Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom IV/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
VII.

Wystąpiłam pierwszy raz w Florencyi, gdzie pozyskałam największe wszystkich zadowolenie; wystąpiłam w roli Łucyi. Odtąd powróciłam do życia, do którego byłam przeznaczoną i całkowicie mu oddaną. Napisałam do mojéj poczciwéj kobiéty, że jéj będę stopięćdziesiąt franków miesięcznie przysyłać, i chcę aby już pracować przestała. Z początku pisywałam do niéj codzień, potém pisywałam dwa lub trzy razy na tydzień, potém jeden tylko list na miesiąc przesyłając jéj umówioną kwotę.
A w końcu skończyłam na tém, żem zupełnie pisywać przestała, szczególniéj gdy bankier mój odebrał polecenie, aby każdego pierwszego dnia miesiąca przesłał jej stopięćdziesiąt franków.
— Otóż to takie serce nasze! niestety! postrzegamy długość życia nie przez boleści które cierpiemy, ale przez boleści których zapominamy.
— Zapytasz mi się pewnie drogi Tristanie, jak to być mogło że zarabiając pięćset franków miesięcznie potrzebowałam mieć swego bankiera.
— Oh! mój drogi przyjacielu! moje piękne i dobre postanowienia uleciały jak te ptaki, które zdaje nam się, żeśmy przyswoili ustrzygając im skrzydła, a którym jednak te skrzydełka codzień po trochu odrastają: hrabia miał następcę jak każdy panujący ma swego, w państwie dobrze urządzoném. Ten następca był nawet księciem, wprawdzie księciem włoskim tylko, jednakże kareta nasza miała herb z książęcą koroną i to mi dosyć pochlebiało. A potém był bardzo bogaty, chociaż nie bardzo umysłowy; ale że był żonatym, w tém było wynagrodzenie. Żona jego miała kochanka, jak to zwyczajnie się zdarza w tym pięknym kraju; ten kochanek był przyjacielem jój męża, a że był także i moim przyjacielem, prosiłam, go aby mego księcia długo niekiedy u siebie zatrzymywał. Przez ten czas przyjmowałam barona francuzkiego, i jak widzisz, robiłam z zagranicą przymierze; zdradzałam Włochy, ani mniéj ani więcéj jak to czynić zwykli wielcy czasem jenerałowie.
— Otóż dla tego potrzebowałam bankiera.
— Byłam śpiewaczką w modzie, a dwór mój składał się złudzi rozmaitych krain. Wiodłam życie dość wesołe, którego szczegółów zamilczę i tylko ogólny zrobię ci zarys. Po skończonym roku porzuciłam Florencyą, zrobiwszy na moich sześciu tysięcach franków pensyi, pięćdziesiąt tysięcy franków oszczędności, summę, którą przy zbytkach moich jeszcze zebrać mogłam.
— Zamówiono mnie do Wenecyi, z tą różnicą, że miesięcznie ofiarowano mi tysiąc pięćset franków.
— W Wenecyi te same mnie spotkały powodzenia co we Florencyi, taki sam dwór, taki sam dochód, ten sam bankier. Dyrektorowie teatrów włoskich, mają szczególny i dziwny sposób spekulowania: gdy cię raz do swego teatru zamówią, uważają cię za swoją własność, za swoją rzecz, za swoje dobro. Gdy ci się powodzi, gdy nikt inny prócz tego który cię kupił, mieć cię u siebie nie może; umieszczają cię w swoim domu; i tym sposobem prócz tego co ci płacą, wynajmują cię swoim kolegom innym dyrektorom, na dwa lub trzy miesiące, za cenę podwójną lub potrójną jaką od nich bierzesz.
— Gdy czas najmu wyjdzie, powinnam przyznać, że cię sumiennie na twoją posadę wracają, i w takim stanie w jakim cię wzięli. Nie wiedziałam nic o takiem wexlowaniu ludźmi, ale na potem obiecałam sobie to wynagrodzić Pierwszego roku pobytu mego w Wenecyi, gdy się mój rok podług umowy skończył, dyrektor chciał abym na drugi rok ugodę potwierdziła, powiedziałam mu że przystanę, pod warunkiem: że zamiast tysiąc pięćset franków, dostawać będę trzy tysiące franków miesięcznie. Z początku odmówił, lecz gdy z Neapolu chciano mi dać żądaną przezemnie płacę, mój Wenecyanin zaczął się rozmyślać, i nareszcie przystał. Jemu więc dałam pierwszeństwo, tém chętniéj, że lubiłam miasto, a chociaż w ogólności znajdowałam go nieporządném; ale znałam teatr, nabrałam jakichsiś w niém nałogów i zwyczajów, które musiałabym była zmienić przenosząc się.
W owéj epoce, mój drogi Fabiano, nie byłam już pracującą dziewczyną w Marsylii, i nie byłam jeszcze tém, czém teraz jest śpiewaczka w Medyolanie. Przemienienie moje jednak było zupełne: byłam jak tylko być można najbardziéj pustą istotą z Włoch całych, i czy to było w naturze mojéj abym taką była, czy życie teatralne do tego mnie przywiodło, lub że życie w Wenecyi pobudzało mnie do wesołości i uciech, ale rzeczy wiście o niczém nie mówili, tylko o moich wydatkach, o moim dowcipie i o moich miłostkach. Świat z moich salonów, napływał do teatru, a że co tylko było wytwornego, miłego, uwielbiało mnie, a zatem sala rozstępowała się na huk dawanych mi oklasków. W nocy śpiewałam w mojéj gondoli wśród trzech lub czterech wybranych, a nazajutrz spałam dzień cały. Po prostu mówiąc, byłam królową miasta; kwiaty, śpiewy, dowcip, miłość, wszystko składano mnie saméj; byłam w wojnie otwartéj z wszystkiemu pięknemi kobietami i to nie mało przyczyniło się do ustalenia mojéj sławy.
Pomiędzy wszystkiemu którzy mi się przedstawili, i których byłam pewna, że zawsze ujrzę czekających na mnie, wczasie mego występowania na scenę, znajdował się młody piękny człowiek, ale w całym znaczeniu tego słowa piękny, markiz rzymski. Markizowie rzymscy znajdują się dosyć często we Włoszech. Ten ciągle mi hołdy składał, i zdawał się być bardzo we mnie rozkochanym; pomimo to, czyli dla tego właśnie że tak bardzo był mną zajęty, nie słuchałam go wcale; my kobiety, nie jesteśmy nigdy tyle powabnemi i zachwycającemi z tymi których przywiązania pewne jesteśmy; całéj wabności, uroku, wdzięków, używamy zwykle na przyciągnienie tych, którzy jak nam się zdaje, mało nas cenią; tych, wszystkiemi siłami i sposobami przytrzymać przy sobie chcemy. Co do rzetelnie zakochanych, o tych się najmniéj troszczymy, pewne bowiem jesteśmy, że ich nazajutrz znajdziemy wtem samem miejscu, w którém ich wczoraj zostawiliśmy.
— Tak sobie więc postępowałam z moim rzymskim dworakiem.
— Każdego ranka przysyłał mi kwiaty, codzień odwiedzał mnie. Chociaż czasem znalazł dla siebie drzwi moje zamknięte, nie zrażał się niczém; zawsze a zawsze znalazł sposobność wcisnąć się za kulisy, i tam mi nieustanne robił grzeczności.
— Z tą wytrwałością odznaczającą się, od tak dawna mi hołdował, że przez litość, a bardziéj może przez znudzenie, gotowałam się uczynić mu wynagrodzenie i tym sposobem wykwitować go za tak długą miłość. Gdy pewnego dnia, niespodziewając się i nie przewidując szczęścia jakie go spotkać miało, a którego tak już był bliski, zrobił mi propozycją, zgadnij jaką?
— Zapisał ci cały swój majątek?
— Nie.
— Zycie swoje? zabił się?
— Nie.
— W takim razie kiedy ani jedno ani drugie, to nie zgadnę.
— Oświadczył mi, że chce mnie zaślubić.
— I przyjęłaś?
— Spodziewam się.
— I małżeństwo nastąpiło?
— Zobaczysz.
— Nadzwyczajnie zdziwiłam się tém jego oświadczeniem, które w istocie nie mogło mi być nieprzyjemném. Zamiast mego po prostu tylko imienia Lei, przybrać nazwę rodzinną, i to wielkiéj jeszcze rodziny, a zamiast śpiewaczki zostać markizą, to mi się dosyć podobało. Markiz po oświadczeniu, powiedział mi: że mnie już od roku kocha, i że nie posiadając nad ten innego sposobu, dawno już chciał mi swoją rękę ofiarować, lecz go wstrzymywała bojaźń, żebym nad stopień który mi dać może, nie przekładała przeszłéj mojéj niezawisłość, którą gdy raz żoną jego zostanę, trzeba będzie porzucić. Odpowiedziałam mu, że żadne poświęcenie nie będzie dla mnie niepodobném i przykrém, dla okazania się godną imienia które mi nadać zamyśla, że na przyszłość tak serce moje zamknę, jak zamknięta jest księga przeznaczenia dla ciekawych swego losu, że drzwi moje dla tych tylko otwarte będą, których on sam mi wymieni, i że z łatwością opuszczę teatr.
— Wyraźnie przeciwił się ostatniemu memu postanowieniu, mówiąc, że tyle się będzie pysznił być mężem kobiety z talentem i wielbionéj od wszystkich, ile czuje szczęścia poślubiając mnie, którą nadewszystko kocha; że chce abym została w teatrze, gdzie mnie najpierwszy raz ujrzał, i gdzie nie mógłby się odzwyczaić od codziennego mnie widywania.
— To wszystko bardzo mi dogadzało. A więc ponieważ on mi się oświadczył, a ja to oświadczenie przyjęłam, zaślubiny nastąpiły z wielkiem zgorszeniem szlachty, z wielkiem zadziwieniem moich przyjaciół i z osłupieni całéj publiczności.
— Poczém, jak gdyby nic nie zaszło, wystąpiłam w roli Normy.
— Trzeba powiedzieć, żem bardzo złe postanowienie zrobiła, o czém przekonałam się bardzo prędko. Są położenia mężczyzn bardzo podle i nikczemne, zależne od zbezczeszczonego bytu kobiet, których są kochankami albo opiekunami. Dzieje się tak nie raz, że niektórzy młodzi ludzie będąc pierwéj bogatemi, zniszczywszy rozpustą majątki, kończą, przyjęciem takiego stanowiska w świecie; tylko że mając sławne i wielkie imiona, drapią się po większych i piękniejszych drabinach, i zamiast żeby niemi pogardzali, żałują ich jeszcze. Gdy taki człowiek postrzeże się zniszczonym na sercu, na majątku, na wszystkiém, gdy postrzeże że nie może połączyć się z odpowiedniém jemu imieniem i rodziną, i z majątkiem równającym się majątkowi jaki dawniéj posiadał, stara się natenczas ożenić z aktorką, zarabiającą czterdzieści lub pięćdziesiąt tysięcy franków rocznie; nie przeszkadza jéj wtenczas prowadzić życia jakie przed zamęściem wiodła, ale pod warunkiem, ze ten sposób życia i dochód z nim podzielać będzie; a potém gdy świat się dowie o wszystkiém co się dzieje, wszystko złe, całą winę zwalają na żonę; naganiają może trochę młodego szlachcica że ją poślubił, ale czyn jego wymawiają wielką namiętnością, spędzają na szaloną miłość to, co tylko było wyrachowaniem z jego strony. Uchodzi wtedy za ofiarę; gdy w tém wszystkiém pokazuje się, że żona tylko oszukaną została.
— Oto jest dosłownie sidło w jakie wpadłam. Z tą, tylko różnicą, że mój piękny mąż, w całém tém postępowaniu wybrał drogę bardzo grubijańską. Muszę wyznać, że z obawy, czy późniéj się nie zmienię, ale przed zamęściem jeszcze, postanowiłam sobie zmazać wszystkie dawne przewinienia moje, najczystszém i najprzyzwoitszém na przyszłość postępowaniem, i istotnie tak postępowałam. Ale to już nie obchodziło Markiza, który chociaż na majątku zniszczony, lubił jednakże prowadzić życie na wzór bogatych; zdało mu się to nawet bardzo wygodnie, zażądać odemnie abym mu dostarczyła drugą taką summę jaką mieć mogłam z teatru. Znalazłam z mojéj strony takie wymaganie nikczemném, podłém i niezdarzającém się w świecie i kiedym stanowczo odmówiłam podobnego przedsięwzięcia, natenczas wybił mnie; i ile razy markiz wracał z rozpustnych zchadzek swoich przychodził mówić mi o pieniądze których dać mu nie chciałam albo nie mogłam, najokropniejsze wtenczas odbywały się między nami sceny. n — Pojmujesz, że podobny sposób życia zdawał mi się nieznośnym, i że pewnego dnia gdy ugoda moja z dyrektorem skończyła się, sprzedałam po kryjomu połowę klejnotów moich, i zgromadziwszy wszystkie za nie pieniądze, zresztą funduszów które mi pozostały, ociekłam do Rzymu. Zdawało mi się żem rozsądnie, miasto święte za miejsce méj ucieczki wybrała, było to bowiem miejsce urodzenia mego męża, teatr na którym musiał z niedorzecznościami swemi i długami występywać; bez wątpienia musiał zostać z tamtąd wypędzonym i pewnie nie mógł tam więcéj się pokazywać.
Mimo to odmieniłam imię, i z Lei zostałam Nathalją.
— Nathalja! wykrzyknął Tristan powstając nagłe.
— Tak jest, Nathalja, odpowiedziała młoda kobieta.
— Oto! to prawdziwie cudowne.
— W czém? proszę cię.
— W czém?
— Ale tak jest.
— W tém, że cię znam i w dziwnym rodzaju. Czy chcesz żebym ci koniec twéj historyi opowiedział?
— I owszem chcę, tém bardziéj że sobie odpocznę.
— I że ci opowiem jeden epilog o którym nic nie wiesz.
— Mów prędko.
— Twój mąż wynalazł cię w Rzymie. nieprawdaż?
— Prawda.
— Gonił za tobą wieczorem, bo podług twego przewidzenia nie śmiał śród białego dnia wychodzić.
— I to prawda także.
— Pewnego wieczoru, gdyś go ujrzała nadchodzącego, chcąc wyratować się, niewynalazłaś nic lepszego nadto, że spotkawszy przechodzącego młodego człowieka, wezwałaś jego ratunku i obrony.
— Daléj, daléj mów ciągle.
— Ten młodzieniec nie odmówił ci swojéj opieki, nazajutrz bił się z twoim mężem, przeszył mu okropnie na wylot piersi szpadą; to zrobiło takie na mężu twoim wrażenie, że zaraz umarł:
— Mówisz jak Mojżesz; a potém co daléj?
— Potém pojechałaś do Neapolu, gdzie nieznajomy za tobą pospieszył, i żyłaś z nim uczuciowo, sentymentalnie, spodziewał się że się z tobą ożeni; gdy pewnego dnia, a to było w piątek, powracając z przechadzki przez nieuwagę wpadłaś w wodę. Natenczas, twój towarzysz rzucił się w nurty aby cię z nich wyrwać, jak cię już raz wyrwał że szpon męża twego, ale nieszczęście chciało, że rzuciwszy się w wodę jak Absalon, wypłynął z niéj jak Sokrates, z czego gdyś się okropnie śmiała, rozgniewany i obrażony porzucił cię w obcym tłumie, który będąc pierwéj świadkiem twego w wodę upadku, podzielił późniéj twoją pustą wesołość.
— Ależ z ciebie czarno-księżnik. Ja chcę końca historyi któréj nie wiem wcale.
— Otóż koniec jéj taki: Henryk wrócił do Paryża, z rozpaczy że cię postradał, co teraz bardzo pojmuję, poszedł powiesić się w lasku Bulońskim, zupełnie w tém samém miejscu gdzie ja się zabić chciałem.
— Jak to! tyś także chciał się zabić?
— Tak, tylko z tą różnica, że dla ważnéj bardzo przyczyny.
— Dziękuję ci za miłe słowo! odrzekła uśmiechając się Lea; lecz przebaczam ci to dla miłości opowiadania twego: mów więc daléj!
— Istotnie, powiesił się; ja także strzeliłem do siebie z pistoletu, i tak jak to się zwykle zdarza obydwóch nas wyratowano.
— Jakimże sposobem dowiedziałeś się history i mojéj w Neapolu?
— On przed samą śmiercią opowiedział mi ją.
— I cóż się z nim stało?
— Co się z nim stało? Jest teraz kochankiem téj Henryki, która dawniéj była twoją przyjaciółką.
— O! masz słuszność, mówiąc: „że to cudowne.“ Teraz nie brakuje mi już nic do skończenia historyi, tylko dowiedzieć się, co się z Henryką stało.
— Co do tego, odrzekł Tristan, chcąc aby ostatnie wypadki jego z Hnryką nie doszły do wiadomości Lei; nic a nic niewiem.
— To nieszczęśliwie, miałabym ukończoną moją dramę. Napisałabym do niéj, a onaby mi opowiedziała wszystko co jéj się przydarzyć mogło, od czasu jakeśmy się rozłączyły.
— Tak to nieszczęśliwie, odrzekł Tristan, ciesząc się już wewnętrznie że o wszystkiém zamilczał, ale ja muszę wiedzieć co się z tobą działo po odjeździe Henryka.
— To nie bardzo ciekawe; zjadłam i wypotrzebowałam wszystko co mi pozostało, przybyłam do Medyolanu, i ugodziłam się w teatrze pod pierwszém i prawdziwém mojém imieniem, którego już nie porzucałam. Z początku, mieszkałam u naszego impresario, w tém co ty teraz zajmujesz mieszkaniu, a potém przeprowadziłam się tutaj. Oto jest cała moja historya. Teraz czekajmy wypadków, których podług wszelkiego prawdopodobieństwa będziesz jeżeli nie przyczyną to przynajmniéj świadkiem. Widzisz teraz mój drogi Fabiano, widzisz mój najdroższy, wymówiła młoda kobieta białemi rękoma objąwszy szyję tenora, widzisz, żem ci najskrytsze myśli i życie moje opowiedziała jakby przed Bogiem moim; widzisz, że niepodobieństwo abym mogła być nieszczęśliwszą jak dotąd nią byłam. A wiesz co? że jednak dla ciebie poświęciłabym cały otaczający mnie blask i zbytek; dla szczęścia należenia wyłącznie do ciebie samego, dla pędzenia sam na sam z tobą życia, wyrzekłabym się świata całego. Będzie dla nas wystarczać tego co sobie zarobimy. Ty przeprowadzisz się do mnie, i będziemy szczęśliwi, bo ty mnie kochasz, nieprawdaż? a ja ciebie tyle kocham!
— Myślałem o tém, odrzekł Tristan, ale powtarzam ci mój drogi aniele, niezmieniajmy życia naszego; pozostań w swoim zbytku, którego ja ci dać nie mogę, a który jest twoją atmosferą, i kochaj mnie zawsze trochę, oto cię tylko proszę; dzisiaj słuchasz tylko serca twego, a późniéj żałowałabyś może tego cobyś zrobiła; wierz mi zostań niezależną.
— Ty mnie nie kochasz, wymówiła młoda kobieta, opadając na tył krzesła.
— Dziwaczko! zawołał Tristan, całując jej nogi.
Nastąpiło potém milczenie. Po kilku minutach, weszła Rozeta mówiąc:
— Pani! to pan przyszedł.
— Słowo powiedz mój drogi! a ja go wcale nie przyjmę.
— Pozwól mu przyjść. Odpowiedział tenor.
— Niech przyjdzie, odpowiedziała śpiewaczka służącéj swojéj.
Przedscenny widz wszedł do pokoju.
Lecz przedstawiła obydwóch tych panów a jednego drugiemu.
— Mój książę! wymówiła, pozwól mi przedstawić ci pana Fabiano naszego pierwszego tenora, którego cudowny talent wkrótce będziesz uwielbiał. Fabiano się skłonił, książę to samo uczynił.
— Teraz mój kolego! wymówiła Lea, jakby kończąc zaczętą rozmowę, przed przybyciem księcia, możesz pan powiedzieć naszemu impressario, że jeżeli czeka z twojém wystąpieniem na mnie tylko, może publiczności oznajmić twoje wystąpienie, kiedy mu się tylko podoba; co do mnie jestem gotową.
Tristan wtenczas pożegnał młodą kobietę, która go do drzwi odprowadziła.
— No i cóż, zawsze chcesz żeby tak było jak dawniéj? wymówiła do Tristana.
— Dla twego szczęścia.
— Więc do wieczora, wymówiła z miną poświęcenia się i uległości.
— Lecz jeżeli nie będziesz samą?
— Będę nią.
— Lecz jeżeli nie pójdzie sobie?
— Pójdzie.
— A gdyby wrócił?
— Nie powróci ponieważ już jest. To jest przewidziane artykułem kodeksu non bis in idem.

KONIEC TOMU CZWARTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.