Pochowany żywcem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Pochowany żywcem
Podtytuł Zdarzenie prawdziwe
Wydawca Księgarnia. W. Mietkego
Data wyd. 1907
Druk Warszawska Drukarnia Estetyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Pochowany  
  żywcem.  


Zdarzenie prawdziwe.

WARSZAWA
Księgarnia W. Mietkego.
ulica Elektoralna Nr. 30.

1907.



Warszawska Drukarnia Estetyczna, ulica Wielka Nr. 25.




W pięknej, malowniczej okolicy nad rzeką Wagą, w północnych Węgrzech, nie daleko małego, ubogiego miasteczka, stoi ponura forteca z zakratowanemi gęsto oknami. Zdaleka już przedstawia się światu owa ponura forteca Igława, jako miejsce śmierci, okrążone strasznemi tajemniczemi podaniami. Za jej grubemi murami tysiące ludzi skazanych na dożywotnie więzienie, zakończyło swój nędzny żywot. Sam widok tego smutnego gmachu przejmuje nas mimowali strachem, gdy pomyślimy, że się tam znajdują sami zbójcy. Gdyż na Węgrzech żadne przestępstwo, oprócz mordu, nie bywa karane więcej, niż dziesięcioletniem więzieniem, w Igławie zaś znajdują się skazańcy, którzy ręce swoje zbroczyli krwią ludzką.
Kiedy na wiosnę i latem okryją się ogrody i łąki rozkosznem kwieciem i miłą zielenią, wśród których wije się wężowato srebrzysta wstęga rzeki Wagi, otoczona leśnemi wzgórzami, na której brzegach usadowiły się domki nędznych wiosek ze swemi kościółkami i wysokiemi wieżycami, — kiedy miły głos dzwonów, wzywający do modlitwy, gwar bawiących się dzieci i śpiew wesołych ptaszków zlewa się razem w miłą harmonję, — kiedy serce człowiecze, napełnione radością, wysławia swego Stwórcę za to nowo rozbudzone życie w naturze, — wtedy za murami Igławy nie daje się uczuć żadna zmiana; owi 900 skazańców nie znają już ani dnia ani nocy, ani dziś ani jutra. Czy to zimą czy latem, z trudnością tylko przedostają się promienie słoneczne za okratowane gęsto okna, i nigdy nie dochodzi tam śpiew wesołej dziatwy, ani ludzkiej mowy. O tak, Igława jest grobem 900 żyjących ludzi, których stworzył Bóg dla życia miłego, spokojnego i szczęśliwego, sobie na chwałę i bliźnim na pożytek; którzy jednak przez swoje grzechy i drugich i siebie do zguby doprowadzili.
„Mordercy!“ — co za straszliwe słowo! Lecz nim ich ostatecznie osądzimy, przyjrzyjmy się historji, w jaki to sposób dostają się ludzie do fortecy Igławy.
Było to wczesną wiosną, kiedy pewnego dnia otworzyła się ciężka brama fortecy Igławy, którą miał przekroczyć dwudziestopięcioletni młodzieniec, prowadzony pod bagnetami. Przed nim grób żyjących, za nim rozkoszna, uśmiechająca się wiosna. Jeszcze raz obejrzał się — i to ostatni raz! Nigdy on już nie zobaczy zachodzącego słońca, które właśnie w tej chwili oświecało go, chyląc się za wzgórza zarosłe lasami... Bolesne westchnienie wyrwało się z piersi jego, niepohamowane pragnienie wolności rozbudziło się w sercu jego, chciał uciekać, oglądając się na wszystkie strony — ale napróżno! Wepchnięto go siłą za bramę, która się z trzaskiem zawarła. Otworzy ona się dopiero wtedy dla niego, gdy go wyniosą na marach.
Młodzieniec ten był synem zamożnych gospodarzy, i od dzieciństwa pozwalano mu na wszelką swawolę. Ojciec jego zaglądał chętnie do kieliszka, nie bronił też i synkowi, gdy się ten upornie domagał miłego poczęstunku, gdy, jak mniemał, siły się jego przez to wzmocnią. Matka jego kłóciła się z każdym, kto jej donosił, że jej synalek zwierzątka męczy, z kolegami się bije i brzydkiemi słowy ich przezywa. Nieraz nawet chełpiła się z tego, mówiąc do sąsiadek: „Doprawdy, mój chłopiec tak umie przeklinać, jak stary!“ Rodzice chłopca chodzili nawet do kościoła, a ludzie o nich mówili, że są porządni i pracowici — lecz synek instynktownie poznawał, że oni się Boga nie boją i przykazań Jego nie zachowują. Tak rósł więc dalej bez Boga, bez Chrystusa, bez wszelkiego posłuszeństwa: nikt nie pouczył go, jak żyć powinien i bać się Boga, pamiętać na swoją duszę i na wieczność. Kiedy wyrósł na tęgiego i zdrowego młodzieńca, wzięto go do wojska.
Po trzech latach, uwolniony od wojska, powrócił do domu i rozpoczął grać rolę wielkiego pana. Krewni i znajomi podziwiali i chwalili tęgiego i zgrabnego żołnierza i nie wiele sobie robili z tego, że często przychodził do domu pijany; mówili sobie: „Ot, żołnierz, musi się przecież ucieszyć z kolegami.“ Lecz tej uciechy było już za dużo. Kiedy przychodził do domu pijany, hałasował, przeklinał, nawet rodziców, że mu mało dają pieniędzy. Teraz ojciec począł mu czynić ostre wymówki, lecz to nietylko nie poprawiło syna, ale czyniło go dzikszym i gorszym. Aby uniknąć nieustannego kłopotu w domu, matka podsuwała cichaczem synkowi pieniądze. Gdy to ojciec spostrzegł, począł bić żonę i coraz więcej oddawał się pijaństwu ze zmartwienia. „Dla takiego nicponia — mówił — mam ja pracować! więc nie będę.“ Gospodarstwo zaczęło upadać. „Ożeńcie go“, — mówili sąsiadzi — „a ułagodzi się i poprawi.“ Rada ta przypadła do smaku rodzicom; kazali synowi poszukać sobie panny. Udało mu się. Piękna, a nawet zamożna dziewczyna obiecała mu swą rękę; nareszcie czas wesela został oznaczony. Smutne to jest, niestety, zjawisko wśród naszego ludu, że choćby młodzieniec był pijakiem i przestępcą Bożych przykazań, rodzice jednak nie zważają na to, ale mu chętnie oddają córkę, łudząc się jakąś poprawy nadzieją.
Raz chciał nasz młodzieniec odwiedzić swą narzeczoną z muzyką dla większego szyku. Na to zażądał od ojca pieniędzy; lecz gdy mu odmówił ojciec, a matka natenczas nie miała, wykradł po cichu owoc, sprzedał go, a za otrzymane pieniądze hulał całą noc z towarzyszami w karczmie. Nad ranem powstała między nimi bójka. Pijany młodzieniec przebił nożem najlepszego przyjaciela szynkarza; cały pokrwawiony wyleciał z nożem w ręku jak szalony i pobiegł prosto do domu. Na łomotanie we drzwi obudził się ojciec, a puszczając go, zaczął mu wymyślać od złodziejów. Więcej nie było potrzeba dla rozszalałego młodzieńca. „Już on mi więcej nie będzie dokuczał“ — pomyślał sobie, i bez namysłu tymże samym nożem przebił swego ojca!
To stało się przed niedawnym czasem, a dziś, właśnie w tenże dzień, na które naznaczone było wesele, zawarły się bramy więzienne na zawsze za nim. Przepadło jego wesele; nie będzie już nigdy szczęśliwym małżonkiem, zacnym obywatelem, porządnym gospodarzem — zgubiony na zawsze!
O, wy Ojcowie! którzy przeklętemu pijaństwu służycie i dzieci wasze do niego zaprawiacie, rzućcie kamieniem na tego młodzieńca, — jeżeli możecie!
O, wy matki! które sobie lekceważycie młodociane narowy waszych dzieci i cieszycie się z ich wybryków, lub słów bezbożnych, czy możecie rzucić kamieniem na niego?
Wy matki! które na łakocie, na próżne zabawy dajecie lekkomyślnie pieniądze dzieciom waszym, pamiętajcie, że przez to zabijacie je powoli na ciele i duszy, bo je przyzwyczajacie do trwonienia pieniędzy, a nawet do złodziejstwa; czyż wy możecie rzucić kamieniem na tego nieszczęśliwego?
O rodzice! którzy sami przestępujecie Boże przykazania, nie pamiętacie na wieczność; którzy się mienicie być chrześcijanami, ale Chrystusa naukę depczecie nogami, a tak pokazujecie swoim dzieciom drogę na potępienie — rzućcie, jeżeli możecie, na tego młodzieńca w Igławie kamieniem! Gdyby ojciec jego był wierzył prawdziwie w Chrystusa i według nauki Jego spełniał wolę Bożą; gdyby jego matka, kiedy był jeszcze małym, była się z nim i za niego modliła; gdyby go była uczyła, jak należy kochać Boga nade wszystko, a bliźniego jak samego siebie — nie byłby potrzebował znajdować się dziś w fortecy igławskiej.
Ty zaś, młodzieńcze! który się znajdujesz na tej samej drodze zepsucia i popełniasz podobne czyny ciemności, jakie popełniał ów młodzieniec — o, zastanów się, i rozmyśl, dokąd zdążasz? A może do Igławy, a jeżeli nie tam, to niezawodnie jeszcze do głębszego więzienia, gdzie robak nie umiera i ogień nie gaśnie. Tam, w Igławie, nieszczęśliwy ów młodzieniec bił głową z rozpaczy o wilgotne ściany celi więziennej, bo był przekonany, że mimo swej młodości tu żyć i umierać musi; a jednak dla niego zostawała jeszcze jedna nadzieja, iż śmierć uwolni go od tego więzienia.
Cóż jednak uczynisz, jeżeli ci przyjdzie iść tam, gdzie śmierć już nie ma przystępu, aby uczyniła koniec twojej męczarni? Nie patrz przeto na złe przykłady ludzi zaślepionych, ale ocnij się czemprędzej a śpiesz do Jezusa. On ciebie nie odrzuci, On cię przyjmie i rozwiąże z więzów grzechowych. Niech cię tysiące przykładów grzeszników nawróconych, którzy, jak ty, kalali się niegdyś w najrozmaitszych brudach grzechowych, ośmieli i zachęci do powrotu na drogę cnoty; bo jako On wysłuchał ich wołania i uczynił ich wolnymi, tak i ciebie nie odrzuci. On woła: „Pójdźcie do mnie wszyscy!“ On dalej mówi: „Kto do mnie przychodzi, tego nie wyrzucę precz.“ — „Tak Bóg umiłował świat, — więc i ciebie, — że Syna Swego dał!“ a tyś Go jeszcze nie poznał, nie przyjął jako najmilszego gościa do serca swego! On przychodzi do nas po to, „aby wszyscy, którzy uwierzą w Niego, nie zginęli, ale mieli żywot wieczny.“
O wy ojcowie i matki, synowie i córki — bez Jezusa wszyscy poginiecie! Tym zaś, którzy Go przyjęli, dał moc stać się dziećmi Bożemi.“ Więc śpieszcie do Niego, bo grzechy wasze ciążą na was, a zguba grozi wam. Dlatego prosimy was, jako posłannicy Boga na miejscu Chrystusa: Pojednajcie się z Bogiem!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.