Resztki życia/Tom I/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Resztki życia
Wydawca Księgarnia Michała Glücksberga
Data wyd. 1860
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst tomu I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
N


Nazajutrz ciekawość dochodziła do najwyższego stopnia, ale trudno ją było zaspokoić — okna domu Podkomorzanki osłaniały bzy gęste, pokój Adeli był od ogrodu; a że mrokiem już przyjechała, przócz xiędza Herderskiego i Szambelana który w oknie główkę jéj najrzał, nikt jeszcze przybyłéj nie mógł zobaczyć. Głucha tylko wieść krążyła że to miał być cud piękności.
— Ale cóż z tego gdyby i cud piękności? — mówiła panna Petronella — no, to córka stolarza Anusia także piękna jak malowana Venus jaka, a nic po tem; już od niéj tamta piękniejszą nie będzie, i cóż z tego?
Szambelan którego stara wyobraźnia bardzo jeszcze była żywą a serce gorące, widział tylko tyle że się domyślał piękności, ale obraz ten wyrósł u niego nazajutrz na opis w stylu i manjerze Stanisławowskich czasów. Pani Farfurska ruszała ramionami, spluwając.
— Stryjaszkowi zawsze się głowa pali byle nową twarz zobaczył, — mruczała spoglądając w lusterko.
Niepokój między mieszkańcami dworkowéj uliczki był wielki, Wędżygolski nie wytrzymał i w pikowym kaftaniku pobiegł ze dniem do pana Joachima którego zastał nad Pascalem siedzącego spokojnie.
— Kochany sąsiedzie, — rzekł wpadając, — gore u nas, panna Adela przybyła! cudo piękności! widziałem przez okno..... Venus powiadam! głowa gdyby z marmuru różowego Fidjasza dłutem wykuta, profil grecki, usta gniazdeczko uśmiechów, czoło świątynia, nos cesarzowéj rzymskiéj..... cud jednem słowem.....
Pan Joachim uśmiechnął się prawie z politowaniem.
— No, więc cóż ztąd panie Szambelanie, będziemy się patrzéć i dziwować?
— Jużcić i wielbić! — składając ręce zawołał stary maskaron, — bóstwo powiadam asindziejowi.
— Chwała Bogu, to nam miasteczko ożywi, a Szambelana odmłodzi.
— A asindzieja, — spytał stary, — niby to nie?
— Mnie nie, — odparł Joachim, — bom dziś starszy od was o jakie lat trzydzieści, już mnie to ani zajmuje, ani obchodzi, ani niepokoi. A gdy spojrzę na piękną twarz, drżę tylko myśląc co ją spotka i na co piękność narazić może!
— Bo asindziéj całe życie musiałeś być ciemięga, — zawołał stary. — A mnie co po ładnéj twarzyczce? jużci za starego a gołego nie pójdzie, ale dobrze choć popatrzéć, to się człek odegrzeje i przypomni stare czasy! Oh, oh, dobreż bo to były czasy! Pani Kossakowska, Potocka, Witowa! E! żebyś je widział..... albo i inne, mniéj sławne a niemniéj piękne które co krok spotykałeś na ulicach Warszawy — żona Butzau’a, pani Thomatis, Andzia bezimienna, Julka S... Marja M... i t. d. i t. d. quorum numerus est infinitus, bo to z całego kraju zlatywało się błyszczéć do Warszawy..... Ale Waćpan nie słuchasz widzę, a ja téż nie mam czasu, idę śledzić i szukać pozoru aby się jéj lepiéj przypatrzéć i do Podkomorzanki wcisnąć.
Pan Joachim ruszył ramionami i spokojnie do Pascala powrócił. Stary Szambelan pobiegł rzuciwszy tokarnią do proboszcza, ażeby się coś wiecéj dowiedziéć, a mijając dworek Podkomorzanki zwalniał kroku aby czegoś dojrzéć, ale drzwi i okna były hermetycznie pozamykane. Xiędza Herderskiego spotkał w rynku.
— A cóż? a cóż, proboszczu! dziekanie! kanoniku! — spytał usiłując się przymilić — byłeś? widziałeś?
Xiądz Herderski z uśmiechem go przywitał.
Veni, vidi et victus sum!
— Otóż tobie masz..... a! a jakże wygląda?
— Jako cudo, jako zjawisko, jako malowidło włoskie, i — niema nawet do czego porównać.
— Brunetka?
— Brunetka, ale to tam fraszka — co za ukształcenie, jaki rozum!
— Rozumna nawet! o! więc i dumna jest?
— Nic wcale.
— A oczy? czarne? — spytał Szambelan.
— Czarne, ale cóż cię to tak obchodzi?
— Spodziewam się, przecież się będę kochał!
Xiądz Herderski wziął się za boki tak mu się na śmiech zebrało. Wtem naskoczyła szybkim a drobnym kroczkiem przybywająca panna Petronella i skrzywiła się postrzegłszy Szambelana, proboszcz chciał uciec, ale nie było już sposobu, schwyciła go wołając zdaleka.
— Xięże dziekanie! pilny interes!
Szambelan skrzywił się że mu przerwała.
Zadyszana panna Petronella przybiegła rzucając na obu badawcze wejrzenia.
— Pewnie mowa o przybyłéj, a co nie zgadłam? Xiądz dziekan już słyszę błogosławił mieszkanie?
— I WPanna dobrodziejka już wiesz o tem?
— A! któż mi to mówił! — ale jakżeś ją WPan dobrodziéj znalazł?
— Śliczna i miła panienka.
— Ale wszakże nie cud piękności jak Anusia, — dodała z przekąsem zwracając się do Szambelana, który że był pomówiony o kupowanie koralów dla stolarzównéj, nosem pokręcił.
— Cóż za porównanie!! a godziże się to? To coś tak rzadkiego i osobliwego, — rzekł xiądz Herderski, że pani jéj piękności wyobrażenia mieć nie możesz, bo nie mamy wcale do kogo przyrównać.
Panna Petronella uraziła się widocznie.
— Wyobrażenia nie mamy! a to coś osobliwego! I trzeba wierzyć przecie kiedy xiądz dziekan to mówi.
— Mówię i powtarzam, ani się zawstydzę słów moich, piękność ciała fraszka, aleć i dusza piękniejsza nad inne. Bóg jéj dał wychowanie szczęśliwe.....
— Jakież tam może być wychowanie? niby to nie wiadomo? przecież zajmowała się niem stara babka, która sama tak dalece wysokiéj nie odebrała edukacji. W domu siedziała, nigdzie na pensji nie była, świat jéj obcy, nie gra, słyszę, nie śpiewa, — cóż tam za wychowanie! — powtórzyła panna Petronella.
Xiądz dziekan uśmiechnął się litościwie.
— Radzę się saméj przekonać, a powiesz WPanna wraz ze mną, że lepiéj wychowaną być nie można.
— Nie takam zresztą ciekawa, ostatniéj wizyty jeszcze mi nie oddała panna Podkomorzanka, a brat mój był także dwa razy.
— Jednak to szczęście dla naszego miasteczka i dla panny Podkomorzanki, to przybycie panny Adeli, — wtrącił Szambelan, — ożywi nas cokolwiek, będziemy się bawić, nieprawdaż, młodzież nas za sobą pociągnie.
Xiądz nie zdawał się rozumieć.
— A z pomocą Szambelana, ot i balik gotowy! — zawołała panna Petronella tłumiąc śmiech udany.
— Cóż WPanna dobrodziejka rozumiesz, że nie pójdę mazura, — zawołał odmłodzony starzec, — jak Boga kocham pójdę i młodych jeszcze zakassuję!
To mówiąc ukłonił się i dość żywym krokiem do domu pospieszył.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.