Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga czwarta/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Dla stryja, opiekuna, goniących zawczasem
Pieśń nocą wygrywa, a jest tylko hałasem.
(Z niewydanej komedji).

Upłynęło lat cztery.
Druchetta miała już blisko dwadzieścia jeden szcze była panną.
Ktoś kiedyś napisał: myśl ciągle ta sama jest rodzajem świdra, corocznie zagłębia się o jeden obrót więcej. Kto chce wyrwać z nas myśl taką w pierwszym roku, ten wyrywa razem z nią włosy, w drugim kaleczy skórę, w trzecim gruchocze kości, w czwartym mózg wydziera.
Gilliatt był właśnie w owym czwartym roku.
Nie mówił jeszcze ani słowa z Deruchettą, myślał o niej tylko. Na tem koniec.
Zdarzyło się pewnego razu, że znajdując się przypadkiem w Saint-Sampson, widział Deruchettę, rozmawiającą z Lethierry’m we drzwiach ich domu, wychodzących ku portowi. Odważył się podejść dość blisko. Pewnym prawie był, że w chwili, gdy przechodził mimo, Deruchettą się uśmiechnęła. Nie było w tem nic niepodobnego.
Od czasu do czasu słyszała Deruchettą dźwięki szkockiego rogu.
Słyszał je i mess Lethierry i w końcu zwrócił uwagę na tę uporczywą muzykę pod oknami Daruchetty. Tem gorzej, że muzyka była czułą. Nie do smaku mu był nocny galant. Pragnął wydać za mąż Deruchettę, gdy ona będzie chciała i on także, ale poprostu i bez muzyki. Zniecierpliwiony począł czatować, i zdało mu się, że podpatrzył Gilliatta. Zagłębiwszy palce w faworyty, co było znakiem gniewu, zamruczał: „Co on tu dmie, ten bydlak? Kocha się w Deruchetcie, to jasno. Napróżno czas tracić! Kto chce ręki Deruchetty niech się zgłosi do mnie, a nie wygrywa na flecie.
Ważny wypadek, oddawna przewidywany, zaszedł nareszcie. Wielebny Joachim Herode mianowany został zastępcą biskupa w Winchester, dziekanem wyspy i rektorem w Saint-Pierre-Port; po zainstalowaniu swego następcy miał bezzwłocznie opuścić Saint-Sampson i przenieść się do nowej siedziby.
Oczekiwany nowy pastor przybył wkrótce; był to gentelman normandzkiego pochodzenia, pan Joe Ebenezer Caudray, przerobiony przez Anglików na Cawdry.
Wiedziano o nim niektóre szczegóły, życzliwość i złośliwość objaśniały je sobie i tak i owak. Mówiono, że jest młody i ubogi; ale wielka nauka miarkowała jego młodość, a ubóstwo czyniło na przyszłość nadzieje. W języku wyłącznie utworzonym dla użytku spadkobierców i bogaczów, śmierć nazywa się nadzieją. Był on synowcem i dziedzicem starego i bogatego dziekana z Saint-Asaph; gdy dziekan umrze, Ebenezer będzie bogaty. P. Ebenezer Caudray miał znakomitych krewnych, i ledwie nie prawo do tytułu „honourable”, szanowny. Co do jego nauki — o tej rozjnaite były zdania. Należał do wyznania anglikańskiego, ale według wyrażenia biskupa Tillotson był wielkim „libertynem”, to jest bardzo surowym. Brzydził się faryzeimem, skłaniał się więcej do prezbyterjanów, aniżeli do episkopalnych. Marzył o pierwotnym kościele; takim, by Adam miał prawo wybrać sobie Ewę; według którego Frumentanus biskup Hierapolitański porwał dziewczynę i pojął ją za żonę, kazawszy powiedzieć jej rodzicom: „ona tak chce, i ja tak chcę; ty nie jesteś już więcej jej ojcem, ani ty matką; jest ona moją żoną. Ojcem jej jest Bóg.” Mówiono, ale nie bardzo wypadało wierzyć temu, jakoby p. Ebenezer Caudray był zdania, iż tekst: „Niewiasta jest ciałem mężowskiem; opuści ojca i matkę i pójdzie za swym mężem”, jest wyższy od przykazania: „Czcij ojca twego i matkę twoją. Zresztą ta dążność do ograniczenia władzy rodzicielskiej i popierania ze stanowiska rellgji wszystkich form związku małżeńskiego, właściwą jest całemu protestantyzmowi, szczególnie angielskiemu, a przedewszystkiem amerykańskiemu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.