Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Tristan narobił sobie wiele rozmaitych wniosków o osobie towarzyszącéj Ludwice, lecz niepomyślił nigdy o cieniu prawdy. Wiadomość którą odebrał, była tak dla niego dziwną i szczególną że aż jéj wierzyć nie mógł, i nawet przez chwilę myślał, że ten list od impresaria był żartem przez Leę wymyślonym, lecz gdy się raz zapewnił o wyjeździe żony, niezmiernie się zasmucił, zmartwił i uczuł się być przygnębionym; powrócił do śpiewaczki aby doczekać mógł nocy dla opuszczenia Medyolanu i udania się w pogoń gdyby mu się to udało, za swoją żoną.
Lea nie powróciła. I tego samego wieczora napisawszy list pożegnalny do kochanki, w którym się odmalował jak ofiarę losu; Tristan udaj się do hotelu gdzie jadł bardzo złą wieczerzę, wczasie gdy mu poszli wynaleść furmana który go miał zawieść do Sesto Calende.
— Tristan potrzebował pasportu, niezapomniał o tém, a gdyby też zapomniał był, przypomniałaby mu była służąca, wołająca na służącego.
— Oto są pasporta przyniesione z policyi.
Od téj chwili nasz bohater nie doznał spokojności, aż dopóki nie pochwycił tak wielce szacownego kawałka papieru. Jazon nie żądał tak gorąco runa złotego jak Tristana pasportu. Trzeba było tylko, co do Tristana, aby sobie roztropnie postąpił i nie złapał jakiéj kobiety albo jakiego starca pasportu w takim bowiem razie byłby na próżno zdobył nazwę złodzieja. Tego bardzo się strzedz trzeba żeby nie popełnić na nic nie przydatnego złodziejstwa.
Tristan wszedł do biura hotelowego, zapłacił sztuką złota swoją wieczerzę i wczasie kiedy służący poszedł szukać zdawkowéj monety; on podniósł klapę od biórka, przejrzał niektóre pasporta, uważał bowiem tylko rysopisy i znalazłszy jeden nos prosty, oczy czarne, włosy czarne, i wszystko co się ściągać mogło do opisania naszego tenora, przywłaszczył go sobie.
Nie uważał nawet na wypisane nazwisko, tak się bowiem śpieszył i bał aby go chłopiec posługujący na uczynku nie złapał. W saméj rzeczy gdy służący powrócił, zastał go już oglądającego obrazy na ścianach co w każdym kraju znamionuje postawę człowieka z czystém sumieniem i najedzonego, dwie rzeczy których w tej chwili Tristan nie posiadał.
W pół godziny potém był na drodze Sesto Calende.
Powiecie mi: twój Tristan panie autorze jest tylko łotrem i nic więcéj; gdyż kradnie teraz pasport, ukradłszy pierwéj trzy miesięczną zapłatę impresariowi.
To prawda, że uważając ze strony kodexu i moralności, nasz Tristan bardzo zboczył z prostéj drogi, ale znów zważając na okoliczności i wypadki, trzeba mu wiele przebaczyć. Czyż w tém jego była wina że go nieszczęście tak ścigało, że go aż do samobójstwa doprowadziło? a samobójstwo jego niebyłoż najprawsze, jakiem tylko samobójstwo być może? i czy pan Bóg przez wzgląd na przyczynę nie byłby mu skutku przebaczył? byłoż to winą jego że rozwiązanie tragiczne życia jego pełnego boleści, dało początek rozmaitym przygodom szczególnym? nawet niekiedy koniecznym i mając umarłego czyli nie chcący zabitego ciążącego na sumieniu mógłże inaczéj postąpić? Czyż winą jego było, że po ugodzeniu się pieniężnem z impresario a nawet po ugodzeniu miłosneni z Leą, widok jego żony tak całą istotę pomięszał że wziąwszy najfałszywiéj jakiś ton, drugiego już wyśpiewać nie mogli krzycząc jak wąryat poleciał do niéj, czyli za nią? czy był co temu winien, że udręczony przez swoją kochankę, zmuszonym został uciekać jak zbrodniarz jaki i ukraść pasport niewinnemu jakiemuś podróżującemu, który teraz, nie wiedzieć jaką sobie da radę bez niego?
Cóż obcięlibyście aby był zrobił? Chcielibyście żeby umarł? Ależ {prócz tego była by to niedorzeczność wielka dla byle czego umierać, a szczególniéj drugi raz tego próbować co mu się raz tak widocznie nie udało; a zresztą niema zwyczaju aby się zabijać wtedy, kiedy jak Tristan, mąż jakiś dowie się, że żona jego ma już innego męża.
Nie mógł więc co innego zrobić jak to co zrobił, tém bardziéj że jego grzechy nie mogły zrządzić i sprowadzić wiele złego osobom przeciw którym wykroczył i chwilowo tylko w kłopot je wprawiał. Impresario dostał dziesięć tysięcy franków, a podróżujący właściciel pasportu, wkrótce mógł dowieść skradzenia lub zguby świeżego pasportu, mając dawny wizowany.
Zrobiwszy te uwagi ciągnijmy daléj naszą historyą.
Gdy Tristan przybył do Sesto Calende, chciał przed oddaniem pasportu zobaczyć jakie miał nazwisko. Przyjemność jest wielka w posiadaniu pasportów, dla tego że rysopisy mogą służyć dla całego świata, zawsze są podobne i niepodobne nigdy. Tristan nacieszywszy się nosem prostym i t. d. zaczął uważać na inne szczegóły.
Włosy czarne, mówił daléj sobie, tak to zupełnie ja jestem; oczy czarne, nos garbatawy podbródek zaokrąglony, płeć jasna, twarz ściągła, broda czarna; naturalnie wszyscy do tego rysopisu podobni; nie mam wprawdzie brody, ale mogę się kilka dni nie golić i w kilka dni będę żywym wizerunkiem tego pana.
Potém zaczął szukać nazwiska a znalazłszy go: choć był samotny, tak się przeraźliwie rozśmiał że aż oberżysta nadbiegł.
Tristan zaspokoił zacnego człowieka i odprawił go od siebie.
— De Saint Ile! powtórzył nasz Tenor odczytując nazwisko, de Sainte Ile a to sprawiedliwie się zdarzyło! on mi porwał kochankę a ja jemu pasport, więc pokwitowaliśmy się; zdąjc mi się żem mu jeszcze cokolwiek dłużny.
I Tristan śmiejąc się w myśli z kłopotu w jakiem się jego współzawodnik znajdzie, starannie złożył pasport, i pełen na przyszłość ufności, kazał dać sobie śniadanie, co dowodzi że Tristan nieobznajmił się jeszcze ze zwyczajami włoskiemi, bo byłby się uwolnił od tego zatrudnienia.
Dopóki mu nie przynieśli zupełnie przeciwnéj rzeczy od téj którą sobie zamówił: Tristan nie mając co lepszego do roboty, zaczął sobie rozmyślać.
— To niepodobna! powtórzył sobie, czytając zawsze list impresarja.
I nie wierzył.
— A jednakże tu są w tém liście takie rzeczy których on nie mógł odgadnąć.
I znów wierzył.
— Może ona zmówiła się z impresario i tym sposobem chcą mnie do siebie powrócić.
I biedny chłopiec wszystkich sprężyn szukał, aby sam siebie przekonał że nie był w położeniu trudném i śmieszném.
A co go najwięcéj dziwiło, to było to, że w całym tym liście nie znalazł ani słowa któreby go przekonać mogło że Lea go żałowała albo przynajmniéj wspomniała. Nigdy żaden historyk tak sucho i tak zimno faktu żadnego nie opowiadał, myslałbyś czytając list że czytasz historyą Francuzką przez Anquetila.
Biedny chłopiec im więcej rozmyślał o tém całém zdarzeniu, tém więcéj wykrzykiwał:
— To niepodobna! w tym się ukrywa jakiś podstęp.
Jednakże przypominając sobie okoliczności, które poprzedziły i towarzyszyły spotkaniu jego z żoną, zmuszony był żnaleść w nich jakiś związek z opowiadaniem Lei. Swoboda Ludwiki, jéj suknia razem z twarzą na których nie było śladu żałoby, a na których zdawało mu się że ślad jéj wiecznie pozostać był winien; jegomość tajemniczy w loży, wszystko to rzucało jakąś rozpaczliwą wyraźność, jasność i niezaprzeczone prawdopodobieństwo na list cały.
Wyciągnął jeszcze, i te następstwo złego listu, że nie tylko Ludwika opuściła Medyolan z najstalszém postanowieniem uciekania od niego, ale nadto unikania wszystkich miejsc gdzie by go spotkać mogła.
To było dla Tristana rzeczą tak dziwną niepojętą, aby Ludwika mogła przyjść aż do tego stopnia obojętności względem niego; że chociaż rozumem wierzył, sercem uwierzyć nie mógł. Jak bo też mógł sobie to wystawić, aby Ludwika która go tyle kochała, z którą przez rozmaite przeszedł cierpienia, a wiadomo że boleść razem znoszona bywa mocniejszym częstokroć, między ludźmi węzłem niż sama miłości jak tu sobie mówię, wystawić, aby Ludwika po tak krótkiém owdowieniu, mogła już pójść za mąż i nie porzucić drugiego męża dla pierwszego? gdyż niepodobieństwem było aby mogła kochać starca tyle, ile kochała młodego Tristana.
— „O kobiety! kobiety!” mówił do siebie Tristan; a nie uważał na to że Ludwika znalazłszy go po osmnasto miesięczném oddaleniu, porzuceniu przez niego i zapomnieniu i nie troszczeniu się o jéj los byt i szczęście; większe od niego miała prawo żalić się i wykrzyknąć: „o mężczyzni! mężczyzni!” wykrzyknąć mówię te słowa, które w ustach kobiet zawierają wymówkę rzetelną, fałszywą, możebną i t. d. otóż właśnie list zdziałał skutek jakiego Lea oczekiwała. Jeżeli z jednéj strony kochanek chciał być żałowanym przez tę którą opuszczał; z drugiéj strony Lea chciała aby po niéj płakał, i bez wymówki, bez żalu, chciałaby go była sprowadzić do Medyolanu. Roskosz jéj byłaby bez granic, gdyby mogła była widzieć, troski, udręczenia, boleść i smutek w które list ten pogrążyć mógł tenora.
Natenczas dopiero zaczął zapóźno żałować, że tyle ufał w miłość swój żony a tak mało wierzył w miłość śpiewaczki. Wtedy wyrzucał sobie że krzyknął na widok Ludwiki, że nie był wstanie pokonać wzruszenia go ogarniającego, że porzucił Leę, która jak się zdawało kochała go bardzo, i to dla niego zrobiła, czego Ludwika dla pamięci jego nie uczyniła. Miłość jednéj wzmagała się obojętnością drugiéj, a próżność przybywszy w pomoc Tristanowi: widział po za tym listem Leę pogrążoną we łzach i rozpaczy: gdy przeciwnie śpiewaczka, która wprawdzie nie mogła zrzucić z siebie powłoki melancholicznéj, (powiedzmy i to, że z tą jéj było bardzo do twarzy) śpiewaczka mówię po téj mgle, wystawiła się na promień słoneczny, to jest pozwoliła aby koło niéj zaświeciły jak hryzality różne piękne motyle dotąd ukrywające się w cieniu.
Tristan więc był smutnym, wszystko co mu się przytrafiło oddalone było niezmierną przestrzenią do komiczności. Zdawało mu się że opatrzność znudzona jego niedorzecznościami zaczęła go opuszczać w chwili gdy jéj pomocy najwięcéj potrzebował. Siedział więc w żałosnéj postawie, głowę miał pochyloną, trzymając w obu rękach przeklęty papier, do którego zawsze powracał, rozważając sobie że za jednym zamachem tracił żonę (do czego się już był trochę przyzwyczaił, przyznać się musimy) kochankę do któréj utraty powinien się był codzień przygotowywać, i utracił także położenie i dobry byt, co było rzetelném nieszczęściem.
Szczęściem że nie miał czasu wypróżnić bardzo swego worka, lecz jednakże tę summę którą niegdyś z taką pociechą rozważał, bo go miała niby doprowadzić do uiszczenia jego nadziei, teraz widział ją w prawdziwém jéj świetle. Dopóki nie wiedział że jego żona za mąż poszła, dopóki nadto był pewnym jéj cnoty, aby mógł ją posądzać, że oddała się jakiemu bogatemu kochankowi, uważał więc starca nieznajomego jako dowód łaskawéj opatrzności o któréj do téj chwili nie wątpił, że wskrzesiła pewnie jakiego bogatego krewnego. Ten więc krewny który wyratował z nędzy żonę, byłby może najszczęśliwszym gdyby i męża mógł wyratować; dwa bowiem dobre czyny więcéj warte jak jeden, mógł pragnąć połączyć ich oboje. Tak sobie Tristan myślał i wyrachowywał skromnie, że założywszy ręce, będzie im tylko opowiadał swoje podróże, będzie spokojnie używał bogactw nieznajomego; ten nieznajomy będąc starym, umrze błogosławionym przez nich, zostawiając im cały majątek.
Jak widzimy, to niepodobieństwem było skromniéj rozumować, i z większą jak Tristan naiwnością, nadzieje w pewność zamieniać. Poznać możemy w podobném przekonaniu człowieka, że ufał i był zapewnionym że go opatrzność nie opuści; w teraźniejszym więc zawiedzeniu się Tristan był tak zdziwiony i zgnębiony, jakim byłby człowiek mający przyjaciela, zawsze mu pieniędzy pożyczającego, a który nagle by się dowiedział, że ten przyjaciel umarł nic mu nie zapisawszy.
Jednakże podróżowałoby się i cierpiało na próżno, gdyby się żadnéj korzyści ztąd nie odniosło; torba, worek i serce naszego bohatera w miarę wypróżniania się z pieniędzy i urojeń, nabierały potrójną dozę filozofii, która bywa czasem przydatną w złych przygodach.
Trisjan widząc że nie może podołać takiéj fatalności, uznał się zwyciężonym, spodziewając się tym sposobem zaspokoić ją cokolwiek, złożył list, schował go do kieszeni, popatrzył na swoje śniadanie, ^dziękując nieszczęściu że mu apetyt odebrało, bez czego byłby doznał przy wszystkich zawodach serca, zwiedzenia żołądka w dodatku; potém zadzwonił i oberżysta wszedł do niego.
Miłość własna tego człowieka, dotkniętą została na pogardę jaką podróżny dla jego śniadania okazał. Nasz bohater winien był tkliwośći draźliwości swego podniebienia, że musiał dwa razy tyle zapłacić, za rzecz któréj nie użył.
— Teraz, odezwał się do oberżysty czy znajdę tutaj jaki pojazd któryby gdziekolwiek bądź odjeżdżał?
Oberżysta pogardliwie się na pytanie uśmiechnął; i litując się nad człowiekiem który mógł coś tak niedorzecznego powiedzieć a tak smacznego śniadania nie jeść, odpowiedział:
— Tak jest panie są tu pojazdy rozmaite.
— A gdzie się udają?
— Wszędzie.
— To nie jest miejscem, to wszędzie.
— Gdziekolwiek także nie jest miejscem, powiedz pan gdzie chcesz jechać a ja ci powiem który pojazd trzeba nająć.
— To sprawiedliwie.
Oberżysta z zadowolenia mile się uśmiechnął.
— Nie chcę już Włoch.
— A dla czego pan nie chce już naszego kraju?
Tristan wskazał na śniadanie.
Oberżysta umilkł; i gdyby nie było już zapłacone, znak tenora byłby go drogo kosztował.
— Nie chcę już Francyi, odezwał się podróżujący.
— Ten kraj nie był krajem oberżysty, już nie tylko że się za nim nie ujął ale owszem dodał:
— We Francyi zimno.
— Tak jest; wprawdzie tam jadać można śniadania.
— E! panie wszędzie śniadać można.
Trisian znów stolik ze śniadaniem pokazał.
— Więc gdzież pan chce jechać?
— Mam ochotę udać się do Szwajcaryi. — Peuch! zrobił grymas oberżysta; mały kraj, małe borany, mali ludzie.
— Tak jest; ale mały kraj umie dobrze przyjąć, mali ludzie są dobrzy i grzeczni a małe baranki są kruche i miękkie do jedzenia.
— Więc pan jedzie do Szwajcaryi?
— Tak jest.
— A w którą część Szwajcaryi?
— Wszystko mi jedno i obojętne.
— Jest właśnie pojazd który ztąd do Szwajcaryi wyjeżdża, akuratnie za dwie godziny.
— I myślisz pan że znajdę w nim miejsce?
— Myślę że pan znajdziesz a spodziewam się że nie znajdziesz.
— A dla czego się pan spodziewasz że nie znajdę miejsca?
— Bo musiałby pan czekać do jutra i czekałby u mnie.
— A niech mnie djabli porwą, jeżeli tu kiedykolwiek nogą wstąpię.
— Czy pan chce abym poszedł dowiedzieć się czy jest miejsce dla niego?
— Nie. Sam po to pójdę.
Tristan zszedł i udał się do pojazdu.
Było miejsce i wziął je dla siebie.
I tak jak Bias wszystko przy sobie nosząc, włożył ręce w kieszenie, i udał się do bióra pojazdów.
Przybył właśnie gdy wołano pana Van-Diek.
Na to nazwisko gruby jegomość zasiadł miejsce, w tyle pojazdu, a że wkrótce nie omieszkano zawołać: pan Le Saint Ile, Tristan miał przyjemność zabrać miejsce obok grubego jegomości, który zresztą sądzony z powierzchowności, obiecywał być miłego i łagodnego charakteru.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.