Pierwszy żal

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse de Lamartine
Tytuł Pierwszy żal
Pochodzenie U poetów
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Miriam
Tytuł orygin. Le premier regret
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Sur la plage sonore oú la mer de Sorrente...



Pierwszy żal.

Na szumnym, płaskim brzegu, gdzie morze w Sorrento
Rozpościera toń modrą u stóp pomarańczy,
Pod wonnym żywopłotem, ponad ścieżką krętą,
Jest głaz mały, nieznaczny, którego nie tknięto,
Mimo podróżnych szarańczy.

Imię jedno lewkonij kryją na nim kiście,
Imię, co nigdy wkoło nie rozbrzmiało echem.
Czasem tylko przechodzień wstrzyma krok z pośpiechem,
Przeczyta wiek i datę, odgarnąwszy liście,
I czując, jak mu oko łzawi się boleśnie,
Powie: „Szesnaście wiosen; to na śmierć zawcześnie!“

Lecz pocóż wywołuję tych scen dawnych roje?
Dajmy wiatrom się skarżyć, szemrać — morskiej fali.
Wracajcie, o, wracajcie, smutne myśli moje!
Dziś marzeń chcę, nie żali.

Powie: „Szesnaście wiosen!“ Tak — a młodość świeża
Nigdy cudniejszej twarzy nie oblała słońcem,
I nigdy blaski tego skwarnego wybrzeża
Nie odbiły się w oku bardziej kochającem!


Widzę ją dzisiaj, taką, jaką myśli siła
W duszy, kędy nic nie mrze, żywą zostawiła,
Żywą, jak w owej chwili, gdy z okiem w mem oku,
Podczas pierwszej rozmowy na wybrzeżnym stoku,
Z włosem kruczym, na wiatru rozpuszczonym wolę,
Z cieniem lekkiej zasłony błądzącym po czole,
Słuchała dalekiego rybaków nucenia,
Wdychała nocnych wiewów balsamiczne tchnienia,
Wskazywała mi księżyc, co rozkwitł na niebie,
Jak jeden z kwiatów nocnych, które świt pogrzebie,
Srebro pian, i mówiła: „Czemu nocne ciemnie
Taka światłość rozjaśnia wkoło mnie i we mnie?
Nigdy tych lazurowych pól świetne opale,
Nigdy te piaski złote, gdzie konają fale,
Te góry ze śniącemi w błękitach wierzchołki,
Te golfy uwieńczone leśnemi przyczołki,
Te błyski na wybrzeżu, te na falach zwrotki,
Nie budziły w mych zmysłach rozkoszy tak słodkiéj!
Czemu tak nie marzyłam nigdy, jak tej nocy?
Błysłaż i w mojem sercu gwiazda dziwnej mocy!
Powiedz, synu poranka! takiego uroku
Noce znałżeś w swej ziemi, beze mnie u boku?“
Potem, patrząc na matkę, cała zadumana,
Jakby do snu chyliła skroń na jej kolana.

Lecz po cóż, wywołuję tych scen dawnych roje?
Dajmy wiatrom się skarżyć, szemrać — morskiej fali.
Wracajcie, o, wracajcie, smutne myśli moje!
Dziś marzeń chcę, nie żali.

Jakże czystym był wzrok jej, jak szczerą jej mowa!
Jak jej niebo jaśniało w jej duszy gołębiéj!

Toń pięknego jeziora w Nemi lazurowa
Nie ma tej przejrzystości w swej przezroczej głębi.
W tej duszy człek jej myśli widział wprzód, niż ona;
Nigdy na piękne oczy powieka spuszczona
Nie kryła niewinnością tchnącego spojrzenia;
Żadna troska jej czoła zmarszczką nie ocienia!
Wszystko w niej wesołością: a ten uśmiech młody.
Który później spędzają smutków niepogody,
Na ustach wpółotwartych kołysał się wiecznie,
Jak tęcza, gdy słoneczną przepasze powietrznię.
Żaden cień czarownego nie przesłaniał lica,
To nie był blask, co mdławo przez chmury przeświéca.
Jej krok, niedbały, wolny, miękki, kołysany,
Falował gdyby promień na fali lustrzanéj,
Lub znów biegła, by biegnąć; a jej głos srebrzysty,
Echo czyste, przezrocze tej duszyczki czystéj,
Gędźba słodka tej duszy, gdzie fibr każdy śpiewał,
Pieścił nawet powietrze, w którem się rozlewał.

Lecz po cóż wywołuję tych scen dawnych roje?
Dajmy wiatrom się skarżyć, szemrać — morskiej fali
Wracajcie, o, wracajcie, smutne myśli moje!
Dziś marzeń chcę, nie żali.

Moja postać w jej sercu pierwsza się wyryła,
Jak w oku, gdy się budzim, ranna światła siła;
Odtąd już nie patrzała na nic z ciekawością;
Od chwili, gdy kochała, świat jej był miłością!
Z żywota mię własnego jednoczyła wątkiem,
Przeglądała się w duszy mej; byłem początkiem
Świata cudów, co wonne wkrąg niej rozsiał róże:
Szczęścia tutaj na ziemi, nadziei tam w górze.
Przestała znać już odtąd bieg czasu, przestrzenie,

Teraźniejszość chłonęła całe jej istnienie:
Przede mną żadnych wspomnień to życie nie miało,
Dziś — wieczór dnia pięknego był przyszłością całą!
Zwierzała się naturze, która promienistym
Witała nas uśmiechem, i modlitwom czystym,
Które, z sercem radosnem, a nie z bólu jękiem,
Przed ołtarz ulubiony niosła z kwiecia pękiem;
Jej dłoń mię pociągała na stopnie świątyni,
Szedłem za nią posłusznie, jak to dziecię czyni,
A głos jej szeptał cicho: „Módl się razem ze mną;
Bez ciebie niebo nawet pustynią mi ciemną!“

Lecz po cóż wywołuję tych scen dawnych roje?
Dajmy wiatrom się skarżyć, szemrać — morskiej fali
Wracajcie, o, wracajcie, smutne myśli moje!
Dziś marzeń chcę, nie żali.

Patrzcie, jak w swej kotlinie woda źródła żywa
Okrągli się w jeziorko na ciasnej przestrzeni,
Modra, czysta, od wiatru skryta, co się zrywa,
I duszącego żaru palących promieni.
Łabędź biały, co pływa śród przezrocza wstęgi
I nurzając w niem szyję lekkie budzi kręgi,
Zdobi, nieprzyćmiewając, to jasne zwierciadło
I nad gwiazd się kołysze przestrzenią w toń padłą;
Lecz, jeśli, ulatując ku źródłom gdzieś innym,
Strzepnie wilgotnem skrzydłem po krysztale płynnym,
Niebo podwodne gaśnie, fale brunatnieją,
Głąb’ ćmi się pod lecących piór białych zawieją.
Jakby sęp, rodu jego wróg wieczny, okrutny,
Usiał wodę, śladami śmierci jego smutnéj;
I cudnego jezioro toń błękitniejąca
Zmienia się w topiel ciemną, którą namuł zmąca.


Tak wszystko, gdym odjeżdżał, drgnęło w niej widomie;
Promień zagasł, a jego konające płomię
Wionęło, by nie wrócić, ku niebios światłości.
Ona już nie czekała tu drugiej przyszłości,
Nie chwiała się pomiędzy nadzieją, zwątpieniem,
Nie walczyła o życie z cierpienia brzemieniem;
Duszkiem wypiła gorycz, jaką czara mieści,
I utopiła serce w pierwszej łzie boleści;
Jak ów ptak, co, mniej czysty, mniej piękny, niż ona,
Głowę do snu pod skrzydło przytula do łona.
Owinęła się w rozpacz, niema, z sercem chorem,
I zasnęła — niestety! wcześnie przed wieczorem!

Lecz po cóż wywołuję tych scen dawnych roje?
Dajmy wiatrom się skarżyć, szemrać — morskiej fali.
Wracajcie, o, wracajcie, smutne myśli moje!
Dziś marzeń chcę, nie żali.

Lat piętnaście przespała pod gliny pokładem,
I dziś nikt nad ostatnim jej nie płacze śladem;
I, drugi całun zmarłych, zapomnienie smętne
Skryło ścieżkę, co wiodła na brzegi pamiętne,
Nikt głazu nie odwiedza startego, nie roi,
Nie śni o nim, nie marzy... oprócz myśli mojéj,
Gdy, w dni minione patrząc łzawemi oczyma,
Pytam serca o wszystkich, których tu już niéma,
Gdy wspomnieniem się w drogich tych śladach zagrzebię
I tylu gwiazd zagasłych płaczę na mem niebie!
Ona była najpierwszą — i odblask jej na tło
Serca do dziś mi rzuca tkliwe, słodkie światło.

Lecz po cóż wywołuję tych scen dawnych roje?

Dajmy wiatrom się skarżyć, szemrać — morskiej fali.
Wracajcie, o, wracajcie, smutne myśli moje!
Dziś marzeń chcę, nie żali.

Krzew o bladej zieleni, a kolców gęstwinie,
Dłoń przyrody za pomnik jej dała jedynie:
Szarpany przez wiatr morski, wysuszony skwarem,
Jak żal gorzki, co w sercu zapuścił korzenie,
Żyje w skale, przed słońca nie broniąc jej żarem;
Pył drożny mu ubielił wątłe ulistwienie;
Pełza nisko przy ziemi, gałęzie zwieszone
Obgryza koźląt stadko zbłąkane w tę stronę;
Rzadkie kwiaty na wiosnę, gdyby płatki śniegu,
Dzień, dwa świecą, lecz wiater od morskiego brzegu
Strząsa je, nim czas miały wkrąg woń rozlać miłą,
Jak życie, zanim serce się niem upoiło!
Czasami tkliwa, smętna zanuci ptaszyna
Na słabiuchnej gałązce, która się ugina.
Oh! kwiecie, zimą życia z warzony surową!
Jest-że kraj, kędy wszystko zakwita nanowo?

Wracajcie, o, wracajcie, chwil minionych roje!
Rozpłynę się, wzdychając, w smętnej waszej fali.
Idźcie, gdzie idzie dusza, idźcie, myśli moje!
Serce wezbrało, pragnę łkań i żali.




ALPHONSE DE LAMARTINE. LE PREMIER REGRET.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse de Lamartine i tłumacza: Zenon Przesmycki.