podlegać ludziom, których maniery i sposób traktowania innych jest przeciwny formom normalnym, to znaczy takim, jakie panowały w rodzinie Borowiczów od szeregu pokoleń. Dwóch rzeczy nie trawił: chamstwa i głupoty. I właśnie dlatego nie lubił Malinowskiego, to jest nie dlatego, lecz w ogóle. Byłoby przesadą przypisywać mu te wady. Nawet dużą przesadą. W najgorszym wypadku był to brak taktu i pospolitość. Brak „taktu i obejścia“ — jak mówiła ciotka Antonina. — Tak, ona miała formy i sposób bycia bardzo zbliżone do Bogny. Tylko nie rozporządzała takim zasobem wdzięku. Jeszcze będąc małym chłopcem, ilekroć ciotka Antonina przyjeżdżała do nich na Podole, bywał uszczęśliwiony. Jej jednej nie brzydził się, gdy sadzała go sobie na kolana i całowała w same usta. Inne pocałunki wywoływały w nim wstręt. A te tak dobrze pamiętał do dziś dnia. Ciotka Antonina miała w sobie coś królewskiego. Była piękna i dumna. Nigdy nie uśmiechała się i pewno dlatego nie miała powodzenia. Podobno, jak to później się dowiedział, odrzuciła wiele najlepszych partyj. Gdy się na nią z daleka patrzyło, ani przez myśl nie mogła przejść możliwość poufałego wdrapania się na jej kolana i pocałowania w gorące, duże usta. Tylko, gdy byli we dwójkę i nikt nie widział, pozwalała mu na to. Przez długie lata, już po śmierci ciotki Antoniny, wspomnienia te powracały nieodparcie. Były całe okresy za czasów gimnazjalnych, gdy pisywał o niej wiersze i wierzył, że to była jego jedyną miłość.
— ...i jakże mogłam przypuszczać, że zarwie mnie taki człowiek, jak Perlikowski — zajęczała gruba dama.