Sewerka/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Sewerka
Wydawca Redakcja Wieczorów Rodzinnych
Data wyd. 1904
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




III.
Zbieranie rydzów.

Była śliczna pogoda, pani Sławska kazała zaprządz do bryczki. Wybierała się z Sewerką na rydze, których pełno było w pobliskim lesie. Było to właśnie południe. Przejeżdżając około mieszkania służących dworskich, zawołała Jagusi i powiedziała matce, że ją zabiera na całe pół dnia do lasu, ażeby pokazała, gdzie najwięcej rydzów i nauczyła Sewerkę je rozpoznawać, bo ona pierwszy raz zbierać je miała.
Zaledwie wjechali w las, Sewerka chciała wysiąść, bo widziała przy drodze czerwone, białe, żółte i szare grzybki, których była wielka obfitość.
— To nie! panienko, to bedłki — uczyła ją Jagusia. — Rydze są tam hen! na prawo, na polance. Trzeba aby Wojciech tam jechał.
Dawała instrukcye woźnicy i kazała stanąć skoro tylko dojechał do oznaczonego miejsca. Czuła się tu na swoim gruncie. Wyskoczyła z bryczki czemprędzej, pochwyciła opałkę, którą z sobą zabrała i zanim pani Sławska wysiadła, biegła prosto pomiędzy młode chojaki i świerki, porastające polankę.
— Poczekaj, poczekaj — wołała pani Sławska, podążając za nią.
Jagusia pochyliła się około sosenki, której gałęzie rozkładały się nad ziemią, podniosła je i odkryła kilka młodziutkich rydzów, oranżowo-zielonych.
Sewerka zaczęła krzyczeć z radości i nożykiem, który z sobą przywiozła, podrzynała rydze i rzucała do koszyczka, który niosła na ręku, a gdy wszystkie wycięła, spytała:
— Gdzież tu ich więcej?
— Niech panienka szuka, ich tu wszędzie pełno.
Sewerka nie szukała daleko, bo wszędzie rozsiane były oranżowe grzybki! Ale skoro Jagusia je zobaczyła, śmiać się zaczęła.
— Albo to rydze? — spytała? Toć panienko brzydkie bedłki, struć się niemi można.
Wzięła je z rąk Sewerki, rzuciła na ziemię i zdeptała.
— Jakże ty je poznajesz — pytała zafrasowana dziewczynka. — One takie do rydzów podobne.
Jagusia zaczęła tłómaczyć, jakie różnice zachodzą pomiędzy niemi. — Rydze mają ciemniejszy kolor, bardziej zaokrąglone brzegi i spód trochę odmienny, a jak się dużo grzybów widzi, to od pierwszego wejrzenia odróżnić je można.
Oprócz fałszywych rydzów pokazała Sewerce purpurowe muchomory, jasno-żółte gąski, brunatne maślaki, śpiczaste kurki, szare sarny, ze spodu jakby sierścią porosłe i wiele jeszcze innych, bo wszystkie znała doskonale, wiedziała, które jeść można bez szkody i te odkładała do swojej opałki, rydze oddając do koszyczka Sewerki.
Zbierając, zagłębiły się pomiędzy drzewa. I wkrótce napełniły swoje koszyki.
— Ach! mój Boże, — zawołała nagle Sewerka — zbłądziłyśmy w lesie. Gdzie moja mama?
— Niech się panienka nie boi, już ja tutaj nie zbłądzę, albo to raz chodzę na jagody, orzechy, grzyby. Z kaździutkiego miejsca trafiłabym do Poborza, choćby mi kto oczy zawiązał.
— Ale ja chcę wrócić do mamy. Mama będzie niespokojna.
— Co się pani ma niepokoić, dyć to lasek maluśki, nie żadna puszcza.
— Ja chcę wrócić, ja się boję! — wołała Sewerka!
A usłyszawszy jakiś szelest pomiędzy gałęziami, dodała z przestrachem:
— Może to wilk?
Nie miała wyobrażenia, jak się kierować i biegła w przeciwną stronę.
— Nie tu, nie tu, panienko, — tłómaczyła Jagusia, na chwilę nie tracąc pewności siebie.
A widząc, że Sewerka jest naprawdę pełna strachu, wzięła ją za rękę.
— Tu niema nijakich wilków, niechże się panienka nie boi.
I schylając się po drodze, gdy napotkała grzyby, prowadziła drżącą Sewerkę, która ciągle oglądała się niespokojnie.
— O, widzi panienka — mówiła — tu idzie dróżka do młyna, dalej będzie krzyż pod wielkim dębem, potem zaraz na lewo siągi zrąbane na zimę a trochę dalej na prawo polanka.
— Myśmy koło siągów ani krzyża nie jechały.
— Bo dojechaliśmy do polanki ze strony zagajnika.
I tak jak mówiła, doprowadziła Sewerkę do miejsca, gdzie została pani Sławska. Jak tylko Sewerka ją zobaczyła, zaczęła biedz z całych sił.
— Mamo! mamo! — wołała — otóż jestem. Czy nie bałaś się o mnie?
— Nic a nic — odparła, śmiejąc się matka — wiedziałam przecież, że ci się nic stać nie może. Jagusia zna lasek, więc z nią zbłądzić nie mogłaś. Zresztą choćbyście i zbłądziły, odszukanoby was z łatwością. O, jak macie dużo rydzów? Poczekaj, upieczemy je zaraz.
Przez czas kiedy dziewczynki były w lesie, pani Sławska kazała Wojciechowi zebrać suchych gałęzi i zapalić ogień, z którego rozsypywały się już żarzące węgle. Jagusia na te węgle kładła rydze.
— Gdyby tu była sól — wyrzekła.
W bryczce był koszyk, wydobyto z niego sól, talerze, widelce. Jagusia posypywała prażące się rydze, a w miarę jak się upiekły, pani Sławska widelcem wybierała je na talerz.
— Ach, jakie wyborne — wołała skosztowawszy Sewerka — nigdym tak dobrych nie jadła.
— A gdyby to panienka wiedziała, jakie dobre kartofle pieczone w popiele! — odezwała się Jagusia.
Sewerka miała wielką ochotę je skosztować, ale kartofli pod ręką nie było. Za to w koszyku były owoce i ciastka, które po rydzach smakowały wybornie.
Pani Sławska usiadła pod drzewem o parę kroków od ogniska, z którego dym podnosił się w górę prostą kolumną, rysował błękitnawem pasmem na tle drzew iglastych i rozpływał w czystem powietrzu.
Słońce chyliło się ku zachodowi a skośne promienie przebijały leśne głębie i słały pomiędzy drzewami złociste kobierce.
— Jak ciepło jeszcze, jak ładnie — wyrzekła Sewerka. — Cóż, kiedy zaraz przyjdzie ta brzydka słota i trzeba będzie siedzieć w pokoju.
— O panienko, jeszcze długo będzie pogoda — wyrzekła Jagusia.
— Zkądże to możesz wiedzieć?
— Obaczy panienka, że będzie — odparła z wielką pewnością, rozglądając się w około.
— Ale jak wiesz?
— A wiem, ja zawsze panience powiem naprzód, jaki czas będzie jutro.
— Są takie narzędzia które to z góry przepowiadają. Takie narzędzie nazywa się barometr, jak wrócimy do domu to ci pokażę.
— Na to nijakiego narzędzia nie potrzeba — zawołała rezolutnie Jagusia. — Dym idzie prościutko w górę, zamiast tłuc się po ziemi, słonko zachodzi bez jednej chmurki a pajęczyny ciągną się po łąkach i rżyskach. Toć wszyscy ludzie wiedzą, że będzie pogoda.
— Mamo, więc na co barometr? — spytała Sewerka.
— Nie każdy umie patrzeć na świat otaczający i tłómaczyć jego zjawiska — odparła pani Sławska — przytem w miastach ludzie nie zawsze mają sposobność patrzeć na zachód słońca, na kierunek dymu i na pajęczyny zawieszone w powietrzu. A wiesz ty co to miasto? — wyrzekła, zwracając się do Jagusi?
Jagusia znała tylko mieścinę w okolicy, która nie mogła jej dać wyobrażenia o kilkopiętrowych kamienicach, tworzących ulice miast. Pani Sławska opowiadała jej o nich a ona słuchała zaciekawiona i od czasu do czasu zadawała pytania świadczące, że ją przedmiot zajmował.
— Co to tam ludzi musi być? aj! aj!... — wołała.
— Ludzi jak mrówia — odpowiadała pani Sławska, używając jej języka — roi się od nich nie tylko w domach ale na ulicach, w sklepach i przy różnych zajęciach.
Oczy Jagusi błyszczały.
— Chciałabyś zobaczyć wielkie miasto? — spytała ją Sewerka.
— I jak jeszcze!... Ale cóż — dodała po chwili — pewno nie zobaczę nigdy.
— Poproszę mamy, jak będziemy jechać do Radomia, żebyś i ty pojechała. Radom dużo mniejszy od Krakowa, Warszawy, ale zawsze to już miasto. Nieprawdaż mamo, że pozwolisz ją zabrać.
Pani Sławska obiecała i dziewczynki uradowane powróciły do Poborza.
Rzeczywiście, w parę dni wypadł pani Sławskiej interes do Radomia. Była to znów wielka radość dla Sewerki, bo Jagusia zajmowała ją coraz więcej. Przekonała się, że matka miała słuszność, Jagusia była bardzo inteligentna, tylko jej myśli krążyły w innem zupełnie zakresie, około przedmiotów, które dobrze znała.
Z Poborza do Radomia były dobre trzy mile, więc wybrano się rano, żeby tego samego dnia powrócić. Sewerka była leniuszkiem, lubiła długo spać, jednak kiedy ją obudzono, choć była dopiero godzina szósta, ubrała się bez żadnych grymasów i pośpiesznie jadła śniadanie.
Dzień zapowiadał się prześliczny, młode zasiewy perliły się obfitą rosą a krople jej migotały tęczowemi barwami. Cieszyło to bardzo Sewerkę, bo nabrała wyobrażenia, skąd te barwy pochodzą, zwracała też pilną uwagę na wszystko, co ją otaczało.
Jagusia, ubrana odświętnie, porządnie obuta, siedziała na przedniem siedzeniu lekkiego koczyka, uszczęśliwiona już samą jazdą, oglądając się ciekawie na wszystkie strony, bo dumną była także z miejsca, jakie zajmowała i z odświętnego stroju jaki matka wdziać jej kazała w dzień powszedni.
Pani Sławska wzięła ją z sobą nietylko, aby jej zrobić przyjemność, ale ażeby dać jej sposobność poznania wielu rzeczy, o których dotąd nie mogła mieć wyobrażenia i pokazać Sewerce, iż to żadna zasługa w jej położeniu mieć szersze widnokręgi i więcej rzeczy rozumieć.
— Mamo! mamo! co tu posiane? — spytała, gdy przejeżdżali około zieleniejącej młodej runi ozimin. — To pewnie pszenica?
— O nie, panienko, to żyto — odezwała się Jagusia.
— A zkądże ty wiesz?
— Widzę przecież, pszenica wcale inaczej wygląda.
— A to pole całe jakby zasiane czerwonemi szpilkami?
— Także żyto, tylko młodziutkie, ledwie wschodzi.
Jechali jakiś czas w milczeniu.
— Ot, widzi panienka, teraz przejeżdżamy koło pszenicy. Taka zieloniutka a tak się już zabrała, że roli nie widać.
— A owsa gdzie niema?
— Owsa! przecieć teraz owsa nie sieją — zawołała Jagusia z takiem zgorszeniem, że aż Sewerka się obraziła i zawołała cierpko:
— Zkądże ja to mam wiedzieć?
Jagusi znowu niepodobna było zrozumieć, że panienka nie wiedziała rzeczy tak prostej. Dopiero pani Sławska wytłómaczyła jej, że Sewerka mieszkała w mieście i nie widziała pól, tylko szeregi domów, brukowane ulice i gdzieniegdzie ogrody, jak to zresztą sama zobaczy niedługo. W końcu dodała: — Powiedz Sewerce, które ziarna sieją się jesienią a które na wiosnę.
Jagusia wyliczała, jakie są ozime a jakie jare zboża. Sewerka zaś nie miała o tem pojęcia.
Tymczasem czwórka koni mknęła szybko i około dziesiątej ujrzeli z daleka szeroko rozłożone miasto, kościoły, gmachy, fabryki i zabudowania kolejowe.
— Patrz Jagusiu, oto Radom — zawołała Sewerka.
Właśnie w tej chwili pociąg wychodził. Lokomotywa buchała czarnym dymem i parą.
— Gore! dla Boga, gore! — krzyknęła Jagusia, podnosząc się w powozie.
— Nie bój się, to nie pożar — śmiała się Sewerka.
Roześmiał się i stary Wojciech na koźle, odwrócił się i rzekł:
— To ino takie wozy bez koni jadą.
Pociąg pędził z hukiem i świstem niedaleko drogi.
— O Jezu! Jezu! — zawołała przestraszona dziewczyna.
Wobec tego dziwu miasto widziane z daleka nie czyniło na niej wrażenia, ale kiedy wjechali pomiędzy dwa szeregi kamienic i zobaczyła mnóstwo ludzi snujących się po ulicach, sklepy pełne najrozmaitszych przedmiotów, coraz szerzej otwierała źrenice, a od czasu do czasu krótki wyraz: O Jezu! wyrywał się z jej ust.
— Widzisz! to takie są miasta — mówiła Sewerka.
Ale Jagusia nie odpowiedziała, może nawet nie słyszała, co do niej mówiono, bo zdawało się, że cała jej dusza skupiła się w oczach. Jak oczarowana wodziła wzrokiem w około. Wszystko dla niej było tak nowem, tak dziwnem i tak pięknem. Dopiero gdy znalazła się w hotelowym pokoju, ochłonęła trochę z wrażenia.
— No cóż! jak ci się tu podoba — pytała ją Sewerka.
— O Jezu, panienko! aż mi się w oczach mąci, a toć jechaliśmy tym miastem z dziesięć stai, a końca ani widać jeszcze, same pałace podobniutkie do siebie, zginąć tu można.
— Mamo, mamo! — śmiała się Sewerka, — Jagusia mówi, że tu zginąć można.
— Tak samo jak tobie się zdawało przed kilku dniami, żeś zginęła w naszym lasku?
— Bo pierwszy raz byłam w lesie.
— A Jagusia pierwszy raz jest w mieście. Jest więc w tem samem położeniu, w jakiem ty byłaś w obec rzeczy nieznanej, kiedy to oglądałaś się, czy niema wilków, a Jagusia wzięła cię za rękę i przyprowadziła do mnie. Śmiać się tu niema z czego.
— Prawda, mamo! — odpowiedziała dziewczynka i zastanawiać się zaczęła, jak różne są wiadomości ludzi, stosownie do tego, co widzą i co ich otacza, dla tego to Jagusia nie mogła nieraz zrozumieć wielu rzeczy, które jej mówiła, bo przechodziły one zupełnie zakres jej świadomości.
Jagusia tymczasem stanęła w oknie i tak się zapatrzyła na cały ruch uliczny, że nie była wstanie słyszeć co do niej mówiono.
— Jaka ona zabawna — śmiała się Sewerka.
— Wrażenie, jakie czynią na Jagusię rzeczy, dla niej zupełnie nowe, są dowodem jej inteligencyi. Zdaje sobie ona sprawę z zupełnej różnicy otoczenia, bo ją dostatecznie ogarnia, gdy tymczasem człowiek głupi, niczemu się nie dziwi.
— Mamo! ja tego dobrze nie rozumiem.
— Trudno ci to zrozumieć, bo starano się od maleńkości dać ci wyobrażenie o świecie i jego zjawiskach, ale wyobraź sobie np. żeś nigdy nie słyszała o morzu, okrętach i t. p. a znalazłaś się nagle na wielkim parowcu, płynącym wśród fal bezbrzeżnego oceanu. Czy nie byłabyś zdumioną? Pomyśl, że Jagusia urodziła się w Poborzu i nie była dalej jak w mieścinie, która nie wiele różni się od wioski.
Kiedy pani Sławska wyszła z dziewczynkami na ulicę, trzeba było Jagusię prowadzić za rękę, bo co chwila zatrzymywała się to przed sklepem, to przed jakim wyższym domem i pytała, co to jest? Chciała też kłaniać się wszystkim spotykanym osobom, o mało nie wpadła pod koła jadącego powozu. Pani Sławska robiła różne sprawunki w sklepach a Sewerka ze swoich pieniędzy kupiła swojej towarzyszce na pamiątkę tej małej podróży krzyżyk z koralikami, które zawiesiła jej na szyi.
Zdawało się, że dziewczyna zwarjuje z radości, nie wiedziała, jak dziękować pani Sławskiej i Sewerce, że jej pokazały takie dziwy i jeszcze takie śliczności darowały. Dzień cały minął dla niej jak sen.
W powrotnej drodze Jagusia była bardzo milcząca. Pani Sławska przypisywała to zmęczeniu. Tymczasem dziewczyna odezwała się nagle:
— Mój Boże, jak to jedni ludzie są szczęśliwi, tyle rzeczy widzą, jak ja z łaski pani. Inne dzieci we wsi to mi nawet nie uwierzą, jak będę opowiadała, czego to ja się napatrzyłam w tym Radomiu.
— Radom to znów nic nadzwyczajnego — śmiała się Sewerka.
— Trudno widzieć wszystkie rzeczy ciekawe na świecie — rzekła pani Sławska. — ale można z łatwością wiedzieć o nich przynajmniej. Czy nie domyślasz się jakim sposobem?
W sprytnych oczach Jagusi odmalowała się wielka ciekawość, ale odpowiedzi znaleźć nie mogła.
— Widzisz, to wszystko znajdziesz w książkach — ciągnęła dalej pani Sławska.
— O Jezu! żebym ja też prędko czytać umiała i mogła wszystko wiedzieć.
Sewerka słysząc te słowa, przypomniała sobie, że parę dni temu wyraziła to samo pragnienie i powtórzyła Jagusi to, co wówczas od matki usłyszała, że nie ma tak mądrego człowieka na świecie, któryby wszystko wiedział.
A pani Sławska dodała:
— Wszystko wiedzieć niepodobna, ale można wiedzieć wiele. Każdy bez wyjątku powinien tem co wie, dzielić się z mniej świadomymi od siebie. Powinnyście obie o tem pamiętać i ty Jagusiu i ty Sewerko, obie wedle sił i możności pomagając drugim.
Trzeba przyznać, że od tej pory Jagusia uczyła się bardzo pilnie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.