Przejdź do zawartości

Sęp (Nagiel, 1890)/Przed laty trzydziestu/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Od strony drzwi dał się słyszeć szmer.
Zanim Gustaw zdołał oderwać twarz od ramion ciągłe zemdlonego dziewczęcia, drzwi otworzyły się i w progu garderoby stanął jakiś człowiek. Był to mężczyzna trzydziestokilkoletni, elegancki, wysoki, o szerokich barkach, o twarzy jasnej i otwartej.
Przybyły, ujrzawszy doktora na klęczkach u stóp tancerki, z początku nie zrozumiał. Spoglądał zdziwiony. Zdawał się pytać sam siebie, co to znaczy? Wreszcie pojął.
— Ach, nędznik! — wyrwało mu się z ust.
Twarz jego stała się biała, jak kamizelka, którą miał pod wykwintnym frakiem.
To, co nastąpiło, trwało zaledwie jedno mgnienie oka...
Nowo przybyły, szedł ku Gustawowi, który zdążył podnieść się z klęczek i stał teraz w głębi pokoiku, ze ściągniętemi brwiami, patrząc drugiemu oko w oko. Ci dwaj ludzie znali się i nienawidzili. W ich oczach budziły się błyskawice. W ich milczeniu było coś przerażającego...
Wysoki mężczyzna znajdował się przy doktorze. Naraz jego ręka podniosła się do góry i w ciszy garderoby zabrzmiał dźwięk suchy, urywany. Był to — policzek.
Trudno powiedzieć, kto w tej chwili był bledszym z dwóch ludzi, stojących jeden w obec drugiego z wyrazem śmiertelnej nienawiści w oczach... Pierwszym zamiarem uderzonego było rzucić się na uderzającego... Ale ten pierwszy, mimowolny popęd został powściągnięty... Obelga, zapalając w sercu Gustawa wszystkie Furje, zostawiła mu jednak zimną zdolność rozumowania. Za drzwiami słychać było gwar głosów; lada chwila mogli nadejść obcy...
Gustaw rozumował. Jakkolwiekbądź, należało uniknąć skandalu. Przyznawał, że był winien. Lekarz nadużył swego położenia. Każdy z tych ognistych pocałunków, któremi przed chwilą obsypywał jej ramiona i twarz, był hańbą dla jego powołania i dotkliwą obelgą dla niej!.. Tak osądzi świat. Świat nie powinien się o tem dowiedzieć. Od tego zależy jego przyszłość. Znajduje się w teatrze narzeczona i jej matka. Jeśli cokolwiek wyjdzie z tego pokoiku na zewnątrz, jego plany zniweczone na zawsze, małżeństwo rozbite...
Gustaw gryzł wargi do krwi...
Przez jego żyły przebiegało szaleństwo zemsty. Miał niepowstrzymaną żądzę rzucić się na tamtego drugiego, mimowoli rwał się, ażeby odpowiedzieć uderzeniem za uderzenie, czuł, że byłby wstanie walczyć z nim, jak dzikie zwierzę, rwać jego czoło pazurami i zębami. W następnym ułamku sekundy przyszła mu myśl o pojedynku. Gustaw nie był tchórzem i chętnie naraziłby swoje życie, ażeby módz trzymać choć przez sekundę życie tamtego na końcu swej lufy. Rozwaga mówiła mu: niepodobna.
Zacisnął pięści, aż kości chrząstnęły. Krew, która przed chwilą zbiegła mu do serca, teraz uderzała do głowy. Przez jedno mgnienie czarna mgła przepełniła mu wzrok. Podniósł rękę do czoła, jak gdyby przewidując uderzenie apoplektyczne. Ale trwało to krótko... Wyprostował się.
— Panie... panie Szkłowicz! — rzekł głosem chrapliwym, który z trudnością wydobywał mu się z piersi. Zobaczymy się...
A potem, w chwili, gdy leżąca na szeslągu artystka po długim omdleniu otwierała oczy, a we drzwiach ukazywała się grupa, złożona ze znalezionego wreszcie lekarza teatralnego, reżysera i felczera, twarz jego nadludzkim wysiłkiem woli przyodziała się znów w zwykłą maskę konwencyonalnego spokoju... Posunął się ku wchodzącym.
— Szanowny kolego! — odezwał się głosem, w którym zaledwo można było odkryć ślady poprzedniego wzruszenia — w obec nagłości i niebezpieczeństwa, wszedłem na chwile w wasze prawa... Nic nadzwyczajnego, zwykłe zwichnięcie stopy — dorzucił w odpowiedzi na pytające spojrzenie medyka. — A oto i felczer z opatrunkiem...
Kolega wyciągnął doń rękę z podziękowaniem.
— Obecnie, rzekł Gustaw, ściskając dłoń, ustępuję tem śpieszniej, że pan, wskazał wzrokiem na Szkłowicza, przybiegł w tej chwili mnie zawiadomić, że jedna z pań, z któremi jestem w loży, czuje się słabą...
W ten sposób ratował również sytuację Szkłowicza, który w obec konwenansów nie miał prawa znajdować się w garderobie i na którego przybyli spoglądali już ze zdziwieniem. Bądź co bądź, należało uniknąć skandalu!..





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.