Przypadki Robinsona Kruzoe/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Daniel Defoe
Tytuł Przypadki Robinsona Kruzoe
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1868
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Ludwik Anczyc
Tytuł orygin. The Life and Strange Surprizing Adventures of Robinson Crusoe
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Xury spostrzega okręt — kto na nim był — żegluga ku wybrzeżom Brazylii — rozstanie się z Xurym — przybycie do San Salvador.

Dwie doby płynęliśmy jeszcze ku południowi, zmieniając się podczas nocy w kierowaniu statkiem. Właśnie nad ranem trzeciego dnia, Xury sterujący z kolei, obudził mię z wielkim strachem i nic nie mówiąc wskazał ku północy.
— Co to takiego? — zapytałem, — czego chcesz?
— Tam! patrzcie... okręt z Sale... gonią nas. Nasz pan Akib, Mulej i wszyscy, ach, zginęliśmy bez ratunku!
Zerwałem się na nogi, wytężyłem wzrok i w istocie w odległości mili ujrzałem okręt trzechmasztowy. Lubo flagi rozpoznać nie było można, poznałem jednak z budowy, że to statek portugalski. Zmierzał on z północy ku zachodowi. Skierowałem szalupę tak, ażeby mu przeciąć drogę. Po trzech kwadransach znacznie zmniejszyła się odległość pomiędzy nami. Będąc przekonanym że nas usłyszy, nabiłem wszystkie muszkiety i naraz z Xurym daliśmy cztery wystrzały. To skutkowało. Na okręcie poczęto zwijać żagle, pływ jego znacznie zwolniał, a po chwili czółno osadzone kilku majtkami odbiło od trójmasztowca, i z szybkością zaczęło przerzynać fale. Dla zmniejszenia im trudu, podwoiliśmy nasze siły robiąc wiosłami. Wkrótce spotkały się obiedwie łodzie.
Młody człowiek dowodzący czółnem zaczął nam zadawać pytania w języku portugalskim i hiszpańskim. Dałem mu do poznania, że go nie rozumiem. Złożyłem tylko ręce jak do modlitwy, wskazując na okręt. Pojął mą prośbę. Dwóch majtków przesiadło na szalupę i pomogło nam płynąć ku okrętowi. Przyjęli nas na pokład, a że kapitan także nie umiał po angielsku, nie mogliśmy się porozumiéć. Zaczął do mnie przemawiać po francuzku, po włosku, nakoniec po łacinie, lecz i tych języków nie posiadałem. Naówczas dopiéro gorzko mi się dało uczuć moje lenistwo. Nieraz ojciec zachęcał mię do uczenia obcych języków, ale będąc wierutnym leniuchem i próżniakiem, nie brałem się do nauki.
Właśnie rozmyślałem nad tém, jakby kapitanowi chociaż na migi dać poznać moje przygody, gdy wtém przyprowadzono majtka Anglika, umiejącego po portugalsku. Ten wybawił mnie z kłopotu, służąc za tłumacza. Za jego pośrednictwem opowiedziałem wszystko co mię od opuszczenia Anglii spotkało.
Kapitan wysłuchawszy tłumacza, kazał mi powiedziéć, iż płynie do Brazylii i z chęcią nas z sobą zabierze. W zbytku radości padłem mu do nóg, prosząc aby wziął wszystko co posiadam w zamian za udzielony ratunek.

— Młody człowieku! — odrzekł zacny marynarz — i cóżbyś począł, gdybym twéj nierozsądnéj prośbie zadość uczynił. Ogołocony ze wszystkiego, bez grosza, bez przyjaciół, przybywszy do Brazylii, musiałbyś się zaprzedać osadnikom w niewolę, cięższą może od maurytańskiéj; niech mię Bóg uchowa, abym korzystając z twego położenia, miał cię obedrzéć. O nie, mój panie Angliku, to co czynię, czynię z miłości Jezusa Chrystusa, a jeżeli czynię dobrze, Bóg mi to na sądzie ostatecznym policzy.
Natychmiast kazał sporządzić dokładny spis moich rzeczy, nie zapominając nawet o dzbanach od wody. Poczém zapytał mię, czylibym nie sprzedał mu szalupy i ile za nią żądam. „Statek to pięknie i dobrze zbudowany, dodał, i może mi być bardzo przydatnym;“ a kiedy wahałem się stanowić ceny, szlachetny Portugalczyk rzekł:
— Gdybym kazał umyślnie budować szalupę, musiałbym dać za nią przynajmniéj dwieście dukatów; bardzo będę kontent jeżeli mi ją odstąpisz za połowę téj kwoty; za muszkiety, kompas i resztę sprzętów ofiaruję ci dwadzieścia dukatów; mów, czy przystajesz?
Z wdzięcznością przyjąłem tę korzystną propozycyą.
— Cóż zamyślasz z tym młodym Maurem uczynić? Jest on twoją własnością, ale pożytku nie przyniesie ci wcale, a wyżywienie dużo kosztować będzie. Wiesz co, sprzedaj mi go, dam ci za niego pięćdziesiąt dukatów, czy zgoda?
Wzdrygnąłem się na tę myśl, ażebym bliźniego, a jeszcze towarzysza niedoli, miał jak bezrozumne bydle sprzedawać. Oświadczyłem to kapitanowi, który uznawszy zacność powodów moich, podał mi rękę i rzekł:
— A więc zapytaj go, czyby nie chciał wstąpić w mą służbę; ofiaruję mu zapłatę jako wolnemu człowiekowi, pod warunkiem jednakże, że zostanie katolikiem.
Powiedziałem Xuremu po arabsku, to samo co mi tłumacz mówił po angielsku. Poczciwy chłopiec przystał na propozycyą kapitana, ale rozpłakał się na myśl rozstania ze mną. Uznał jednakże, że inaczéj być nie może i oświadczył, że przyjmie wyznanie chrześciańskie.
Żal mi go było szczerze, pokochałem Xurego jak brata i rozstanie nasze było nadzwyczaj przykrém.
W cztéry tygodnie po spotkaniu się z Portugalczykiem, przy bardzo pomyślnym wietrze dostaliśmy się do wybrzeży Brazylii. Kapitan zawinął do przystani San Salvador[1], miasta znacznego i handlowego; tu wysadził mię na ląd, wypłaciwszy rzetelnie ofiarowaną summę. Natychmiast zapoznał mię z bogatym osadnikiem, który nabył odemnie skóry obu drapieżnych zwierząt za czterdzieści dukatów i obiecał swoją protekcyę. Tak ładunek łodzi méj przyniósł mi sto sześćdziesiąt dukatów, co na owe czasy było bardzo znaczną summą, i z czém przecież mogłem powróciwszy do Anglii coś rozpocząć, zwłaszcza że i tam miałem pieniądze u wdowy złożone.
Ponieważ kapitan portugalski, po zostawieniu części ładunku płynął do Indyj wschodnich, a żaden okręt w téj chwili nie odpływał do Europy, musiałem więc czas jakiś pozostać w Brazylii.







  1. San Salvador albo Bahia, miasto portowe w północnéj Brazylii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Daniel Defoe.