Sobowtór bankiera/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Sobowtór bankiera
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 25.11.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Czarownica z Sussex

Podczas tego Jack i Jimm skierowali swe kroki ku stacji. Szli mało uczęszczaną drogą za ogrodzeniem parku. Rozdzielili się w miejscu, w którym prywatna droga dochodziła do szosy. Jimm zaczaił się w rowie szosy nadsłuchując. Panowała niczym niezmącona cisza.
Jimm spojrzał na zegarek: było trzy kwadranse po jedenastej. W tej chwili jakaś staruszka zbliżyła się do tego miejsca. Szybko jak błyskawica, Jimm wyskoczy ze swej kryjówki: Stara cofnęła się w przerażeniu.
— Hallo, stara czarownico! Dokąd śpieszysz? — krzyknął gwałtownie.
— Do pałacu — odparła drżąc — Mam przepowiedzieć paniom przyszłość.
W mgnieniu oka przewrócił ją i zakneblował jej usta mimo oporu. Pociągnął ją za sobą do rowu.
— Oddaj mi twoją suknię, stara sowo! Nie zrobię ci nic złego. Jeśli będziesz się opierała, to...
Ręką zrobił wymowny ruch, który stara zrozumiała natychmiast. Drżąc na całym ciele zdjęła suknię i kaftan oraz chustkę z frendzlami. Jimm począł się również rozbierać. Na głowie zawiązał sobie jej chustkę. Z kieszeni wyjął ekstrakt olejku orzechowego i natarł nim mocno twarz. Wyglądał jak stara cyganka. Przebierając się nie spuszczał oczu ze starej.
— Daj mi teraz twój sennik diabelski — rozkazał.
Wyjęła z pod koszuli i wyciągnęła rękę.
Schylił się i podniósł jakieś sznurki, które wypadły z jego kieszeni. Mimo oporu związał starej ręce i nogi, poczem nakrył ją swym paltem.
— Nie zmarzniesz teraz, stara wiedźmo — rzekł — leż spokojnie, za dwadzieścia minut będziesz miała swoje łachy z powrotem.
Tą samą drogą, którą szedł niedawno dostał się z powrotem do pałacu. Podniósł oczy i spostrzegł na wielkim tarasie dwuch ludzi rozmawiających z sobą z ożywieniem. Bystre jego oczy rozróżniły w jednym z nich mistrza. Raffles również go poznał i uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Zaczyna być zimno — rzekł obywatel ziemski — może wejdziemy do pokoju? Tutaj łatwo się przeziębić.
— Nie szkodzi, — odparł Raffles — Noc jest tak cudna, że nie będę żałował nawet przeziębienia.
Spiżowe dzwony kościołów oznajmiły północ.
— Godzina duchów! — rzekł Raffles śmiejąc się.
— Niedługo ujrzymy sławną cygankę — rzekł ziemianin — Czy idzie pan ze mną?
— Oczywista — odparł Hoensbrook uprzejmie.
Trzymając się pod ramię weszli do salonu. Ciekawy widok uderzył ich oczy. Ażeby podnieść jeszcze nastrojowość sceny, przytłumiono światła i cały salon pogrążony był w półmroku. Kobiety szeptały półgłosem. Spojrzenia wszystkich skierowane były na drzwi.
— Czy to prawdziwa jasnowidząca?, — zapytała jedna z dam gospodyni —
— Tak mnie przynajmniej zapewniano. Wiele osób chwali jej przepowiednie.
— Proszę wejść! — odezwało się naraz kilka osób, słysząc pukanie do drzwi. Na progu ukazała się kobieta: Strój jej był upstrzony rozmaitymi barwami. Powolnym spojrzeniem objęła salę, poczem zbliżyła się do półkola. Złote monety wiszące na jej piersi dzwoniły cichutko za każdym jej krokiem — Zapanowała cisza. — — Piękne panie i wytworni panowie! Kira, czarownica z Sussex, pozdrawia was — rzekła stara kłaniając się ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
— Dobry wieczór — dobry wieczór! — odpowiedziano jej wesoło. —
Panie podniosły się ze swych miejsc i otoczyły kołem czarownicę.
Wszystkie wyciągały ku niej swe ręce. Mówiła przeważnie głupstwa. Naprzykład powiedziała jednej pani, zamężnej od lat i matce trzech synów, że dzień jej ślubu z ukochanym jest już blisko. Gdy odpowiedziano jej, że pani ta jest już od dziesięciu lat mężatką, wykręciła się jakimś zręcznym kłamstwem.
— Opowiedz coś o moim losie — rzekł Raffles — zbliżając się do grupy. Ciągle jeszcze trzymał pod ramię młodego obywatela ziemskiego.
— Pokaż mi twoją rękę — rzekła cyganka mrugnąwszy okiem.
Przez chwilę w milczeniu spoglądała na wytworną wąską dłoń Rafflesa —
— Umrzesz jako człowiek bardzo bogaty — rzekła robiąc nad jego ręką kabalistyczne znaki. —
— On i tak posiada złota, ile chce — rzekł ktoś z gości. —
— Pseudo cyganka nie zbiła się tym z tropu. Przymrużyła oczy, jak zwykły to czynić chiromantki.
— Co widzę? Błękitny kwiat, kwiat szczęścia ale nie kwitnie on dla ciebie mój piękny panie. Będziesz miał piękną kobietę o złotych włosach, piękną jak anioł.
Przez chwilę mówiła jeszcze zabawiając całe towarzystwo swym żartobliwym tonem. Wszyscy tłoczyli się dokoła niej.
— Przepowiedz i mnie moją przyszłość, stara czarownico — rzekł Montgomerry swym chrapliwym głosem. Ujęła jego rękę.
— O, co widzę? — krzyknęła nagle — biedny starcze, ukryj twą twarz! Szczęście twoje jest już w grobie. Sroży się burza i wieje wściekły wiatr. Światło księżyca pada na próżną kasetę... Klejnoty...
— Co to ma znaczyć? — przerwał przerażony lord.
— Ależ lordzie — rzekł stary lekarz uspakajająco — nie będzie pan wierzył w tego rodzaju głupstwa? Toż to było by szaleństwo.
— Ale list, który dostałem... Co za dziwny zbieg okoliczności!
Kilka osób skupiło się dokoła przerażonego bankiera. Poradzono mu wreszcie, aby zeszedł do podziemi przekonać się.
Cały orszak udał się do piwnicy... Dwaj lokaje poprzedzali go, niosąc w ręku kandelabry... Mówiono przyciszonym głosem.
Gdy stanęli przed okutymi drzwiami — lord Montgomerry wyjął z kieszeni klucz. Napróżno jednak starał się otworzyć drzwi... Pot wystąpił na jego czoło.
— Pan pozwoli, może mnie się uda — rzekł Lister.
Klucz nie przekręcał się w zamku.
Inni mężczyźni również próbowali sił bez rezultatu.
— Może drzwi są otwarte? — zawołała jedna z kobiet.
Młody porucznik nacisnął na klamkę. Drzwi ustąpiły natychmiast. Goście wtargnęli do środka...
— Prędzej światła!.... — krzyknął blady jak trup lord Montgomerry.
Krzyk podobny do krzyku zwierzęcia, któremu łup odebrano, wydarł się z jego piersi... Na widok otwartej kasety lord załamał w rozpaczy ręce. Oczy mu wyszły z orbit. Nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Światło kandelabrów padało na leżącego na podłodze bez ruchu detektywa.
Damy krzyczały z przerażenia. Niektóre osunęły się zemdlone w ramiona stojących obok mężczyzn. Mężczyźni spoglądali na siebie w zdumieniu, nie mogąc jeszcze zdać sobie sprawy z tego, co się stało. Daisy zbliżyła się drżąc do kasety... Włożyła rękę do jej wnętrza:
Naszyjnik! — zawołała — Mój naszyjnik skradziony!
Zamknęła oczy i byłaby upadła na ziemię, gdyby nie podtrzymał jej Raffles.
— Okradziono mnie — wołał lord w rozpaczy — Zabrali mi naszyjnik wartości conajmniej pół miliona funtów!
O mało nie popłakał się z wściekłości. Obydwaj lokaje z kandelabrami wzniesionymi wysoko nad głowy — wyglądali, jak dwa słupy soli.
— Kanalie! — krzyczał lord. — Tak spełniacie swoje obowiązki?
— Milordzie, szepnął James trzęsąc się ze strachu i jąkając.
— Milcz, pijaku — zawołał jego pan — Razem ze swym towarzyszem mieliście pilnować wejścia do podziemi! Tchórzu podły!
W porywie złości wyrwał z jego rąk ciężki bronzowy kandelabr i rzucił go w kierunku służących. Na szczęście nie trafił, gdyż w przeciwnym razie nie uszliby z życiem.
Lord zbliżył się do okna: z głuchym szczękiem upadła na ziemię podpiłowana krata.
— Zapalcie światło — rzekł lord Montgomerry opadając bezsilnie na krzesło.
— Złodzieje widać weszli przez okno — rzekł ktoś z obecnych.
— To jasne — odparł Raffles obojętnie — Wystarczy spojrzyć na kraty.
Wszyscy zbliżyli się do okien. Raffles, tłumiąc śmiech udawał współczucie dla lorda, który wydawał się zupełnie przybity tym wypadkiem.
W tym samym czasie, Jimm, ile sił w nogach, biegł aleją pałacową w kierunku szosy. Podkasał kobiecą spódnicę i sadził długimi krokami.
W rowie znalazł staruszkę w tej samej pozycji, w której ją zostawił.
— Wstawajcie, matko! — zawołał tarmosząc ją rzetelnie. — Komedia skończona. Odnoszę ci twoje szmatki...
Przeciął sznury, którymi była skrępowana i wyjął knebel z ust.
Ściągnął z niej swą marynarkę i palto.. Stara trzęsła się z zimna i przerażenia. Przyłożył jej do ust butelkę z wódką... Wyjął z sakiewki złotą monetę, jedną ze skradzionych i wręczył ją starej.
Zarzucił na plecy marynarkę i pędem pobiegł dalej w kierunku miasta...
Stara, trzęsąc głową, skierowała się w stronę pałacu.
Goście, którzy tłumnie towarzyszyli lordowi Montgomerry do podziemi, wracali właśnie z powrotem na górę. Młody ziemianin, ten sam, który dyskutował z lordem Hoensbrookiem na temat spirytyzmu, znów znalazł się u jego boku:
— Jak pan sobie tłumaczy niezwykłą przepowiednię cyganki? — zapytał.
— Zdarzają się na ziemi i niebie takie zjawiska, o których się nie śniło filozofom — odparł Raffles, wzruszając ramionami.
— Niestety — rzekł ziemianin — Widzę, że i pan lordzie, wierzy w spirytyzm...
— I czy nie mam w tym racji? — odrzekł — Żadnymi logicznymi uzasadnieniami nie wyjaśni pan wiedzy, którą niewątpliwie posiada ta kobieta.
W westibulu, goście natknęli się na cygankę:
— Ależ to nie ta sama! — wykrzyknął ktoś ze zdumieniem. — Tamta była młodsza i o wiele przystojniejsza!.
— Jak się to stało? — zapytywano lękliwie.
— Cały dom jest zaczarowany — szeptała służba, żegnając się pobożnie. Zasypywano staruszkę pytaniami.
Zalewając się łzami, stara opowiedziała przygodę, która ją spotkała. Dolało to jeszcze oliwy do ognia... Wszyscy przejęci byli strachem i zdenerwowani. Choć dniało już, goście ani myśleli opuszczać pałac...
Zgromadzili się dokoła kominka i poczęli opowiadać historie niesamowite o włamaniach i duchach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.