Przejdź do zawartości

Rozpruwacze/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke-Nachalnik
Tytuł Rozpruwacze
Wydawca Wydawnictwo M. Fruchtmana
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.

Także Aniela błądziła całymi dniami ulicami i uliczkami. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje.
Wyrzuty sumienia dokuczały wrażliwej duszy dziewczyny. Wyrzucała sobie, że źle postąpiła wobec ojca.
Miłości do „Klawego Janka“ także nie mogła zagłuszyć w sobie. Kiedy go pożegnała, była pewna że go zapomni, wyrwie ze swego serca, była jednak za uczciwa, aby mogła zapomnieć tego, którego pokochała. Należała do kobiet, które kochają raz w życiu. Właśnie z tego powodu więcej jeszcze cierpiała: bolało ją to, że swoją czystą miłością obdarzyła niegodziwego człowieka.
Postacie ojca i Janka ukazywały się jej raz po raz. Widziała rozpacz ojca i przygnębioną twarz Janka. Wyczuła swoim kobiecym instynktem, że Janek szalenie ją kocha.
Już wówczas, kiedy Janka pożegnała i uciekła z domu, pożałowała swego kroku.
Błąkając się alejami wiele przemyślała. Nie była zdecydowana jeszcze dokąd ma się udać; była atakowana przez różnych eleganckich panów. Poczuła żal do tych panów, którzy napewno nie należeli do świata „Klawych Janków“. Wiedziała że mężczyźni ze świata podziemnego nie atakują z zasady nawet zawodowych prostytutek na ulicy.
Była bliska płaczu, kiedy w późnych godzinach wieczornych wstąpiła do pierwszorzędnej cukierni na szklankę herbaty. Oczy obecnych mężczyzn, jak na komendę, strzeliły w jej kierunku. Odważniejszy przysunął się nieznacznie do jej stolika i próbował różnymi sposobami nawiązać rozmowę.
Długo nie dali jej tam usiedzieć. Nie mogła znieść tych zwierzęcych, zmysłowych oczu. Było już po północy, kiedy wyszła z lokalu i wpadła w oczy przechodzącego policjanta. Stróż bezpieczeństwa przekonawszy się, że z tą kobietą nic się nie da zrobić... zatrzymał i dołączył do aresztowanych z obławy.
Zwolniona przez komisarza Żarskiego, chciała wrócić do domu. Jednak nogi poniosły ją w innym kierunku. Szukała Janka. Błądziła po różnych melinach. Daremnie dopytywała się o ukochanego, Janek wpadł, niby kamień do wody.
Obawiała się zetknąć z ojcem. Wiedziała, że on ją poszukuje. Wstydziła się przed nim, że po tym wszystkim, co Janek jej wyznał, śmie go jeszcze poszukiwać.
Oszczędności, które bez wiedzy ojca posiadała, były na wyczerpaniu. Miała co prawda, na palcu brylantowy pierścionek — dar imieninowy od ojca. Żal jej było spieniężyć ten upominek.
Najwięcej cierpiała z powodu prześladowań mężczyzn. Świdrowali ją taksującymi spojrzeniami. Umizgali się do niej, jak oswojone psy, które poczuły tłusty ochłap. Nawet w pierwszorzędnym hotelu, gdzie zamieszkała, nie doznawała spokoju... Zapraszali kolejno na kolację, spacery, na „pół czarnej“ do kina i teatru.
Poczuła niepohamowany wstręt do tych wyfrabowanych mężczyzn. Podsłuchała rozmowę portiera z jednym z najbardziej natrętnych wielbicieli.
— Jak ja panu mecenasowi mówię, to murowane. Dziś w nocy dostarczę ją panu. Dobrze znam te samotne kobiety. One specjalnie lokują się w drogim hotelu. Wiedzą o istnieniu u nas „tłustych“ gości. Chcą zarobić, panie mecenasie...
Krew uderzyła jej do głowy, słuchając, jak kupczą jej osobą. Chciała otworzyć drzwi i napluć w nalaną twarz pana mecenasa i jego stręczyciela. Opanowała się jednak, myśląc z goryczą, jak ludzie mogą uważać ją za taką...
Zadała sobie pytanie:
— Czy rzeczywiście na taką wyglądam?
Po raz pierwszy w życiu poczęła patrzeć innymi oczami na ludzi z lepszego świata, do których tak tęskniła.
W innych hotelach, gdzie nocowała, było jeszcze gorzej. Wszędzie widziano w niej piękną kobietę, a nigdzie pięknego człowieka. Dziwiła się, że wszędzie ją traktują, jak kobietę, która przyszła do hotelu, by zarobić... Gdyby nie przejmujący chłód na ulicy, chętniebv przenocowała gdzieś w lesie, daleko od ludzi.
Nie przyszło jej nawet na myśl, że tam dopiero mogliby się na nią rzucić różni erotomani, nie pytając wcale o jej zgodę.
Aniela, córka znanego złodzieja, była za uczciwa, by mogła wiedzieć, ile podłości i wstrętnych zasadzek czyha z każdego kąta na ładne kobiety, a do nich wszak ją zaliczano.
Krocząc Marszałkowską, zatopiona w rozmyślaniach, natknęła się przy przystanku tramwajowym na wspólników Janka.
Groźny Antek zrobił krok ku Anieli i zawołał:
— Wstyd! Porzucić własnego ojca i zmykać, diabli wiedzą po co i gdzie... Ojciec biega, jak obłąkany po całej Warszawie za tobą!
Aniela udała, że nie słyszy i chciała oddalić się.
Felek zastąpił jej drogę.
— Zlituj się nad ojcem! Wczoraj dostał ataku serca!
Aniela spuściła smutno oczy.
— Czemu milczysz? Mów, jedziesz z nami do domu, czy nie? — zawołał groźnie Antek.
— Ma rację, — dodaj Felek. — Jazda, bierzemy dryndę i walimy do domu... Stary się ucieszy.
— Trafię i bez was, gdy zechcę.
— Nie! Musisz z nami jechać! I to już! Słyszysz! — zagalopował się Antek, którego Felek nieznacznie pociągnął za ramię.
— Daj spokój... — szepnął.
Antek nie słuchał wcale i próbował ją przekonać.
— Masz już wrócić do domu… Jak nie...
Aniela wyprostowała się dumnie i odpowiedziała poważnie:
— Jakim prawem przemawiasz do mnie, łobuzie, takim tonem? Nie znam pana...
— Słyszysz, Felek?
Felek odchrząknął, splunął w stronę i zdjąwszy czapkę, ukłonił się.
— Bardzo panienkę przepraszam. Kolega jest zawsze pod gazem. Niech panienka ze mną pojedzie. „Jak pragnę wolności“, że stary się ucieszy...
Aniela nie słuchała już i wykręciła się bokiem.
— A ja mówię, że masz wrócić do domu! — krzyknął Antek, zastępując jej drogę.
— Odejdź pan, bo zawołam na policjanta!
— Co?... — ryknął Antek nie wierząc własnym uszom. — Ty to mówisz?!
— To, co pan słyszy — odparła Aniela. — Proszę odejść.
— Niedobrze mi się robi... — zawołał Antek. — Córka Staśka „Lipy“ grozi nam policjantem?!
— Nie zrobi tego — uspokoił go Felek.
— Więc panienka nie pojedzie do domu? — zniżył już ton Antek. — Ojciec na to nie zasłużył. Nie sypia po nocach. Interes zamknięty. Zagląda do butelki, a wszystko przez panienkę.
— Pewnie! — przytaknął Felek. — Niech panienka się namyśli!...
— Janka i tak diabli wzięli, — zawołał Antek — Nawalił nam forsę i zwiał zagranicę. Nie ma za kim się uganiać, moja panno.
Aniela zrobiła krok naprzód, nie wiedząc, jak postąpić. Wtem nadjechał tramwaj. Kilku pasażerów wysiadło a inni zajęli ich miejsca. Oczy Anieli utkwiły w jednym punkcie. Prędkim krokiem wsiadła do tramwaju, który ruszył z miejsca. Antek i Felek wskoczyli za nią.
Tramwaj był wypchany pasażerami. Antek i Felek obserwowali Anielę, która ze swej strony stała, jakby wpatrzona w kogoś. Skamienieli ze zdziwienia, gdy ujrzeli przed sobą „Klawego Janka“, czytającego gazete.
Oczy wszystkich czworga wreszcie zetknęły się. Antek przywitał oczami Anielę. Wspólnicy zmieszani i zadowoleni zarazem, że nareszcie przycupnęli go starali się nie stracić go z oka. Wiedzieli dobrze, że tu nie jest miejsce na porachunki.
Przy najbliższym przystanku pierwszy wysiadł Janek. Aniela zawahała się, jednak wysiadła ze wspólnikami, którzy podążyli pośpiesznie za Jankiem.
Janek zatrzymał się na rogu ulicy i oczekiwał na Anielę, która pierwsza wyciągnęła do mego rękę. Pocałował ją z uszanowaniem i dłuższą chwilę wzruszeni spoglądali na siebie milcząco. Tylko ich oczy przekomarzały się ze sobą.
Antek i Felek czuwali w odległości i nie śmieli przeszkodzić zakochanym. Nie mieli teraz odwagi przystąpić do herszta z pretensjami. Janek kroczył spokojnie obok Anieli i nie zwracał wcale uwagi na tropiących go kolegów.
— Czemu „nabziałeś“? — szturchnął Felek Antka. Zatrzymaj go!...
— A ty się go boisz?
— Ja przecież na niego nie wyjadałem. — odparł Felek. — Wiedziałem, że „Klawy“ nie nawali.
Antek spojrzał groźnie na Felka.
— Chcesz znowu dostać w nos?
Janek zauważył, jak wspólnicy kłócą się ze sobą; więc przystanął i zawołał:
— A wy, co się wleczecie za mną? Jeszcze żyję.
Obaj spojrzeli na siebie w milczeniu. Struchleli na widok bladej twarzy „prowidera“.
Janek głośno się roześmiał.
— Chodźde-no bliżej.
Groźny Antek pierwszy z uszanowaniem wyciągnął rękę. Felek to samo uczynił.
— Mam z wami coś ważnego do pomówienia.
— Właśnie, — odparł nieśmiało Felek.
— Teraz idźcie do wielkiej cholery — zawołał Janek. — Gdzie chcecie się ze mną spotkać?
— A teraz nie można? — nabrał odwagi Antek.
— Załatwimy teraz — przysunął się bliżej Felek. — Szukamy cię już dość długo.
— Nie pali się — odparł Janek zdecydowanym głosem. — Dziś o dziewiątej wieczór, gdzie chcecie, abym się stawił?
Wspólnicy zamienili ze sobą spojrzenia.
— Czy to prawda, co „Lipa“ nam powiedział o zgubie forsy?
— Teraz na ulicy nic nie powiem — odparł Janek dumnie. — Mam teraz do omówienia ważniejsze sprawy, — uśmiechnął się do Anieli, która udawała, że patrzy w wystawowe okno.
— Upasłeś się, to trudno — zawołał urażony Antek.
— Szkoda czasu! — zawołał Janek i zbliżył się do Anieli.
— Najlepiej będzie na Pradze — wołał za nim Antek. — Wiesz już u kogo...
— Dobra! — rzucił Janek nie obejrzawszy się za sobą. Ujął delikatnie Anielę pod rękę i skręcili w boczną ulicę.
— Dokąd mnie prowadzisz? — przytuliła się do niego zawstydzona.
— Sam nie wiem, — uśmiechnął się Janek.
— Nie boisz się wałęsać ulicami?
— Naumyślnie to robiłem, życie moje nie ma wartości bez ciebie. Jakby na złość policja mnie nie dostrzega.
Aniela spojrzała mu badawczo w oczy.
— A teraz także chcesz wpaść w ich ręce?
— O nie! Chciałbym tylko być tak niewinnym, jak ty jesteś, kochana.
Dłuższą chwilę kroczyli obok siebie w zamyśleniu. Aniela przystanęła i zawołała smutnym głosem:
— Co masz zamiar robić ze sobą?
— Chodź, droga, uciekniemy w świat, gdzie oczy poniosą. Urządzimy się tam, gdzie nikt nie zna mojej przeszłości. Zapomnimy co było i rozpoczniemy nowe życie. Będziemy razem szczęśliwi… bardzo szczęśliwi...
Aniela spuściła głowę, a dwie wielkie łzy stoczyły się po jej przybladłych policzkach. Janek zauważył to i zrozpaczony wybuchnął:
— Nie płacz! Nie mogę znieść twoich łez. Rzucę się pod pierwszy lepszy tramwaj.
— Jakam nieszczęśliwa, — wybuchnęła Aniela płaczem, chwytając go za rękę.
— Ciszej. Ludzie patrzą na nas. Zapominasz, że znajdujemy się na ulicy.
Zatrzymał nadjeżdżającą taksówkę. Aniela zajrzała mu badawczo w oczy, kiedy niemal gwałtem wepchnął ja do taksówki.
Przytuliła się do niego w pełni zaufania, jak jeszcze nigdy. Wyczuła kobiecym instynktem, że prowokuje go; jednak za nadto go kochała, aby mogła się opanować.
— Tęskniłaś? — wyszeptał.
Aniela w odpowiedzi bardziej przytuliła się do niego i wyrzuciła jednym tchem:
— Sama nie wiedziałam, jak cię mocno kocham. Kiedy cię pożegnałam, byłam pewna, że zerwałam z tobą na zawsze. Omyliłam się. Nie doznałam spokoju i szukałam cię wszędzie. Nawet we wstrętnych melinach Kocham cię... Jestem gotowa stanąć razem z tobą pod szubienicę — łkała.
Janek doznawał różnych uczuć, które wydusiły łzy z jego stalowych oczu. Zapłakał po raz pierwszy w życiu. Litował się nad młodą dziewczyną i zrozumiał wreszcie, czem ona jest dla niego.
— Pozwól się pocałować, kochana.
Sama mu podsunęła policzek. Jednak nie mógł się opanować, by nie pocałować jej ust. Aniela odskoczyła zawstydzona.
Szofer, który zaobserwował to w lusterku, zrozumiał na co się zanosi, więc krzyknął na głos:
— Dokąd?
Janek podał nazwę hotelu i znów zamierzał ją całować. Aniela wzdrygnęła się na dźwięk słowa „hotel“ i odrazu oprzytomniała.
— Do hotelu nie pojadę!
— Uspokój się kochana. Widzisz sama, że musimy gdzieś pomówić ze sobą bez świadków.
Aniela zatopiła przenikliwy wzrok w Janku, jak by chciała wyczytać jego zamiary.
Janek uchwycił jej myśli i odparł:
— Możesz mi w zupełności zaufać. Takim podłym „Janek Klawv“ nie jest.
Taksówka zatrzymała się przed wskazanym hotelem. Janek rzucił niedbale szoferowi banknot i wprowadził Anielę do swego pokoju.
— Zdejm płaszcz kochanie...
Wyciągnął rękę, jakby chciał jej pomóc. Aniela cofnęła się w tył.
— Po co... Możemy i tak pomówić.
— Nie chcesz, to nie. Siadaj, proszę.
Aniela usiadła niepewna siebie. Twarz Jana nachmurzyła się. Przykre myśli przebiegły jego mózg:
— Teraz, kiedy z odzyskaniem Anieli wydaję się, że marzenia moje się spełniają, może wpaść lada chwila policja i położyć kres mojmu szczęściu. Zaprowadzą tam, gdzie miłość i wszelka radość należą do przeszłości...
— Czemu nic nie mówisz? — zawołała Aniela bojaźliwie.
Obawiała się myśli Janka, które mogły być niekorzystne dla niej...
— Nie wart jestem twojej czystej miłości — wybuchnął nagle Janek, jakby chciał zagłuszyć przykre myśli. — Uważałem cię już za straconą dla mnie na zawsze. Jestem teraz najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Ty, Anielo, siedzisz teraz przy mnie. Zaklinam się na grób mojej matki, którą kochałem nad życie, że wołałbym gnić za kratami niż być na wolności bez ciebie, bez twych pięknych uczciwych oczu. Ach, jak cię kocham, Anielo!... Jak wściekły pies szukałem twoich śladów...
Wyciągnął ręce, jakby chciał ją objąć w pół. Aniela wysunęła się zgrabnie; usiadła na kozetce. Janek spoglądał na nią pożądliwie i podziwiał kobiecy czar, który bił z jej dziewczęcej sylwetki. Siedział na przeciwko niej i duma rozpierała jego piersi na myśl, że ta piękna kobieta należy do niego. Nie mógł oczu oderwać od jej kuszących warg...
Całą siłą woli opanował się by nie popełnić głupstwa. Zbliżył się do okna. Zaczerpnął powietrza.
Aniela rozumiejąc dobrze, co się dzieje z Jankiem, zbliżyła się do niego i przytuliła rozgorączkowaną twarz do swojej twarzy.
— Przysięgnij na naszą miłość, że więcej w życiu kraść nie będziesz.
— Przysięgam! — A ty, co masz zamiar robić ze sobą? Wróć do ojca.
— Będę szukała posady. Wszelką pracę gotowa jestem przyjąć, nawet zostać służącą byleby uczciwie i z tobą razem.
— Tak, tak, uczciwie… To słowo brzmi dla mnie, jak legenda.
— Ja uczynię ciebie najuczciwszym człowiekiem pod słońcem. Przysięgam, że moja miłość tego dokona. Zawsze będę tylko twoją...
Janek musnął jej włosy wargami i odparł filozoficznie:
— Nie przysięgaj, moja droga. Los jest od nas silniejszy. Najpotężniejszy z wszelkich uczuć ludzkich.
Przez nawpół zasłonięte okno wdzierało się do pokoju blade światło ulicznych lamp. Różowa bladość nadała na twarz Anieli, co dodało jej jeszcze więcej uroku. Oczy świeciły się, jak dwa brylanty. To wszystko podniecało Janka.
— Zdejm płaszcz, proszę cię... — zawołał błagalnie — obejmując ją w pół...
Aniela delikatnie wyrwała się, ściągając brwi.
— Zapominasz się Janku.
— Idź sobie! Idź! Nie mecz mnie!... Przestaję panowjć nad sobą. Twoie spojrzenie pali mnie, jak żarzący węgiel. Doprowadzasz mnie do obłędu.
— Opamiętaj się Janku! Musisz przywyknąć do opanowywania złych skłonności. Będzie to dla mnie najpewniejsza gwarancją, że się nawrócisz.
Janek uśmiechnął się nieznacznie.
— Kochać także należy do złych skłonności?
Aniela odparła poważnie:
— Wszystko zależy jak, gdzie, kiedy i z kim.
Janek silnie podniecony zaczął biegać po pokoju. Zmagały się w nim złe duchy. Podejrzewał, że ona go prowokuje. W jego przestępczej głowie nie mogło pomieścić się, aby kobieta, która szczerze kocha, tak mogła się drożyć.
Zbliżył się do niej i siłą porwał w objęcia. Obsypywał jej twarz i oczy płomiennymi pocałunkami. Aniela jednak okazała się silniejsza, niż sobie wyobrażał. Pchnęła go tak silnie od siebie, że zatoczył się pod ścianę.
Janek stał dłuższą chwilę zmieszany i przyglądał się jej to z zachwytem, to ze zdziwieniem. Zrobił krok naprzód, chwycił karafkę z wodą i wylał całą jej zawartość sobie na głowę.
Aniela wybuchnęła śmiechem.
— Drwisz z mojej uczciwości? — zawołał urażony. — Nie graj mi na nerwach.
Aniela zbliżyła się do Janka. Wzięła jego głowę w swoje ręce i rzekła przytulnie:
— Co za duże nieokiełznane dziecko? Niech się uspokoi.
— Ach, gdybyś nie była córką złodzieja...
— Coby wtedy było?...
— Gwałtem bym cię wziął!...
Aniela urażona zawołała:
— Nie życzę sobie, byś w taki sposób przemawiał do mnie. Zapominasz się Janku.
— Daruj kochana! Nie moja wina. Złodziejska zepsuta krew zagrała we mnie...
Nawpół uspokojony wziął delikatnie jej rękę w swoją dłoń i okrył pocałunkami.
— Masz rację. Moja wolność jest niepewna. Kto wie, czy nie czekają już za drzwiami, by mnie zakuć w kajdanki. Mały zaszczyt będzie dla ciebie zostać wdową po zbrodniarzu.
— Wydźwignę cię z brudu. Twoje ręce broiły, ale dusza twa zawsze była przeciwna temu.
— Świetnie ujęłaś to, — rzekł z zachwytem — jak pięknie zrozumiałaś mnie. Widzisz kochana, człowiek popełnia nieraz przestępstwo z różnych przyczyn i okoliczności, które czyhają na każdym kroku. Nieraz samo życie kwalifikuje przestępców.
Aniela, gdy mówił, głaskała go z uczuciem macierzyńskim. Zauważyła po chwili:
— Twój sposób myślenia nie cechuje przestępcy. Jestem ciekawa poznać koleje twego życia, zanim upadłeś tak nisko...
Janek zamyślił się; grzebał w swej przeszłości.
— Gdyby ludzie mieli więcej zrozumienia dla nas zbrodniarzy, zaręczam, że więzienia byłyby puste. Moje pierwsze przestępstwo, to był — kwaśny ogórek...
Aniela roześmiała się i zawołała ze szczerością:
— Chyba żartujesz... Czy z takiego, co kradnie kwaśny ogórek, może wyrosnąć „Klawy Janek“, jak cię ukoronowali tam, w waszym światku — król włamywaczów.
— Tak, tak, kochana. Nieraz w życiu kradzież ogórka, lub bochenka chleba dla zaspokojenia głodu, jest większą zbrodnią, niż wojna światowa, gdzie ludzie mordują się nawzajem, nie znając się zupełnie. Byłem sierotą. Cierpiałem głód i nędzę. Za kwaśny ogórek powędrowałem do więzienia na trzy miesiące. Tam nauczono mnie już kraść i jeszcze coś lepszego.
Aniela przygnębiona jego wyznaniem i sposobem rozumowania objęła go za szyję i czule ucałowała.
— Żal mi ciebie, kochany. Dużo się nacierpiałeś w życiu... Pragnę być dla ciebie matką, żoną, kochanką, przyjaciółką i doradczynią. Tylko taka kobieta potrafi cię podnieść z brudu. Od dziś rozpoczynasz nowe życie.
Janek machnął beznadziejnie ręką i odparł:
— Czy dadzą? Ach, gdyby tak nastąpić miała ta chwila, kiedy mógłbym powiedzieć wobec świata i ludzi: byłem, ale więcej nie będę...
Aniela, siedziała przykuta do miejsca. Po chwili namysłu rzekła:
— Wiesz zastanawiałam się nieraz nad tym czy dziecko od ojca takiego jak ty, może mieć złe skłonności. Ciekawi mnie, czy wogóle istnieje dziedziczność. Mój ojciec twierdzi, że jedynie dlatego został przestępcą, że rodzice nimi byli.
— Brednie. Głupstwa. Stare zardzewiałe przesądy — unosił się Janek. — Ty jesteś córką Staśka „Lipy“, zawodowego złodzieja, a czy może być uczciwsza kobieta, od ciebie, droga Anielo?...
Aniela zapatrzona przed siebie odparła:
— Gdybym była uczciwa, nie uciekłabym z domu, nie zakochałabym się w „Klawym Janku“. Kto wie czy ja nie mam złych skłonności?...
— Nie smuć się, kochana. Udowodnię ci, że coś podobnego nie istnieje.
— Dobrze, dobrze, zobaczymy. A teraz już czas pożegnać się kochany. Muszę iść.
— Nie puszczę cię — zawołał. — Już nasyciłaś się moja obecnością?
Pociągnął Anielę w stronę kozetki. Usiadł przy niej i oparł głowę na kolanach. Aniela czuła, że lada chwila znów wybuchnie jego namiętność.
— Muszę cię wytresować. Janku — odsunęła się od niego — niech ci się zdaje, że masz przed sobą przyjaciela-siostrę, a nie kobietę...
Janek zerwał się z miejsca i zaczął, jak opętany biegać po pokoju, tam i z powrotem Jego twarz przybierała wyraz potęgującego się niepokoju, buntu zmysłowego. Oczy były nalane krwią i rozwarte szeroko, jakby stracili zmysły.
— Nie kochasz mnie! — wołał w kółko. — Gdybyś mnie naprawdę kochała, byłoby już dawno po wszystkim...
Aniela uczyniła krok w kierunku drzwi.
— Znowu ta zepsuta krew uderzyła cię, Janku. O ile myślisz, że miłość tylko na tym polega, to biada jej...
— Co mnie tam będziesz morały prawiła?... — skoczył do Anieli i objął ją silnie w pół. — Niech się dzieje, co chce... Dłużej nie wytrzymam!!!
Daremnie Aniela walczyła z całych sił Janek usiłował prawa ręką przekręcić kontakt, a lewą przyciskał ją do siebie. Rzucał się na niej, niby wygłodniały tygrys, dusząc niemal w ramionach. Palce jego szarpały nerwowo jej odzież. Wtym nagle rozległo się ostre pukanie do drzwi. Janek przelękniony odskoczył od Anieli.
— Kto tam?
— Policja!!! — padła odpowiedź, jak grom z jasnego nieba.
Aniela zsunęła się na podłogę zemdlona...

Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!