Ach, bodaj że sen mój nie kłamie,
Na duszy mej zawisł, jak brzemię,
Ja śniłem, że ktoś mnie za ramię
Pochwycił, obalił na ziemię, I dłonią tak ścisnął za gardło, Że tchnienie się w piersi zaparło.
Więc wzrok wytężywszy swój krwawy,
Ja wroga błagałem tak we śnie:
„Ja pragnę miłości i sławy,
Ja nie chcę umierać tak wcześnie; Ach, ulżyj okrutnej mej męce, Odejmij żelazne swe ręce!…“
Nie baczył na łzy, na błagania,
Któremi go ująć pragnąłem, —
I w chwili ostatniej konania
Ze snu się strasznego ocknąłem: I widzę… sam sobie nie wierzę…
Słuchajcie, opowiem wam szczerze:…
Jam własną miał dłoń na ramieniu,
Dłoń własną na szyi ja miałem,
Sam ramię szarpałem zawzięcie,
Sam gardło zawzięcie ściskałem! I w grozę straszniejszą popadłem, I symbol okropny odgadłem:
Ja, myśl wysilając bez miary,
Skazuję swą myśl na zatrucie,
I serce spinając ostrogą,
Uczuciem zabijam uczucie, I kaprys swój zwalczam kaprysem I jestem w pustyni farysem.
I duch mój wieczyście rozdwojon sam w sobie,
I własną swą ręką ja złożę się w grobie!