Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego/Moja Exkuza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tomasz Kajetan Węgierski
Tytuł Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego
Wydawca Jan Nep. Bobrowicz
Data wyd. 1837
Druk Breitkopf et Haertel
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło skany na Commons
Indeks stron
Moja Exkuza.

Niemam w ustach czułości, niebzdurzę o cnocie,
Nikt mię jednak przy podłej niezastał robocie.
Dla zysku nic nieczynię, prawdę mówić lubię,
Nieprzyjaciół skrytemi postępy niegubię.
Dusza moja niemoże znieść fircyków dumnych,
Niecierpię Pedagogów, ale czczę rozumnych;
I lubo na mnie czarna zawiść się oburza,
Niezrobię karła wielkim, ani Marsem tchórza:
A kiedy przyzwoitą znaczę kogo cechą,
Zawsze mię pospolite wspierać musi echo.
Nie jeden co mych szczerych rymów z chęcią słucha,
Przyjacielowi swemu poszepnie do ucha:
Tego Poety dzieła ile czytam razy,
Zda mi się żywe widzieć nałogów obrazy.
Wszyscy mi to przyznają, i me lekkie wiersze
Bawią i stan pomierny, i osoby pierwsze.
Za to, miasto poklasku, to trzymam w korzyści,
Żem się stał u dusz podłych celem nienawiści;

I zdradne ich pociski pewnie mię obarczą,
Jeźli mię wierna przyjaźń swą niezłoży tarczą.
Lecz co mówię, wszystkom ci winien o przyjaźni!
Z tobą mogę wśród wężów chodzić bez bojaźni.
Z tobą mi jest nieszczęście miłe; a bez ciebie
Żyćby mi się przykrzyło z Aniołami w Niebie.
Tobie ja jako Bóztwu postawię Ołtarze,
Tobie ogniem wdzięczności kadzidło rozżarzę;
I niech kto trwały związek ma sobie za baśnie,
U mnie pamięć przyjaźni nigdy niewygaśnie.
Wy, którzy niezdołacie sądzić z przekonania,
Ślepo swych mecenasów trzymając się zdania;
U was zasług i cnoty, ta największa proba,
Kiedy się co waszemu łaskawcy podoba.
Nie mam wam za złe tego że z domu do domu
Wozicie na mnie grube plotki pokryjomu,
Ni was za to potępiać może morał ścisły;
Od tego sława wasza z fortuną zawisły.
Ale jeźli wam jeszcze umysł uprzedzony
Pozwoli słuchać jawnych przyczyn z mojej strony,
Jeźli zechcecie sądzić, dopiero poznacie
Że mnie tylko na cudze słowa potępiacie.
Jakież są najmocniejsze przeciw mnie dowody?
Nadto sobie pozwala (rzecze ktoś) pan młody,
Kiedy mnie, co ni z wrostu rówien jest, ni z głowy,
Co mi we wszystkim sięga ledwie do połowy,
Śmiał to jawnie w swem jednem piśmie utrzymywać
Żem bez sensu i składu zwykł wiersze pisywać;
Ale obaczy wkrótce, co go za to czeka
Że się ważył porywać na wielkiego człeka?

Nie strasz bracie, bo nikt się twoich gróźb nieboi,
Mądremu się do tego gniewać nieprzystoi.
Mówmy z wolna: Powiedz mi żeś jest sama cnota,
Żeś piękny, żeś zabawny, dobry patryota.
Dla mojej spokojności, powiadam ci szczerze,
I takim nawet bajkom bez wstrętu uwierzę.
Dość masz ze mnie; z swej strony pozwól mi tej łaski,
Że gorzej troche piszesz, niżeli Bielaski.
To mniejsza (rzecze drugi) nikt temu nieprzeczy,
Że ten Jegomość wiersze pisze nie do rzeczy:
Ale za to nie małej wart jesteś nagany
Że bez braku na wszystkie targnąłeś się stany;
I w swych dziełach późniejszych czyniąc sobie drwinki,
Nie jednegoś rozżalił swojemi przycinki.
Prawda, to pozorniejsza jest troche przyczyna,
I wielkaby niechybnie była moja wina,
Bym sobie pozwalając żartować tak srogo,
Pojedynczo w mych wierszach śmiał wytykać kogo.
Tak przecie dawniej trochę modele mej pracy,
Czynił ostry Boileau i stary Horacy,
I umiejąc wybornie z szydności korzystać,
Udało im się nie raz swych ziomków wyświstać.
Pomimo tej jednakże mniemanej przywary,
Mieli wielkich Monarchów i przyjaźń i dary.
Jam, ni wsparcie miał takie, ni śmiałości tyle,
I jeżelim Satyrze poświęcał me chwile,
Zawszem się starał oto, aby szydząc wady,
Nigdy szczególnych osób nie brać za przykłady.
To tylko mam nieszczęście, że czytając chciwie,
Zdarzyło mi się nieraz malować szczęśliwie.

I lubom niechciał ściągnąć niczyjej urazy,
Rozumiał świat złośliwy poznać swe obrazy.
Chociem rzekł na wiatr, że kto czuły albo głupi,
Tysiąc się ludzi do mnie pytać o to kupi
Czy nie o nich ta wzmianka: po co to pytanie?
Ty sam siebie najlepiej musisz znać MosPanie.
Tak, nie można lichwiarza portretu wyrazić,
Żeby wszystkich na siebie żydów nieobrazić;
Nieśmiać się, że kto zawsze goły robiąc złoto,
Żeby się Adeptowie nie gniewali o to;
Nie odkryć że ktoś cudzą zasługą się szczyci,
Żeby się nie jurzyli Ichmość Hipokryci,
Ni powszechnie naganiać rozsiewaczów plotek,
Żeby podchlebców, ani urazić szczebiotek.
Bardzo mi dobrą bajkę los mój przypomina,
Z której początek bierze cała moja wina.
Raz, Król zwierząt by swojej chymerze dogodził,
Tym chodem lazł na drzewo, jak po ziemi chodził;
Ale gdy się daremnie przez cały czas biedzi,
Spojrzy w górę, a Ślimak na wierzchołku siedzi.
Na widok tak nikczemny złość go mocna bierze
Jak, pyta, wleźć tam mogło to tak podłe zwierze?
Dziwię się, rzekł mu Ślimak, żeś tego niewiedział,
Kto się czołgać nieumie, nie będzie tu siedział.
I mnie też to nienawiść sprawiło i bidę,
Że się nie czołgam, ale moim krokiem idę.
Lecz chociażbym do zgonu miał być nieborakiem,
Wolę być Lwem w nieszczęściu, niż szczęsnym Ślimakiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tomasz Kajetan Węgierski.