Resztki życia/Tom III/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.
N


Nie będę ci opowiadał drobnostkowie dalszych kolei życia mojego, dodał po przestanku i namyśle Poroniecki, ale nie mogę pominąć głównych wypadków, bo chcę ci się nietylko zwierzyć, ale użyć cię za pomocnika w wielkim zamiarze, który mnie tu sprowadził.

Widzisz sterałem tak wiek mój włócząc się po świecie, a kto wie czy nakoniec nie stanę się godnym téj ręki którą mi wyrwano; mogę być bogatym, niezmiernie bogatym i wówczas nie wątpię, że sierota nieznany stanie się bardzo zacnym człowiekiem. — Uśmiechnął się: — Gdyby mi się skarb o którym marzę zdobyć udało, stałoby go na nas obu, ale jam już za stary i takiego jak ty potrzeba mi sprzymierzeńca aby go opanować.....
Oktaw słuchał nie rozumiejąc, a nieznajomy tak ciągnął daléj:
— Ale naprzód muszę ci dokończyć historji tego głupiego życia mojego. Powlókłem się więc do B.... z pożegnaniem Antosi, dziwnie brzmiącem w uszach moich, z przestrachem aby mnie zdradzonego na drodze gdzie nie pochwycono. Szczęściem nikt podobno ścigać nie myślał i drugiego dnia przybyłem do małéj żydostwem zaludnionéj mieściny. Był tam teatrzyk także na wielkie zjazdy i jarmarki utrzymywany, a resztę roku obwożony przez entreprenerkę po kraju.
Miałem w myśli prosić ją o przytułek, ale pomiarkowawszy że mnie rychléj na teatrze niż gdzieindziéj szukać będą, wstrzymałem się od tego, zaszedłem do gospody i postanowiłem inny sposób zarobienia na chleb wynaleźć. W dobrą godzinę nastręczono mi dla jakiegoś kupca napisanie listu w obcym języku, potem znalazły się inne tego rodzaju korespondencje, utrzymywanie xiąg handlowych, uczenie dzieci, i w parę tygodni nie obawiałem się umrzéć z głodu. Płacony byłem bardzo licho, używany ostrożnie, ale miałem co jeść i nie walałem się na ulicy, więcéj doprawdy nie śmiałem żądać.
Rok cały przesiedziałem w téj błotnistéj kryjówce i byłbym tam może pozostał na zawsze, gdyby nie nadjechał pan Jacek Mulka, który mi przedstawił że talent mój marnuję, że powinienem powrócić do teatru, i nie namówił do puszczenia się z sobą w podróż do Odessy z polskim wędrującym teatrem... Zapomniałem był o Antosi i jéj pożegnaniu ze mną, licha mieścina nudziła mnie, uczucie niebezpieczeństwa przeszło, postanowiłem jechać, warując sobie tylko bym w mieście gdzie mnie spotkał ów wypadek występować nie był obowiązany.
Znowu więc jakaś fatalność rzucała mnie na deski teatralne... Nie zdawało mi się żebym się wielce przywiązywał do towarzyszów mojéj doli, a jednak gdy z téj pustki powróciwszy znalazłem się znowu w izdebce mojéj na poddaszu, gdym zobaczył Halta, Antosię, Michalinkę, starą Marcybellę i szaławiłę Samuela, łzy mi się zakręciły w oczach. — Nic tak nie wiąże jak przecierpiana razem niedola, — szczęście rozprasza i czyni trudnymi ludzi, cierpienie ich spaja i przywięzuje. — Do miłego wrażenia jakie uczynił na mnie po pustce w B.... powrót do miasteczka które prawie za rodzinne przywykłem uważać, przyczynił się i nadspodzianie odebrany list od Ludwiki, pierwszy jaki od niéj po wygnaniu z ich domu otrzymałem... i ostatni.
Przyniósł mi go stary oficjalista któremu był powierzony i podjął się wziąć odemnie odpowiedź. Ludwika zaklinała mnie na wszystko abym z wiarą i ufnością w Bogu cierpiał i czekał, donosząc że ojciec dotąd trwa w uporze i małżeństwa uznać nie chce, ale prześladować mnie nie myśli chyba w razie gdybym mu się nastręczył sam lub poczynił jakie kroki; zapewniała o tem że nigdy nie zapomni o mnie, ubolewała że się stała przyczyną cierpień dla mnie, których końca przewidziéć nie może. List jéj napełnił mnie smutkiem i jakąś nadzieją, nabrałem otuchy i sił na wytrwanie jak życie może długiego oczekiwania. — Odpisałem jéj gorąco, szeroko, łzawo...
Tegoż roku ojciec ją wywiózł za granicę.
My ruszyliśmy z wędrowną naszą trupą ku Odessie, grywając po jarmarkach, zatrzymując się po miasteczkach, pielgrzymując jak niegdyś pierwsi aktorowie Grecji na wózku, który wiózł razem dramat i komedję, farsę i tragedję Shakespeara.
Coraz bardziéj przywykałem do tego życia nędznego które ma swoje uciechy i dni jasne, nie mogąc się nadziwić niewyczerpanéj czynności pana Jacka, i powołany będąc do nieustanego godzenia sporów jakie codzień prawie między członkami towarzystwa wynikały.
Poczciwa Antosia téż którą kochałem jak siostrę, swoim humorem wesołym i szczerotą jakąś przywiązywała mnie do siebie. Z pociechą ujrzałem rozwijający się w niéj talent który rozkwitł owego wieczora w pierwszym akcie Schillera Intrygi i Miłości, a teraz zdawał się z każdym dniem rosnąć. Dla mnie także pozbawionego innego celu w życiu, kształcenie się było potrzebą i gorączkowem zajęciem. Ucząc się roli, zapominałem o téj głupiéj jaką grałem sam na świecie.
Wyprawa nasza nad wszelkie powiodła się spodziewanie, w Odessie jeszcze naówczas nowéj dla kraju naszego i ponętnéj, znaleźliśmy mnóstwo z Podola, Ukrainy i Wołynia przybyszów, a teatr nasz zyskał ich względy.
Tak znowu jakoś rok upłynął i skazówka zegaru posunęła się bliżéj końca. Na nieszczęście rozwijającéj się pomyślności naszego wędrownego teatru, tamę położyła nagła prawie śmierć poczciwego pana Jacka, który na drodze do kraju zachorował z przeziębienia, śmiał się z choroby swojéj do końca, dostał zapalenia płuc i zmarł nam w nędznéj gospodzie na gościńcu. Pochowaliśmy go na biednym cmentarzyku wiejskiem, a sami po kilku dniach powlekliśmy daléj nie wiedząc kto go zastąpi. Pani Jackowa zostawała po nim dyrektorową i chwyciła rządy wraz ze mną przybranym opiekunem rodziny...
W tydzień po pogrzebie jużeśmy się musieli śmiać i wyłamywać na scenie która pełna jeszcze była pamiątek po niezmordowanym Mulce, a nie czas było nosić żałobę i załamywać ręce, które na chleb zarabiać musiały.
Nie wiem czy mi WPan uwierzysz gdy mu powiem że większą część życia mojego spędziłem tak na scenie, nie pragnąc zmiany, nie widząc potrzeby dobijania się czego innego. Kilkanaście lat nie miałem wiadomości od niéj i łzy zaschły w głębi serca, a jam się zupełnie na niedbającego o jutro odartego aktora przerobił; pomagałem wdowie w jéj ciężkiem gospodarstwie, wieczorami uczyłem Antosię która chciwie pragnęła się wykształcić i wreszcie stała się téż ulubienicą publiczności, codzień więcéj przywiązując się do tego dziecięcia, które mi się serdeczną i gorącą odpłacało przyjaźnią.
Samuel mój towarzysz po kilkakroć łączył się z nami i od nas odłączał, pociągała go Antosia, zrażała jéj obojętność, przechodził do innych dyrekcji i wracał ku nam gdy tam skłócił, ograł i zadłużył, — ale niewielkiego wszędzie był pożytku. Jak wielu innych w życiu powszednim niekiedy miał iskry niby świetnego usposobienia, grał komedję bardzo dobrze, na scenie był sztywny, wymuszony i chłodny; w żaden sposób nie można było przekonać go że o deskach należy zapomnieć wychodząc na nie, i nie ostudzać myślą widzów i oklasków. Za kulisami bywał wyśmienity, jak skoro podniosła się kurtyna, stawał nieznośny.
Nie będę cię nudził historją naszego towarzystwa które powoli przybierając nowe żywioły, tracąc stare, całkiem się przeistoczyło, wdowa choć stara wyszła za mąż za daleko od siebie młodszego odartusa, Michalina zaślubiła oficera od piechoty i z nim na wózku jedno-konnym powędrowała w dalekie kraje nad Wołgę, Antosia wreszcie któréj się nadarzył przyzwoity chłopiec, uścisnąwszy mi rękę w milczeniu, zapłakała i stanęła do ołtarza... Powoli poopuszczali mnie znajomi i towarzysze, przywlekli się nowi, ale już w sercu nie było sił tyle by się do nich przywiązać.
W téj walce o chleb powszedni nędzny i spleśniały, z ludźmi cierpieniem starganymi i zgnębionymi, z nadzieją próżną usłyszenia jedynego głosu jaki mnie mógł pocieszyć, wałęsałem się lata długie z końca w koniec kraju, na lichych scenach jarmarcznych, przed publicznością pogardliwą wylewając gorycz która mnie truła. — Życie wyrobnika może jest słodszem a pewnie spokojniejszem... a cóż rzec o wyższych nieco pragnień i pojęć człowieku zaprzężonym w to jarzmo i zmuszonym zaprzeć się nieraz przekonań własnych dla przypodobania niewykształconemu tłumowi? Nieraz obmywając róż i bielidło z twarzy zżółkłéj i pomarszczonéj, z niemi zmywałem gorące łzy które wypalały mi oczy.
Nakoniec przyszła siwizna i chłód jesieni życia, zobojętnienie na wszystko, niesmak i pogarda ludzi.. Otoczony gwarem, stałem jak otłuczony posąg wpośród żywych ludzi, milczący, zastygły, bez wiary, bez nadziei, bez celu... Głos którego oczekiwałem od Ludwiki, ani razu już nie doszedł uszu moich, świat murem stanął między nami i przedzielił nas od siebie.....





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.