Potworna matka/Część druga/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Pani Gevignot, jak wiemy, natychmiast po pogrzebie Jakuba Tordier, odwiozła Helenę na pensję, nie szczędząc słów pociechy biednemu dziewczęciu. Tu na pensji, jeszcze większą pociechą było dla Heleny towarzystwo i wielka przyjaźń, jaką jej okazywała Marta de Roncerny.
Przed swoją przyjaciółką zwierzało się nieszczęśliwe dziewczę z rozpaczy, jaką przejmowało ją postępowanie matki i myśl, że nigdy nie spełni się jej marzenie zostania żoną Lucjana.
Marta krzepiła ją słowami otuchy i nadziei.
W parę dni potem, jednostajny tryb życia na pensji, przerwany został przyjazdem hrabiny de Roncerny, która przybyła wraz z Joanną Bertinot.
Przełożona pensji widziała kilkakrotnie małą garbuskę w willi Petit-Bary i słyszała od pani de Roncerny o wysokich zaletach jej charakteru, dlatego też została zdziwioną, dowiedziawszy się, że jej proponowano wzięcie dziewczęcia do domu, że hrabina chce się z nią rozłączyć.
Pani de Roncerny była zbyt rozsądną, ażeby nie zrozumieć zdziwienia przełożonej, i dlatego opowiedziała jej całą historię, która wzruszyła panią Gévignot i rozproszyła wszelkie podejrzenia, jakie mogłaby powziąć.
— Zatrzymuję cię u mnie, moje dziecko — odezwała się łaskawie do Joanny — i kochać cię będę, jak cię kocha pani de Roncerny... Co zaś do płacy, pobierać będziesz taką samą, jak w willi Petit-Bry.
Joanna podziękowała słowami, pełnymi prostoty, i zapytała, co będzie obowiązana robić.
Przełożona odpowiedziała, że służba polegać będzie na zajmowaniu się pokojami ośmiu starszych pensjonarek, utrzymywaniu w porządku ich bielizny i ubrań, przy czym dodała:
— Wśród tych ośmiu pensjonarek, mieć będziesz panną Martę, a sądzę, że to ci będzie bardzo przyjemne.
— O! tak, pani — odparła młoda dziewczyna.
— Będziesz też usługiwała przyjaciółce panny Marty... Biedne to dziecko bardzo smutne i jak teraz bardzo opuszczone...
— Czy to nie o pannie Helenie, pani mówi? Moja córka tyle mi o niej dobrego naopowiadała, to jest jej największa przyjaciółka?
— Tak.
— Czy jest cierpiąca?
— Dusza jej cierpi!... Straciła tylko co ojca, przezacnego człowieka, którego kochała, z całego, serca. Śmierć ta zadała jej cios tak bolesny, tak ją zgnębiła, że przez dwa tygodnie poleciłam jej wstrzymać się od wszelkich nauk... Kochana Marta spędza przy niej część dnia i nie pozwala jej rozpaczać.
— No, a edukacja Marty już skończona, nieprawdaż? — wtrąciła hrabina.
— Ukończyła ją świetnie.
— Marta zacznie wkrótce rok dziewiętnasty... To już kobieta... i musimy już pomyśleć o jej przyszłości...
— Chcecie mi ją państwo zabrać? — zawołała przełożona pensji z wyrazem szczerego żalu.
— Myślimy o jej małżeństwie.
— Już!
— Skończyła lat osiemnaście... Ja w jej wieku byłam już żoną. Męża nie chcemy jej narzucać... Pozostawimy jej najzupełniejszą swobodę wyboru... bo pewni jesteśmy jej rozsądku...
— Czy można zapytać... mają też państwo kogo na widoku?
— Pytanie pani tłumaczy jej troskliwość... Ponieważ pani wychowała Martę... Odpowiem ci więc z całą szczerością... Jutro przyjmować mamy w willi syna jednego z najlepszych przyjaciół mego męża, młodego oficera, którego przyszłość zapowiada się bardzo dobrze... Jego pragnęlibyśmy na męża... Spodziewamy się, że kilka dni przepędzi w Petit-Bry i chcielibyśmy bardzo, ażeby się poznał z Martą.
Zobaczy go, zbada jego charakter, a jeśli będzie chciała, my damy swe błogosławieństwo.
Na czas więc pewien, mamy zabrać pani, naszą córkę.
— Pojmuję tę konieczność — odpowiedziała pani de Gevignot — i nie dziwię się bynajmniej.
W tej chwili otworzyły się drzwi od pokoju i Marta, zawiadomiona o przyjeździe matki, rzuciła się w jej objęcia.
— Mateczko! — mówiła, śmiejąc się z radości — jakaś ty grzeczna, żeś przyjechała, jaka ja szczęśliwa, że cię widzę!
Pieściła ją i całowała.
— A jakże się miewa, papa?
— Doskonale, jak zawsze.
— O! co za szczęście! co za szczęście!... A Joanna! — zawołała, spostrzegając garbuskę. — Cieszę się, że i ciebie tu widzę!
— Jaka panienka dobra! — wyjąkała Joanna.
— Czy mama cały dzień ze mną spędzi? — zapytała Marta matkę.
— Cały dzień, moje drogie dziecko, ale nie tu...
— Jakto?...
— Przyjechałam po ciebie.
— Ażeby mnie zabrać...
— Do Petit-Bry.
Czoło Marty zasępiło się nagle.
— Opuszczam pensję? — zapytała smutnie.
— Na miesiąc... nie na dłużej.
— O! — wyrzekła Marta boleśnie.
— Co znaczy ten smutek? — rzekła pani de Roncerny z pewną surowością. — Doprawdy, nie rozumiem. Wiadomość o tym, że spędzisz dłuższy czas z ojcem i ze mną, zamiast cię ucieszyć, sprowadza smutek tak, jak gdybyś nie chciała jechać ze mną?...
— O! mateczko, jakże możesz tak myśleć? — odparła Marta, a oczy jej zwilgotniały. — Widzisz... ja tylko pomyślałam o Helenie... co ona tu robić będzie... sama... beze mnie... taka nieszczęśliwa...
Te słowa Marty rozrzewniły zarówno matkę, jak przełożoną i Joannę.
Pani de Roncerny przycisnęła córkę do piersi.
— Drogie dziecko — rzekła, całując ją. — Szczęśliwą jestem i dumną z twego poczciwego serca! Ale tkliwość twoja jest nieco przesadzona... Przyjaciółka twoja znajdzie inne koleżanki, które zastąpią ciebie...
Marta potrząsnęła główką.
— Nie — odparła — one mnie nie zastąpią... Ona mnie tylko kocha... Ja tylko mogłam ją trochę pocieszyć.
— Więc taka nieszczęśliwa?
— O! tak... mój odjazd jeszcze ją bardziej unieszczęśliwi. O! gdybym mogła...
Dziewczę umilkło.
— Co takiego? — spytała hrabina.
— Zabrać ją z nami do Petit-Bry.
— Ty tego pragniesz?
— O! tak! jaka radość byłaby dla mnie, gdyby zaznała u nas choć trochę szczęścia rodzinnego, którego jej dotąd brakło zupełnie.
— To jednak, czego chcesz, moje dziecko, zgoła niemożliwe.
— Dlaczego? Pani Gevignot przyszła hrabinie z pomocą.
— Ja, moje dziecko — rzekła — choć pragnę wszystkiego dobrego dla ciebie i dla Helenki, nie mogłabym jej puścić z pensji, bez zezwolenia jej matki.
— Musisz to rozumieć, moja Marto — poparła hrabina.
— Rozumiem — odparło dziewczę — ale może by to zezwolenie dało się otrzymać.
— W jaki sposób?
— Prosząc o nie...
— Nie możemy prosić.
— Dlaczego?
— Bo nie znamy wcale pani Tordier.
— Cóż to szkodzi, mateczko. A od tego zależałoby zdrowie, a może nawet życie Helenki.
Potem, nie dając czasu pani de Roncerny na odpowiedź, Marta rzekła, zwracając się do przełożonej:
— Przed odjazdem chciałabym jeszcze, proszę pani, widzieć się z moją przyjaciółką.
— Dobrze!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.