Po burzy (Abrahamowicz)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Adolf Abrahamowicz
Tytuł Po burzy
Podtytuł Fraszka w jednym akcie
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1882
Miejsce wyd. Lwów
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron



PO BURZY

Fraszka w jednym akcie

PRZEZ

ADOLFA ABRAHAMOWICZA.

(przedstawiona po raz pierwszy na scenie lwowskiej w lutym 1882 r.)



(Prawa autorskie zastrzega się).




LWÓW
NAKŁADEM AUTORA.
1882.

PO BURZY

FRASZKA W JEDNYM AKCIE
PRZEZ
Adolfa Abrahamowicza.




OSOBY:

KANIKUŁA........ P. Zboiński.
GERTRUDA, jego żona..... Pna Cichocka.
ZOFJA, ich córka...... Pni Kwiecińska.
EUFROZYNA siostry Kanikuły... Pni German.
ROZALJA Pni Gostyńska.
DYONIZY........ P. Fiszer.
RUMBALIŃSKI, notarjusz..... P. Zamojski.
WACŁAW, praktykant konceptowy... P. Bystrzyński.
JÓZEF, służący....... P. Mazowiecki.

Rzecz dzieje się w małem miasteczku.


(Salonik, skromnie umeblowany).


SCENA I.

(Wchodzi Kanikuła, z czerwonym parasolem, przemokły, za nim Dyonizy).

Kanikuła. Józefie! Józefie! Do kroćset! Józefie! (szamocze parasolem tak, że obryzguje Dyonizego)
Józef. (wpada) Co się stało?
Kanikuła. Nie widzisz cymbale? cały przemokłem! podaj szlafrok i gorącą herbatę.
Józef. (wychodząc) I po co to byłemu kupcowi udawać oficera od ułanów?
Kanikuła. Nie mam słów dla wyrażenia panu mojej wdzięczności.
Dyonizy. To było moim obowiązkiem. (obciera oczy od wody i błota)
Kanikuła. Co? pan płaczesz?
Dyonizy. Nie.... ale jestem....
Kanikuła. Wzruszonym? I ja także. Wyobraź pan sobie co to za szalony pomysł; moje siostry, dwie stare panny, przysłały mi dziś, w dzień moich urodzin, konia wierzchowego... taki pomysł mogą mieć jedynie stare panny.
Dyonizy. Wybacz! Panie te nie są tak stare... bardzo zresztą przyjemne, słodycz serca, łagodność charakteru..
Kanikuła. To wszystko być może w łaskawych oczach pana, ale ja tego nie widzę. Lecz wracam do mojego opowiadania. Oprócz tego konia, kuzynka moja przysłała mi ten stary czerwony parasol; ma to być grat familijny mego pradziada... i wyobraź pan sobie, mnie byłemu kupcowi, mieszczaninowi, zachciało się wyjechać; nie wiele namyślając się, zamiast spicruta, biorę parasol, wyjeżdżam; szkapa ledwie się wlecze... nagle... zrywa się burza, grzmoty, błyskawice... otwieram to familijne straszydło (otwiera parasol) a tu panie łaskawy, jak go spostrzeże mój wysłużony artylerzysta.... staje panie dęba aż mnie ciarki przechodzą! (naśladuje w komiczny sposób konia spłoszonego, stającego dęba)
Dyonizy. (usuwając się przed nacierającym na niego Kanikułą) Taki artylerzysta... proszę!
Kanikuła. A no... wybrakowana szkapa kanonierska, na której jechałem, jak zacznie panie manewrować to przodem.... (naśladuje jak wyżej)
Dyonizy. To tyłem....
Kanikuła. Gromada trutniów, próżniaków, śmiejąc się, do koła mnie oblega i wykrzykuje: Hop! ha! hop! ha! Ja zaczynam czerwonym parasolem im grozić, koń jeszcze więcej szaleje, w tém.... w tak okropnej chwili zjawiasz się pan z szybkością....
Dyonizy. Meteora!
Kanikuła. (czule) O tak! meteora, błyskawicy, piorunu! zatrzymujesz moją szkapę, gromisz gamoniów i ocalasz mnie.... (z rozczuleniem) Tak! jestem drogiemu panu bardzo obowiązanym i niczego w tej chwili nie odmówiłbym.
Dyonizy. (n. s.) Pomyślna sposobność; spróbójmy, skorzystajmy z jego rozczulenia. (gł.) Szanowny Panie! Niechwalący się, starałem się panu, o ile moje skromne siły na to pozwalały, być użytecznym, nie wymawiając, broń Boże!... wyrządziłem panu nie jedną grzeczność z poświęceniem własnej osoby...
Kanikuła. (ściskając go) O tak! z poświęceniem, to prawda! Prowadząc konia przez całe miasto, zdjąłeś pan swoją pąsową krawatkę ażeby go nie spłoszyć. (czule) Pan dla mnie szedłeś bez krawatki w obec tylu kobiet! Bez krawatki!.... (ściska go)
Dyonizy. Robiłem to w pewnych zamiarach.... I tak....
Kanikuła. (przerywa mu uściskami i patrząc z rozczuleniem na niego mówi n. s.) Wiem już jak się wywdzięczyć; poślę mu ćwiartkę cielęciny i cztery butelki wina węgierskiego.
Dyonizy. Niechwalący się, wówczas kiedy pan byłeś jeszcze właścicielem korzennego sklepu, robiłem skuteczną reklamę pańskim hiszpańskim winom...
Kanikuła. (n. s.) Przymawia się do hiszpańskiego wina, które darmo spija.
Dyonizy. Niechwalący się, udowodniłem to całemu miastu, iż pan należysz do drugiej odrębnej rodziny Kanikułów, którzy są szlachcicami, herbu Doliwa.
Kanikuła. (n. s) Niemiły z tem wypominaniem.
Dyonizy. Nareszcie, starałem się notarjuszowi który, że tak powiem....
Kanikuła. No, bez ceremonji, mów pan! Emabluje moją żonę?....
Dyonizy. Otóż w imieniu pańskiem, dałem notarjuszowi do zrozumienia, ażeby zaprzestał tego nadskakiwania, ponieważ moja przyjaźń dla pana....
Kanikuła. (n. s.) Truchleję, z czem on w końcu wyjedzie?
Dyonizy. (przybierając uroczystą postawę) Drogi panie! Już od roku szukałem chwili, w której mógłbym szczerze wyjawić panu zamiary, dla których w domu pana Dobrodzieja tak często bywam. I nieraz kiedy miałbym był sposobność wypowiedzenia tego, co czuję, myśl, że nie dałem się jeszcze poznać dostatecznie, że nie pozyskałem zupełnego zaufania, wstrzymywała mnie od tak ważnego kroku. Dziś jednak w tak pięknej chwili, w której pan sam oświadczyłeś...
Kanikuła. Cóż ja oświadczyłem?
Dyonizy. Że niczego mi nie odmówisz... (pada na kolana)
Kanikuła. Co pan robisz?
Dyonizy. Proszę o rękę córki pańskiej, panny Zofii!
Kanikuła. (n. s.) A niech go djabli wezmą — tom się złapał! (gł.) Ależ kochany panie! tak niespodziewanie.... tak nagle... (mięszając się) nie sądziłem zresztą, że tego rodzaju żądanie.... pan mnie pojmujesz?.... ojciec.... który jako ojciec....
Dyonizy. O! pojmuję! dla ojca który ma jedynaczkę, taka chwila uroczysta... jest przejmującą... lecz wierzaj mi pan, niechwalący się, ja też jako ojciec.... to jest chciałem powiedzieć jako... zięć, zdołam odpowiedzieć pańskim oczekiwaniom.
Kanikuła. (n. s.) A to mi zajechał! (j. w.) Otwarcie z przykrością wyznać muszę panu, iż jako ojciec decydować tu nie mogę, lecz głównie moja żona, moja córka i.. moje dwie siostry, które zrobiły zapisy dla mojej córki, pod warunkiem, jeżeli w wyborze pójdę za ich radą. Nie łakomię się na te zapisy, ale jak ojciec, moja żona jako....
Dyonizy. (n. s.) Więc będę musiał przejść przez alembik.... ciotek.
Kanikuła. (n. s.) A tom się zagalopował niepotrzebnie!...
Dyonizy. Z siostrami pana dobrodzieja dawna łączy mnie znajomość i liczę, że będą mi przychylne.
Kanikuła. Kochany panie! Uprzedzam, że z niemi nie łatwa sprawa; mam spis oddalonych konkurentów, prowadzony przez moje siostry, jest tam kilka znakomitości, dwóch lekarzy, jeden mecenas, jeden sędzia, kilku auskultantów...
Dyonizy. Dołożę wszelkich starań, ażeby ich sympatję zyskać, ale przedewszystkiem liczę na pana.
Kanikuła. Moje siostry dziś przyjeżdżają, staraj się dać im bliżej poznać.
Dyonizy. Z żoną i z córką pana Dobrodzieja mógłbym zaraz pomówić w tej sprawie.
Kanikuła. (n. s.) Hm! jak nagli! A niechże go! (gł) Józefie! Józefie! gdzie jest mój szlafrok?

SCENA II.
Ciż — Józef. (wchodzi ze szlafrokiem)

Józef. Proszę pana! (ubiera go) Czy podać herbatę?
Kanikuła. Później! — Deszcz pada?
Józef. Ustał.
Kanikuła. Wynieś parasol na ganek, żeby go wysuszyć i schowaj na wieczne czasy.
Józef. (zabiera parasol) Dobrze panie!
Dyonizy. Drogi panie! zechciej poprosić panie tutaj.
Kanikuła. Zaraz, zaraz, (n. s.) nieznośny! (do Józefa) Poproś moją żonę i córkę.
Józef. Panie wyjechały na spacer.
Kanikuła. Co? W taką burzę? krytym fiakrem?
Józef. Pan notarjusz powiózł własnym ekwipażem.
Kanikuła. Co? Z notarjuszem pojechały? Z notarjuszem? Zkąd notarjusz wziął ekwipaż? Nie, moja żona nie ma taktu!
Dyonizy. Bez pańskiej opieki.... z notarjuszem!.... W istocie to może w mieście wywołać.... i tak nie brak już pogłosek....
Kanikuła. Co? mówią już o tem?
Dyonizy. Na herbacie u poczmistrza, słyszałem jak poczmistrzowa robiła pewne, złośliwe uwagi w tym względzie... ale ja ostro sfiksowałem ją oczami, tak ostro, że zamilkła.
Kanikuła. Dziękuję panu!
Dyonizy. Jak będę pańskim zięciem, pierwszym moim obowiązkiem będzie notarjusza wyprosić z tego domu.
Kanikuła. Nie taję się, że jestem zaniepokojony! (n. s.) Ale co z nim począć? On uważa się już za zięcia!
Józef. (wpada) Panie przyjechały!
Kanikuła. (z gniewem) Dobrze! Pomówimy ze sobą!
Dyonizy. Nie unoś się pan, to gorzej!

SCENA III.
Gertruda, Zofja, Rumbaliński, Wacław. (wchodzą)

Gertruda. Ach! jakaż to okropna burza! mógł być fatalny wypadek!
Dyonizy. Co już wiecie? pewnie całe miasto mówi już o tem?
Gertruda. O czem?
Kanikuła. Że omal z konia nie spadłem.
Gertruda. Nie! o tem nie wiemy.
Kanikuła. (n. s.) Otóż macie niepotrzebnie wypaplałem. (gł.) Mniejsza o to, ale pan Rumbaliński.... (patrzy groźnie na niego)
Gertruda. Pełen poświęcenia, nie mam słów dla wyrażenia mu mojej wdzięczności.
Kanikuła. Pan Rumbaliński za często się poświęca.... ale cóż to się stało?
Rumbaliński. Złego nic.
Gertruda. Ale mogło źle się zakończyć dla nas.
Kanikuła. Cóż takiego?
Rumbaliński. Pan Wacław spłoszył konie!
Wacław. (szybko) Ale zaręczam panu Dobrodziejowi!....
Gertruda. Wyobraź sobie, chciał nam konno obok powozu, zrobić.... zawsze zapominam jak się to mówi....
Rumbaliński. Fensterparade.
Gertruda. Aha! tak jest, fensterparade...
Kanikuła. (zdziwiony bardzo) Jak to? Więc pan jako bezpłatny praktykant konceptowy trzymasz wierzchowca?
Wacław. A czyż ta posada ustawą rządową wzbrania jazdy konnej?
Kanikuła. Nie, ale.... to jakiś feralny dzisiaj dzień dla wierzchowców.
Rumbaliński. Raczej dla jeźdźców....
Wacław. Zobaczywszy, że uprząż pękła, zbliżyłem się na koniu ażeby....
Dyonizy. Uprząż zapewne kupiona na licytacji.
Rumbaliński. Mógłbyś pan być mniej dowcipnym.
Gertruda. Konie się tedy spłoszyły...
Kanikuła. (n. s.) Tak jak mój koń.
Gertruda. Poczęły uciekać!....
Kanikuła. (n. s.) Mój stał na miejscu i wierzgał.
Gertruda. Pan Rumbaliński z całą energią a raczej z heroizmem właściwym notarjuszom, rzuca się z kozła.... chwyta konie....
Kanikuła. (głośniej) Tak jak.... Dyonizy.
Gertruda. Ależ nie pan Dyonizy tylko pan Rumbaliński. (do Rumbalińskiego) Ach! jestem tak oczarowaną pańską energią; tak dalece jestem mu obowiązaną, że niczego w tej chwili nie odmówiłabym drogiemu panu.
Rumbaliński. (po cichu) To téż spodziewam się przychylnej odpowiedzi co do córki pani...
Kanikuła. Oho! oho!
Gertruda. Cóż znaczy to: oho! oho! Cóż cię tak zadziwia?
Kanikuła. To, że nie pojmuję jak mogłaś się zdecydować na podobną przejazdkę.
Gertruda. Przejazdka byłaby wcale przyjemną, gdyby nie pan Wacław, który konie spłoszył....
Wacław. Niech mi pani przebaczy, ale udowodnię że....
Kanikuła. Nie o to mi chodzi, tylko, że spacer bez mego przyzwolenia, bez mojej opieki, spacer w mojej nieobecności....
Gertruda. Panie Rumbaliński, nie zwracaj pan na to uwagi.
Kanikuła. Nieprawdaż panie Dyonizy?
Dyonizy. Ha, cóż robić? Pan notarjusz, który często legalizuje, sam nie dość legalnie postępuje.
Rumbaliński. Raz już pana prosiłem, ażebyś w swoich słowach poskramiał się!...
Dyonizy. (kłócąc się) A jeżeli mnię się podoba tak mówić?
Rumbaliński. Ale mnie się to nie podoba! (n. s.) Śmieszny rywal! Parodja kochanka! (patrzy na niego z pogardą)
Gertruda. Panowie! dziś urodziny mego męża...
Kanikuła. A! to fatalny dzień! (do Dyonizego) Dobrze mu palnąłeś, dziękuję panu.
Dyonizy. Ja państwa pożegnam, jestem cokolwiek wzruszony, wzburzony! Moje nerwy! Pójdę na świeże powietrze, lecz za chwilę powrócę. (do Kanikuły) Mam pańskie przyrzeczenie! (wychodzi)
Kanikuła. Czekamy, czekamy!
Gertruda. (cicho do Kanikuły) Nie zapraszaj go, to nieznośny człowiek!
Kanikuła. (do Gertrudy) A ten pan notarjusz dla mnie jeszcze nieznośniejszy ; nie zapraszaj tego, to ja tamtego nie będę prosił.
Jozef. (wpada zadyszany) Ah! ah! hm! hm!
Wszyscy. Cóż takiego?
Józef. Ah! awantura!
Kanikuła. Pewnie pan Dyonizy kark skręcił?!
Józef. Jeszcze gorzej. Wiatr schwycił i połamał czerwony parasol.
Kanikuła. A niech go tam djabli porwą.
Józef. Ale bo się konie pana notarjusza spłoszyły, na miejscu przed gankiem wywaliły i połamały powóz!
Kanikuła. A to nieszczęście! Ach, ten parasol! Ten parasol!
Rumbaliński. (zmięszany) Żegnam państwa na chwilę. Gdzież mój kapelusz? (n. s.) Ciekawy jestem jak się nie ożenię z jego córką, kto mi szkodę wróci? (wybiega)
Gertruda. Ach to nieszczęście! trzeba pójść zobaczyć! (wybiega)
Kanikuła. Co tu się dzisiaj dzieje? Jakieś licho łamie konia, wywraca notarjusza, płoszy mój parasol, moją żonę, moją córkę... (wybiega)

SCENA IV.
Wacław — Zofia.

Wacław. Droga panno Zofio! staraj się pani matkę przekonać, że ja nie byłem powodem tego wypadku
Zofia. Ależ panie Wacławie, wierzę ci. Miałażbym ciebie posądzać o taką nieostrożność, ciebie, który przecież pragniesz mojego dobra?
Wacław. O tak, droga panno Zofio! i dziś właśnie chciałem rodzicom oświadczyć się — i gdyby nie ten wypadek....
Zofia. Dlaczegoż pan cały rok zwlekasz? — wahasz się?
Wacław. Kiedyś.... później.... pani to wytłómaczę, na teraz pozwól ażeby to zostało moją tajemnicą....
Zofia. Dziś przyjeżdżają moje ciotki, staraj się pan im przypodobać, w przeciwnym razie wszystko stracone.
Wacław. Panno Zofio! Cóż mam czynić, aby je pozyskać?
Zofia. A mój Boże! moje ciotki są poczciwe, dobre, tylko kapryśne, wymagające, prędko się obrażają....
Wacław. Jak wszystkie stare panny! A to okropne! Odchodzę panno Zofio — nie chcę bowiem, ażeby zastawszy nas tu razem, czyniono pani wyrzuty; za chwilkę będę z powrotem. (wychodząc) Panno Zofio! w tobie pokładam jedyną nadzieję szczęścia całego życia!
Zofia. (sama) Mama widocznie chciałaby mnie wydać za notarjusza — ale ja za niego nie pójdę! Ja go nie cierpię, on taki gwałtowny, szorstki, gdy przeciwnie Wacław taki łagodny, taki dobry. A jakie Wacław ma oczy! Chciałabym mieć jego oczy!

SCENA V.
Zofia — Kanikuła — Gertruda.
(wchodzą)

Kanikuła. Chwała Ci panie! Nic się nie stało! (n. s.) Chociaż na chwilkę pozbyłem się tego natręta. (gł.) Po co temu notarjuszowi ekwipaż potrzebny?
Gertruda. Twoje uwagi nie mają sensu...
Kanikuła. (n. s.) Teraz najlepsza chwila powiadomić je o nowym konkurencie Dyonizym. (gł.) Moja kochana żono i moja droga córko! Zbliżcie się! (zbliżają się)
Gertruda. Cóż takiego?
Kanikuła. (z komiczną powagą) Są chwile w życiu, w których zarówno matka jak i ojciec nie mogą mówić bez pewnego rozrzewnienia; taką chwilą uroczystą jest dzień dzisiejszy. — Dziś bowiem oświadczył się o rękę Zosi....
Gertruda. (żywo) I mnie się oświadczył.
Kanikuła. Co i wam... Dyonizy się oświadczył?
Gertruda. Ależ notarjusz — nie Dyonizy.
Zofia. A mnie... Wacław.
Kanikuła. Notarjusz oświadczył się o Zosię?
Gertruda. O kogoż miał się pświadczyć? Przecież mamy tylko jedną córkę.
Kanikuła. Moja droga! a ja go posądzałem.... (n. s.) Ha! ha! a niechże mnie....
Gertruda. O cóż go posądzałeś?
Kanikuła. Nic — nic — (całuje ją) Ha.... ha.... ha!....
Gertruda. Jak widzę, jesteś zadowolonym i zgadzasz się na notarjusza, któremu z mej strony przyrzekłam....
Kanikuła (przerywa). Na notarjusza nigdy się nie zgodzę! (całuje ją).
Gertruda. Za cóż mnie całujesz?
Kanikuła. Dziś moje urodziny, jestem rozczulony... Że i Wacław także się oświadczył, dobrze słyszałem.
Zofia. Tak jest proszę papy! (całuje go).
Kanikuła. I wszyscy trzej oświadczyli się po burzy... słyszałem że ludzie wieszają się w czasie burzy, ale żeby się żenili tego jeszcze nie było.
Gertruda. Jak uważam, chcesz popierać Dyonizego.
Kanikuła. Tak jest! jako ojciec mógłbym postąpić sobie despotycznie, absolutnie, ale dziś moje urodziny... przemawiam przeto do was nie jako ojciec, ale jako człowiek... jako przyjaciel.. za Dyonizym. Muszę mu oddać tę sprawiedliwość, że wyświadczał mnie i wam różne grzeczności, a czynił to w tym celu, ażeby pozyskać rękę Zosi i nasze zezwolenie, dlatego ja za nim zawsze przemawiać będę.
Gertruda. Wierzaj mi Zosiu, słuchaj matki, notarjusz to ideał męża! Co za odwaga w tym człowieku, jaka energia!
Zofia. Proszę rodziców, ja za żadnego z nich nie pójdę.
Gertruda. Więc za kogóż?
Zofia. Za Wacława.
Gertruda. Koncepspraktykanta?
Kanikuła. Bezpłatnego??...
Gertruda. Ależ Zosiu, to być nie może.
Zofia. Moja mamo nie gniewaj się na mnie, ale...
Gertruda. Żeby przynajmniej miał jaki mająteczek.
Kanikuła. Ale to panie goły jak turecki święty.
Zofia. Kiedy ja jego kocham.
Gertruda. Tak ci się zdaje!
Zofia. Z pewnością.
Gertruda. Taka miłość prędko przemija.
Zofia. O nie! nigdy mateczko!
Kanikuła. No, skoro ona go kocha, należałoby może zastanowić się?...
Gertruda. Ej! ty się na tem nie rozumiesz.. Mnie moja znajoma hrabina powiedziała: Niech pani w wyborze zięcia na kochanie nie zważa! Byle był szacunek, miłość znajdzie się po ślubie.
Kanikuła. Ktoby temu wierzył co tam jakaś hrabina powie...
Gertruda (z gniewem). Ależ to powiedziała moja znajoma, hrabina, wykształcona i mądra kobieta!
Zofia. Dyonizy i notarjusz, to stare graty!
Gertruda. Z gratami cicho!
Zofia. Jak się Wacław ze mną nie ożeni, to oboje pomrzemy. (zaczyna płakać).
Gertruda. On jeżeli chce niech umiera, tobie nie pozwalam.
Zofia. Tak jest, nie będziemy jedli ani pili nic a nic i pomrzemy.
Kanikuła. Zosiu, dziś moje urodziny...
Gertruda (do męża). Otóż widzisz, tak się dzieje, jeżeli w domu bywa bezpłatny praktykant. (głośno do Zofii) Ależ moja Zosiu i tak o twoim przyszłym mężu twoje ciotki będą decydować.
Kanikuła. A przecież nie można lekceważyć dwóch takich sukcesji, one zapewniają ci przyszłość.
Zofia. Ale ciotki będą tak długo przebierać, aż i ja się zestarzeję, jak one.
Kanikuła. Zosia ma rację; już siedmnastu konkurentom odpaliliśmy z powodu tych sukcesji i dziwnych żądań moich sióstr.
Zofia (płacząc) Bo moje ciotki będą wybierać, przebierać tak długo, aż zgorżknieję, skwaśnieję, jak one i zostanę... zostanę... (z silniejszym wybuchem płaczu) starą panną!
Gertruda. Ależ Zosiu uspokój się! (biegnie do okna) Słychać turkot...
Kanikuła. To pewnie moje siostry! Zosiu idź zmyj oczy. Wstydź się płakać. (całuje ją — Zosia wychodzi).

SCENA VI.
Kanikuła — Gertruda — Rozalia — Eufrozyna.
(Rozalia i Eufrozyna wpadają. Obie ubrane są z pewną komiczną pretensją, lecz bez wielkiej przesady Rozalia ma pince-nez na nosie, Eufrozyna dużo biżuterji i zegarek złoty, na który ciągle spogląda otwierając ostentacyjnie koperty złote).

Rozalia i Eufrozyna (wpadając) Ach! Wojtuś! Wojtuś! Cóż to za burza!
Kanikuła (prowadzi je do kanapy) Drogie siostry! Jakże się cieszę! Cóż się stało?
Rozalia i Eufrozyna. Ach Wojtusiu! Wojtusiu!
Gertruda. Ależ uspokójcie się!
Eufrozyna. Wojtuś! eteru!!
Rozalia. Wody kolońskiej! (Kanikuła podaje Eufrozynie pomadę w słoiku — Gertruda Rozalii wodę kolońską).
Rozalia (nacierając sobie skronie, ręce i całe ubranie nakrapiając) Konie.. się.... (nakrapiając) spłoszyły... (nakrapia) od... czerwonego... parasola...
Kanikuła. A niechże cię!.. Znowu ten nieszczęsny parasol!
Eufrozyna. Co ty mi dałeś? To nie eter ale topolowa pomada i do tego zepsuta!..
Kanikuła. Ach przepraszam!... Gwałtu! cóż to za dzień dzisiaj! Józefie! Józefie! (Józef wpada) Bałwanie jakiś! Dlaczego nie wyrzuciłeś tego parasola? Masz tu słoik, posmaruj sobie głowę a potem wyrzuć.
Józef. Dobrze panie!
Kanikuła. Józefie! herbaty gorącej.
Eufrozyna. Dla mnie lemoniady!
Kanikuła (do Józefa — który za każdem wołaniem wpada) Nie trzeba herbaty! Przynieś lemoniadę!
Rozalia. Ja piję czekoladę. To uspokaja...
Kanikuła (j. w.) Józefie! Dla panny Eufrozyny... lemoniadę... a dla panny Rozalii... czekoladę!... Tylko nie pomieniaj!
Józef (odchodząc n. s.) A to skaranie boże z temi staremi pannami!
Eufrozyna. Ach! jakie grzmoty! (biorąc perfumę) one rozstrajają mi nerwy...
Rozalia. A ja namiętnie lubię burzę!
Eufrozyna. Siostra mówisz to tylko jak zwykle, dla miłej opozycji. Wszak siostra omal nie zemdlałaś.
Rozalia. To z powodu błyskawic!
Eufrozyna. Przecież grzmoty a błyskawice to jedno i to samo.
Rozalia. Przepraszam! Jeżeli grzmi, to grzmi, a jeżeli łyska, to łyska. Ja wolę grzmoty!
Eufrozyna (z przekąsem) A ja błyskawice!
Rozalia (z przekąsem) Zapewne, dla miłej opozycji siostra woli ażeby jej grzmiało?
Eufrozyna. A siostra dla miłej opozyci,[1] woli ażeby jej błyskało!
Kanikuła. Ale o cóż wam idzie? w tej chwili mamy już prześliczną pogodę!
Rozalia. Doprawdy nie pojmuję jak można wybrać sobie urodziny w taką burzę.
Kanikuła. Ależ to nie moja wina; ja nie wybrałem tego dnia.... to moi rodzice....
Eufrozyna. I gdyby nie to, że brat skończyłeś dziś lat 50.
Rozalia. Przepraszam lat 49.
Eufrozyna. Przepraszam... bo 50.
Kanikuła. Ale 49. czy 50, to na jedno wychodzi. O cóż idzie?
Rozalia. O zasadę!
Eufrozyna. O prawdziwość tego, co się mówi.
Gertruda. Jedna jak proch, druga jak saletra! Lubią dysputować gorąco.
Kanikuła. Ale co też siostruni za pomysł przyszedł do głowy, kupować dla mnie na urodziny wierzchowego konia.
Rozalia. Radziłam zamiast konia, osła kupić; z osła większy pożytek!
Kanikuła. Jakto osła na wierzchowca?
Eufrozyna. Ten koń przeznaczony do wożenia wody ze źródła, do którego bardzo daleko pieszo.... a bratu szkodzi woda gipsowa ze studni; tak mój bracie zdrowie, zdrowie to najważniejsze dla człowieka!
Kanikuła. Otóż macie, a ja sądziłem, że to wierzchowiec okropnie bystry, tak tęgo wygląda.... (n. s.) a to woziwoda! zbłaźniłem się i gdyby nie Dyonizy byłbym jeszcze chrymnął z tej szkapy.
Rozalia. Ale gdzież Zosia? kochana Zosia?
Eufrozyna. Wspólne nasze dziecko.
Gertruda. Zosiu! Zosiu! (wchodzi Zosia)

SCENA VII.
Ciż — Zofia.

Zofia. Drogie cioteczki! (chce ucałować im ręce, ale obiedwie wyrywają ręce z czułości całą całując ją)
Rozalia. Jak się masz luba Zosiuniu?
Eufrozyna. Jak się masz luba Zosiuniu? Ale jak ona blado wygląda....
Rozalia. Gdzie też siostra widzi bladość? Przeciwnie wygląda jak jabłuszko!
Eufrozyna. Może jak pomidor, dla miłej opozycyi?
Rozalia. (z przekąsem) A może jak lilija?
Eufrozyna. Oczęta czerwone, jak u królika...
Kanikuła. Ależ siostro przywidzenia! Cokolwiek zakatarzona. Idź, idź moje dziecko — powiedz Józefowi niech przyniesie, czekoladę i lemoniadę. (Zosia wychodzi)
Kanikuła. (n. s.) A teraz do najważniejszej sprawy przystąpimy. (gł.) Czyby kto mógł przypuścić, żeby burza do czegoś przydać się mogła?
Eufrozyna. Chyba do zerwania starego dachu.
Kanikuła. Otóż z powodu burzy...
Gertruda. Nie z powodu burzy, tylko w czasie burzy.
Kanikuła. Przepraszam, po burzy trzech nowych konkurentów oświadczyło się o rękę Zosi.
Eufrozyna. Brat masz widocznie fabrykę do wyrabiania konkurentów...
Rozalia. Cóż dziwnego? Dziewczyna mająca od nas dwie sukcessje w sperandzie...
Gertruda. Tak! ale tylko w sperandzie...
Eufrozyna. Przestrzegam jednak brata jak zwykle; jeżeli się nie zgodzimy w wyborze...
Rozalia. Zmażemy zapisy!
Kanikuła. Moje siostry! aż nadto pamiętam o tem, ponieważ już 17. konkurentów na wasze żądanie pochowałem; prowadzę osobny do tego katalog. W tej chwili mamy trzech nowych kandydatów, których dziś będę mógł osobiście wam przedstawić. Błagam, raz już zdecydujcie, uchwalajcie, bo mi już kością w gardle być ciągle egzekutorem waszych wyroków; wierzajcie mi siostry, to ciągłe dawanie koszów, jest bardzo przykre!
Eufrozyna. Prosimy o bliższe określenie konkurentów...
Rozalia. Szczegółowe.
Kanikuła. Siadajcie! (otwiera katalog) Każdy młodzieniec, który u nas bywa, jest szczegółowo w tym katalogu opisany. Są w życiu chwile że nie tylko matka jako matka, ale i ojciec... nie może bez rozrzewnienia... (wchodzi Józef — wnosząc na tacy limoniadę i czekoladę)
Eufrozyna. (odbierając kosztuje) Fiii! A to co?
Rozalia. Ależ tego nie można pić.
Gertruda. Co, może nie dobre?
Eufrozyna. Moja limoniada ma jakiś zapach zabijający!
Rozalia. A moją czekoladę czuć pomadą topolową.
Gertruda. (obrażona) Co też siostra mówi... my nie dajemy pomady do czekolady.
Kanikuła. (który stoi obok Józefa, patrząc na jego wysmarowaną głowę) Ależ do kroćset! to ten bałwan wysmarował sobie głowę pomadą.
Józef. Przecież pan kazał mi posmarować...
Kanikuła. Pójdziesz ty trutniu!..
Józef. (wybiegając) Dalibóg!... to skaranie!...
Rozalia. Prosimy czytać!...
Eufrozyna. Czekamy.
Kanikuła. Nr. 7... sędzia; nie, Nr. 17... pocztmistrz — aha Nr. 20... Dyonizy Ciepiałowski! Polecam go waszym względom; wyświadczył on mi nie mało grzeczności, nie taji się iż czynił to w pewnych zamiarach...
Gertruda. Wojtuś! tylko nie nudź!...
Kanikuła. Dyonizy Ciepiałowski, z dobrej szlacheckiej rodziny, pochodzącej z Pomorza...
Gertruda. Prosimy o dowody!
Eufrozyna. Później, poszukamy w Niesieckim...
Rozalia. Ciepiałowski? Aha!... przypominam sobie. Widziałam go na pikniku u poczmistrzowej. Ten z nosem...
Kanikuła. Tak jest, z nosem.
Rozalia. Ależ chciałam powiedzieć z orlim nosem!
Gertruda. Ależ przeciwnie, ma nos jak kaczka!
Kanikuła. Jesteś stronniczą. Ma lat 30...
Gertruda. Lat 34.
Kanikuła. Lat 34 i miesięcy dwa!
Eufrozyna. Będziemy potrzebować metryki chrztu!
Rozalia. (z przekąsem) I może jeszcze daty bierzmowania?
Kanikuła. Kapitalista!
Gertruda. Pośredniczący w interesach!
Kanikuła. Przepraszam, ogłosisz go jeszcze wspólnikiem Mendla, naszego faktora.
Eufrozyna. Prosimy dalej!
Kanikuła. Pragnie się koniecznie ożenić.
Eufrozyna. Co, koniecznie? w ogóle?
Gertruda. Widocznie z rozpaczy chce to uczynić. Pierwsza miłość zawiodła, a więc pierwsza lepsza aby się tylko ożenić!
Rozalia. (z zapałem) Pierwsza lepsza! Ma bratowa słuszność! (n. s.) To moja w tem wina, przed kilku laty starał się o moją rękę i dałam mu kosza.
Kanikuła. Cóż ma robić? Nie chciała go jedna, próbuje szczęścia u drugiej. I ma słuszność, bo to panny jak zaczną wybierać, przebierać, jak żyd między śliwkami na targu, aż nareszcie kawaler frrru! a panna zostaje starą panną w objęciach kota.
Rozalia. (dotknięta słowami Kanikuły) Brat widocznie mnie wymówki robi, ale nie jestem tak starą...
Eufrozyna. (również wpadając w mowę) Ażeby nas to zmartwiło.
Kanikuła. Moje siostry! nie obrażajcie się! Ale podobno przysłowie mówi: „Uderz w stół nożyce się odezwą.”
Rozalia. (n. s) Muszę z nim pomówić koniecznie. Gdyby się z Zosią ożenił, byłoby to upokorzeniem dla mnie.
Kanikuła. To jedno mogę mu tylko zarzucić, iż moja córka go nie kocha.
Gertruda. Ale na tem nic ci nie zależy, ażeby się tylko ożenił.
Rozalia. (n. s.) Doskonała sposobność do sprzeciwienia się temu związkowi. (gł.) Jakto Zosia go nie kocha i wy chcecie ją za niego wydać? Ależ to byłoby barbarzyństwem!
Gertruda. (całując Rozalię) Ma siostra słuszność!
Rozalia. Biedne nieszczęśliwe dziecię rzucać w objęcia człowieka, którego nie kocha! Nie! Na to nigdy nie pozwolę!
Eufrozyna. Tak jest! jeżeli Zosia go nie kocha, lepiej że nie pójdzie za niego.
Gertruda. (całując Eufrozynę) Święta prawda! (żywo) Przejdźmy do notarjusza Rumbalińskiego...
Kanikuła. (przegląda) Nr. 18. notarjusz, lat 48!
Gertruda. Lat 38!
Kanikuła. Jesteś parcjalną, dla zaokrąglenia swojego kapitału, poszukuje posagu.
Gertruda. Chcesz powiedzieć, że nie szuka serca, młodości i wdzięku, tylko posagu?
Kanikuła. Chce...
Gertruda. Oczerniasz go! Nie wierzcie mu.
Eufrozyna. Na młodość nie zważa?
Gertruda. Pełen kurtuazyi, nonszalansyi i trzy tysiące dochodu!
Kanikuła. Dochód płynny ale nie stały.
Gertruda. Pleciesz nie do rzeczy.
Kanikuła. Dochód zależy od śmiertelności i od cyfry zaciągniętych notarjalnie długów.
Gertruda. Cóż więcej?
Kanikuła. On mi sam oświadczył; „Potrzebuję i szukam posagu”!
Gertruda. Tak jest; ponieważ chciałby otworzyć kancelarję we Lwowie — a tam, jak powiada, mając już ustaloną sławę dobrego notarjusza, pozyskałby wziętość.. zostałby wybranym na posła do sejmu.... (z wrzastającym[2] zapałem! a dalej... dalej... ministrem! Nasza córka byłaby żoną ministra! ty ojcem ministra... a ja, matką ministerjalną! ach!
Eufrozyna. (zamyślona — mówi z rozmarzeniem) Mogłam zostać jego żoną, gdyby nie Pieprzycka, ta stara intrygantka, która nas z notarjuszem poróżniła...
Kanikuła. Cóż tak siostra się zamyśliła?
Eufrozyna. Ale nie! (n. s.) Co się odwlekło, jeszcze nie uciekło. Muszę mieszkać we Lwowie!
Gertruda. Cóż? zgadza się siostra na notarjusza?
Eufrozyna. Nie! Notarjusz nie może być mężem Zosi! On jej nie kocha byłaby nieszczęśliwą!
Rozalia. A mnie proszę zanotować... jestem za notarjuszem.
Eufrozyna. Dla miłej opozycyi! Na złość! A mnie proszę zanotować za Dyonizym!
Kanikuła. Moje siostry! uspokójcie się! (n. s.) Już mi cierpliwości braknie! (gł.) Pozostaje nam jeszcze Wacław!... Nr... 19... bezpłatny praktykant... ubogi!
Eufrozyna — Gertruda — Rozalia. (razem) Nad tem przechodzimy do porządku!
Kanikuła. Zosia go kocha — możebyśmy się nad tem zastanowili.
Gertruda. Jako matka czuwająca nad przyszłością Zosi, sprzeciwiam się temu! Ubóstwo męża, zabija miłość!
Eufrozyna — Rozalia. (razem) Nad praktykantem do porządku!
Kanikuła. (z gniewem) Więc znów mam spełnić misję dania trzech koszów? To już nad moje siły!
Józef. (wchodzi) Pan Dyonizy.
Kanikuła. Proś! (Józef wychodzi)
Gertruda. Wojtuś proszę cię, daj mu prędko odprawę!
Kanikuła. Nie jestem twoją maszyną.

SCENA VIII.

Kanikuła. (półgłosem do Dyonizego) Eufrozyna za tobą — Rozalia przeciw!
Dyonizy. Która jest Eufrozyna, a która Rozalia? Tyle lat upłynęło jak ostatni raz rozmawialiśmy z sobą, że nie pamiętam.
Kanikuła. Basem przedstawię cię Eufrozynie — a dyskantem Rozalii.
Dyonizy. Dobrze!
Kanikuła. (zbliżając się do Eufrozyny — basem) Pan Dyonizy Ciepiałowski! (dyskantem do Rozalii) Pan Dyonizy!
Gertruda. (do męża) Co ci się stało?
Kanikuła. Ochrypłem.
Dyonizy. (n. s.) Trzeba ją pochlebstwem pozyskać dla siebie. (do Rozalii) Wielce uradowany jestem ze zaszczytu, być ponownie pani przedstawionym. (jąkając się) Zaszczyt ten... spada już po raz drugi na mnie. Już na pikniku u poczmistrzowej, serce moje przeczuło, że będziesz mi pani życzliwą...
Rozalia. (n. s.) Miły człowiek!
Dyonizy. (j. w.) O, bo każda znajomość w swych następstwach najczęściej jest przewidzianą.
Rozalia. (spuszczając oczy) Co pan chcesz przez to powiedzieć?
Dyonizy. Wierzę w to bowiem, że pierwsze poznanie, pierwsze wejrzenie wzbudza w nas sympatją, lub antypatją. (całuje ją w rękę)
Rozalia. O i ja w to wierzę! (n. s.) Jaki on wzruszony; widocznie z rozpaczy, chce zaślubić Zosię! (melodramatycznie) Ale ja go wybawię!
Dyonizy. O, są oczy, w których tyle słodyczy niebiańskiej — rzewności — że mówią one co czuje serce i dlatego, teraz chciałbym ponownie...
Rozalia. (do Dyonizego po cichu) Później!... później!... gdy będziemy sami, pomówimy o tem...
Gertruda. (n. s.) A to pochlebca, nawet się nie maskuje; teraz do tej robi słodkie oczy.
Rozalia. (do Kanikuły) Proszę cię, nie zrywaj z nim, trzeba go bliżej poznać. (do Dyonizego) Pan wybaczy, że oddalę się na chwilę, ale przyjechałyśmy w czasie takiej burzy... toaleta jest cokolwiek w... nieładzie...
Dyonizy. O!... proszę!...
Kanikuła. (n. s.) Ah!... pojmuję!... ona widocznie sama ostrzy ząbki...
Dyonizy. (po odejściu Rozalii, do Eufrozyny) Przeczucie mnie nie omyliło, iż wnosząc z opisu brata, w osobie pani spotkam anioła — opiekuna!..
Eufrozyna. I mnie nigdy przeczucie nie myli... z moją bratową zawsze się zgadzamy.
Dyonizy. O bo tak, jak w młodszym wieku u panien szukamy zalet w piękności — w turniurce — gorącem sercu... tak...
Eufrozyna. (n. s.) Co on plecie?
Dyonizy. Tak w starszym wieku; w wieku pani!...
Eufrozyna. W moim wieku? (n. s.) Głupiec!
Dyonizy. Szukamy innych zalet; bogobojności, miłości i poświęcenia dla rodziny.
Eufrozyna. (gwałtownie wstaje n. s.) Impertynent!
Dyonizy. (n. s.) Zdaje mi się, iż głupstwo... powiedziałem!

Gertruda. Ale gdzie ten notarjusz siedzi? Czemu nie przychodzi! To dopiero...
SCENA IX.
Ciż — Rumbaliński.

Gertruda. Aaa! Kochany pan Rumbaliński! (zwracając się do niego) Prosimy!...
Rumbaliński. Przepraszam, iż bez anonsowania wchodzę — ale gospodyni domu mię do tego upoważniła!
Dyonizy. (do Kanikuły) Bez anonsowania. Słyszysz pan! Do tego już doszło... bardzo pana żałuję!...
Kanikuła. Lepiej siebie żałować!
Gertruda. Prosimy pana notarjusza... (półgłosem) Eufrozyna jest przeciw tobie, staraj się ją pozyskać. (gł.) Panie Rumbaliński, moja siostra Eufrozyna.
Eufrozyna. Cieszę się bardzo...
Rumbaliński. Bardzo się cieszę... nie mam słów...
Eufrozyna. (n. s.) Zawsze pełen kurtuazyi. (patrzy na zegarek demonstracyjnie)
Rumbaliński. (do Eufrozyny) Panie jechały w czasie burzy.
Eufrozyna. Niestety! — wyobraź pan sobie moje nerwy — moje nerwy...
Rumbaliński. (wpatrując się w Eufrozynę) Czy mnie wzrok nie myli, lat temu 15. u Pieprzyckich...
Eufrozyna. (poprawiając branzoletkę) A tak u Pieprzyckich...
Rumbaliński. Tańczyłem z panią kadryla.
Eufrozyna. Tak jest; tańczyliśmy razem kadryla.
Rumbaliński. W szóstej figurze.
Eufrozyna. W piątej! (patrzy na zegarek demonstracyjnie)
Rumbaliński. W szóstej — taka chwila pozostaje wiecznie w pamięci.
Eufrozyna. (n. s.) Niepotrzebnie dałam mu wówczas kosza. (gł. z uczuciem) Więc pan nie zapomniałeś tych chwil... (poprawia branzoletę)
Rumbaliński. Wówczas byłaś pani dla mnie srogą — lecz teraz sądzę gdy bliżej mnię poznasz, pozyskam zaufanie i sympatię twoją pani.
Eufrozyna. (ze znaczeniem) Kto wie. Może. Nieprzeczę. (n. s.) Widocznie chciałby odnowić dawną znajomość.
Rumbaliński. O... bo ja dla pani zawsze żywię uczucia... które...
Eufrozyna. (spuszczając oczy) Dobrze... dobrze... później bez świadków pomówimy o tem... (po cichu do Kanikuły) Jeżeli notarjusz zostanie mężem Zosi zmażę cały zapis.
Kanikuła. Dobrze.
Eufrozyna. (n. s.) Zostanę żoną posła, ministra i będę we Lwowie.
Józef. (wchodzi) Proszę państwa, podano do stołu!
Gertruda. Gdzie jest panna Zofia?
Józef. Na balkonie rozmawia z panem Wacławem.
Wszyscy. (wstają) Z panem Wacławem?
Kanikuła. Proś!
Gertruda. Pannę Zofią.
Kanikuła. I pana Wacława. (Józef odchodzi)

SCENA X.
Ciż — Rozalia.

Rozalia. (wchodzi — głowa uczesana z pretensją, różowa jedwabna chusteczka na szyi i mnóstwo kokard) Państwo wybaczą.
Dyonizy. Jakże pięknie pani wygląda.
Kanikuła. (n. s.) Cóż to, ona ubrała się na redutę?
Rozalia. (zbliżając się do Kanikuły) Jeżeli Zosia pójdzie za Dyonizego, zmażę cały legat. Ani grosza... rozumiesz?
Kanikuła. (patrząc na obydwie) A... tego już zawiele. Dla głupich pieniędzy mają rzucać moją córką jak piłką? Dosyć już tego!

SCENA XI.
Ciż — Wacław — Zofia. (wchodzą)

Gertruda. (półgłosem) Panie Wacławie! cóż to? z moją córką na balkonie?
Zofia. Spostrzegłam wchodzącego pana Wacława i sama prosiłam go o chwilkę rozmowy.
Gertruda. Proszę do mnie panno Zofio! (po cichu) Zabaw notarjusza...
Kanikuła. (z determinacją) Moi państwo! Są w życiu chwile, że nie tylko matka jako matka, ale ojciec jako ojciec — nie może mówić bez rozrzewnienia!!!
Gertruda. O czem ty chcesz mówić?
Kanikuła. Dziś skończyłem lat 50. Dziś są moje urodziny — należy mi się, żebym choć raz w pię dziesiąt[3] lat, jako mąż i jako ojciec — energicznie i stanowczo postąpił. Moje siostry na których sądzie w wyborze zięcia polegać chciałem, tak nie mogą się zdecydować, iż nazwaćby to można sądem ostatecznym!...
Rozalia i Eufrozyna. Oho!...
Kanikuła. Krótko mówiąc... Panie Wacławie chciałeś dziś nas prosić o rękę Zosi.
Wacław. Tak! chciałem prosić.
Kanikuła. O stronniczość nikt mnie nie posądzi — pan Wacław jest... konkurentem...
Gertruda. (do Kanikuły półgłosem) Co czynisz?
Kanikuła. (nie zważając) Jest konkurentem, którego kocha moja Zosia, a ja jako ojciec pozwalam.
Wszyscy. Co? co? co?
Rumbaliński. (z ironją) Pan Wacław wczoraj dostał sukcesyę; i ta sukcesya... zdaje się...
Kanikuła. O sukcesyi nic nie wiedziałem; nie jestem notarjuszem, żebym wiedział zaraz o każdej sukcesyi.
Gertruda. (n. s.) Sukcesya!... (gł) Panie Wacławie — sprzeciwiałam się pańskiemu ożenieniu z moja[4] córką, ponieważ lękałam się o jej przyszłość; ale teraz jako matka kochająca...
Rumbaliński. (n. s.) Matka kochająca sukcesyę!...
Gertruda. Zezwalam!
Rozalia. A o nas, brat zapomniał?
Eufrozyna. I już nie reflektujesz?
Kanikuła. Na nowe sukcysye... Broń Boże! Pobłogosławicie, a ja się postaram, ażeby dzieci były szczęśliwe. (do Rozalji po cichu) Wpadłaś w oczko Dyonizemu!
Rozalia. (p. g.) Czy być może? Jak brat szlachetny jesteś.
Kanikuła. (do Eufrozyny po cichu) Notarjusz chciałby z tobą wyjechać do Lwowa, pytał mię o twój posag.
Eufrozyna. (p g.) To dla Zosi!
Kanikuła. (p. g) Serce dla Zosi, posag dla Notarjusza!
Eufrozyna. (n. s.) O! przeczucie nie omyliło mnie. Będę we Lwowie. Zobaczę Kisielkę! Wysoki Zamek! Wały!
Józef. (wchodzi) Proszę państwa, objad wystygnie!
Kanikuła. No moi państwo — parami! Pierwsza para narzeczeni; (podając sobie ręce) druga para pan notarjusz z Eufrozyną — trzecia para — Dyonizy z Rozaliną — a my staruszkowie będziemy się cieszyć szczęściem drugich.
Eufrozyna. Trzeba go przekonać że będę umiała gości przyjmować; (gł.) Pan lubi strudel z jabłkami?
Rumbaliński. (prowadząc) O... bardzo! (n. s.) Kokietuje mnie widocznie! No... jeżeli ta ma zastąpić Zofię?... ale cóż robić — lepszy wróbel w garści jak kanarek na dachu.
Rozalia. (przyjmując ramię Dyonizego) Pan lubi poziomki ze śmietaną?
Dyonizy. O bardzo! (n. s.) Kokietuje mnie widocznie; ale cóż robić? na bezrybiu i rak ryba!

(Wychodzą wszyscy)


Zasłona spada.



Z drukarni „Gaz. narod.” J. Dobrzańskiego i K. Gromana








  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – opozycyi.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wzrastającym.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – pięćdziesiąt.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – moją.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Abrahamowicz.