Panna do towarzystwa/Część pierwsza/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Wysiadłszy z wagonu młody człowiek skierował swe kroki szybko ku jednemu z przedmieści i zapukał do drzwi domu dosyć nędznej powierzchowności.
Niemłoda kobieta otworzyła drzwi trzymając w ręku świecę osadzoną w miedzianym lichtarzu.
Ujrzawszy Gilberta wydała okrzyk zadziwienia.
— Jakto to pan, panie doktorze! — rzekła cofając się aby przepuścić Gilberta.
— Czy tak cię zadziwia moja obecność?
— Przyznaję... Nie widziałam pana od dwóch lat... Ale jeżeli zadziwia mnie pańska obecność to i cieszy także, bo choć nie wiele warta, umiem być wdzięczną i nigdy.. nigdy niezapomnę com panu winna.
Gilbert wszedł.
— Jesteś sama? — zapytał.
— Zupełnie sama.
— Zamknij drzwi... Mam ci coś ważnego do powiedzenia...
Kobieta postawiła lichtarz na stole, poszła drzwi zasunąć na rygiel i powróciła.
Miała ona około lat trzydziestu lecz zdawała się o wiele starszą. Rysy jej nieregularne wyrażały raczej inteligencyę aniżeli szczerość. Ubranie czyste, lecz wskazywało ubóstwo.
— Jakież jest teraz twoje rzemiosło? — zapytał Gilbert.
— Nie mam żadnego — odpowiedziała kobieta — od czasu tej sprawy kiedym była skompromitowaną, i z której pan mnie tak szlachetnie wyratowałeś z litości, zabroniono mi zajmować się moim fachem. Mogłabym dalej robić toż samo potajemnie... Ale nie śmiem... Policya przeraża mnie... Zresztą nie spuszczają mnie z oka...
— I z czegóż żyjesz?
— Z niczego prawie... mam parę usług... pielęgnuję chorych jeżeli się trafi okazya...
— A zatem, nie jesteś szczęśliwą?
— To jest, że konam z nędzy... są chwilę, że rad abym skończyć od razu, rzucić się w wodę z kamieniem u szyi! Czy przynosisz mi pan ratunek, panie doktorze?
— Być może, będzie to od ciebie samej zależyć...
— Jeśli tylko odemnie to już jest zrobione.
— Wspominałaś mi o swojej wdzięczności...
— Przysięgam na honor, że nie kłamałam.
— Czy chcesz mi dać dowód?
— Tego tylko pragnę!
— A czy mogę ci zaufać bezwarunkowo?
— Czyżbyś pan miał wątpić przypadkiem? Od dnia w którym wybawiłeś mnie pan z więzienia, jedynem mojem pragnieniem wskoczyć w ogień dla pana... sprobój pan... a zobaczysz...
— To dobrze, wierzę ci.
— A więc panie doktorze, o cóż chodzi?
Gilbert opowiedział jej o co chodzi i dodał w końcu:
— Pilnować będziesz chorej i zachowasz tajemnicę.
— Na to przysięgam! Gdzież to będzie?
— Tu w szalecie...
— W szalecie... — powtórzyła kobieta — u pana hrabiego... brata pańskiego...
— Tak.
— Ależ... więc ta osoba...
Honoryna wstrzymała się.
— Powiedz wszystko co myślisz.
— Tą osobą, jest więc pani hrabina może...
— Tak jest, to ona... trzeba aby ażeby nikt na świecie nie wiedział o tem co się tu stanie.
— To będzie trudno...
— W cale nie.
— Jakto?
— W szalecie jest tylko Kacper... Znasz go... Stary i słaby na umyśle... Przed jego wzrokiem ukryć będzie rzeczą najłatwiejszą w świecie... Od dziś za dwa dni przyjadę do szaletu z moją bratową. Przechadzając się ze mną pod rękę po parku, pani de Vadans uda upadek z krzykiem i bolesnem jęczeniem... Zawołam Kacpra aby mi pomógł podnieść ją z ziemi i zanieść do pokoju... Powiem mu, że zwichnęła sobie nogę w kostce, tak, że nie można jej odwieźć do Paryża przed upływem kilku dni, lecz że stan nie przedstawia nic niepokojącego, i wymaga tylko ciągłego pielęgnowania, a do tego Kacper nie byłby mi żadną pomocą... Potrzebuję więc koniecznie jakiejś inteligentnej kobiety do pielęgnowania chorej hrabiny...
— Zaczynam rozumieć — przerwała Honoryna — ta inteligentna kobieta, to ja...
— Naturalnie.
— Wskażesz mnie pan Kacprowi?
— Tak, poszlę po ciebie, on cię przyprowadzi i zainstaluje przy mojej bratowej. Z wyjątkiem ciebie i mnie nikt inny nie przestąpi progu jej pokoju. Cóż może, być naturalniejszego? Tajemnica należąca tylko do nas dwojga, dobrze będzie strzeżona, co o tem myślisz?
— Myślę, że wszystko jest sprytnie obmyślane... Ale, a mąż?
— Brat mój jest daleko od Francyi... Za powrotem dowie się o wypadku zwichnięcia i nie będzie mógł mieć cienia podejrzenia...
— A służący?
— Są w Paryżu i nie będą wiedzieć niczego, czego im sam nie powiem.
— A jeżeliby który z nich niespodzianie przyjechał do szaletu?
— To być nie może. W nieobecności brata ja jestem ich panem.
— A co do...?
— To moja rzecz, zajmę się wszystkiem.
— Rozporządzaj więc mną panie doktorze...
— Będę umiał ocenić twoje usługi i... milczenie Honoryno...
— Uczynisz pan dla mnie co się panu będzie podobało. Niczego od pana nie żądam! Służąc panu, spłacam dług.
— Podobne uczucie wdzięczności zaszczyt ci przynosi, ale ja chcę ażebyś była szczęśliwą.
Gilbert wyjął pugilares z kieszeni i wydobył niewielką paczkę papierów bankowych, którą podał Honorynie, mówiąc:
— Oto dwadzieścia tysięcy franków.
— Ależ panie doktorze — zawołała zdumiona, to za wiele, to dużo za wiele!
— Wystarczy to prawie aby cię nazawsze od nędzy uchronić. Weź więc...
— Ah! — wyjąknęła drżącym głosem Honoryna do łez wzruszona — przysięgam panu wieczne milczenie, poświęcenie bez granic! Prędzej zabić bym się dała, aniżelibym miała nierozsądnem słowem zdradzić pańską tajemnicę.
— Liczę na ciebie...
— Do samej śmierci.
— Pojutrze... bądź w pogotowiu.
— Czekać będę dopóki po mnie nie przyjdą w pańskiem imieniu.
— Tak właśnie.
Gilbert pożegnał Honorynę, nocował w hotelu w Compiègne i pierwszym rannym pociągiem powrócił do Paryża.
Drugiego dnia, jak było postanowione, hrabina Joanna wyjechała ze szwagrem do szaletu, gdzie, jak mówiła, chciała czas jakiś przepędzić.
Nikt na ulicy Garancière, żadnych nie czynił uwag co do tego kaprysu, dość jednak szczególnego podczas pory zimowej.
Około południa, pani de Vadans z Gilbertem przybyli do szaletu.
Stary służący, uprzedzony depeszą, oczekiwał na nich. Zamówił w najlepszym hotelu miasta obiad na godzinę szóstą wieczorem.
Hrabina skoro tylko wysiadła z powozu, objawiła życzenie przejścia się po parku, zawsze pięknym, chociaż drzewa z wyjątkiem sosen i świerków pozbawione były liści.
Kacper szedł z tyłu w przyzwoitej odległości.
Wtedy to odegraną została komedya, której scenaryusz już znamy.
Pani de Vadans porzucając ramię szwagra udała, że chce wejść na dość spadzisty pagórek. Źle stąpiła, zdawała się szukać podpory, której nie znalazła i upadła wydając krzyk, po którym nastąpiły jęki.
Gilbert rzucił się z pomocą bratowej, lecz nie mógł postawić jej na nogi, nawet z pomocą Kacpra który zbliżył się przerażony.
Joanna skarżyła się na ostry, nie do zniesienia ból w nodze. Doktór szukał powodu tego cierpienia.
— Noga zwichnięta w kostce! — zawołał.
— Ah! mój Boże! Wielki Boże! Biedna nasza pani! — wołał stary sługa w rozpaczy, wylewając łzy.
— Nie chodzi o płakanie, ale o pomoc i to pomoc szybką? — przerwał Gilbert. — Czy napalone w pokoju pani hrabiny?
— A jakże, panie!
— A więc! przeniesiemy ostrożnie panią de Vadans do pokoju, i położymy do łóżka, nogę obejrzę, zwichnięcie nie jest niebezpieczne...
Pięć minut później Joanna, jęcząc ciągle, spoczywała na łóżku.
— Teraz rzekł Gilbert — potrzebuję kogoś do pomocy.
— Jestem tu panie.
— Ty mi się na nic nie przydasz... Potrzebuję kobiety...
— Kobiety... — powtórzył Kacper.
— Tak jest, kobiety.
— Gdzież pan chcesz, żebym panu szukał kobiety?
— Ja ci sam wskażę... Idź na przedmieście, na ulicę Rendez-vous-de-Chasse... zapukaj do drzwi domu pod numerem dziewiątym, i powiedz kobiecie tam mieszkającej, że przychodzisz po nią odemnie, od doktora Gilberta de Vadans, że jej koniecznie potrzebuję, i żeby porzuciła wszystko i zaraz tu przyszła z tobą.
— Dobrze panie... Ale, żebym się czasami nie pomylił, może pan będzie łaskaw powiedzieć mi jak się nazywa ta kobieta...
— Honoryna... pani Honoryna.
— Biegnę już, biegnę.
Kacper poszedł jak mógł najszybszym krokiem.
— No i cóż, droga Joanno — rzekł Gilbert pozostawszy sam na sam z bratową — widzisz, że wszystko idzie jak najlepiej...
Pani de Vadans odpowiedziała tylko westchnieniem.
Po trzech kwadransach przyszła Honoryna, przyprowadzona przez starego sługę.
Gilbert krótko opowiedział jej przy Kacprze wypadek, jaki się zdarzył hrabinie i zapytał, czy chciałaby zostać przy niej, aby ją pielęgnować.
Odpowiedź naturalnie nie była odmowną. Honoryna od tej chwili objęła swe obowiązki.
Młody lekarz kazał Kacprowi przygotować wszystko do udanego opatrunku zwichniętej nogi, noc przepędził w szalecie, i zrana powrócił do Paryża, zostawiając Joannę pod opieką Honoryny.
W pałacu przy ulicy Garancière, wiadomość o wypadku hrabiny wywołała powszechny smutek.
Służący prosili, aby im pozwolono pojechać do Compiègne, gdzie mogli być użyteczni swojej pani.
Gilbert podziękował im za tę gorliwość, lecz powiedział, że zostawił przy bratowej osobę godną zaufania i osoba ta zupełnie wystarcza.
Poczem odjechał napowrót zaopatrzywszy się w kolekcyę przyrządów chirurgicznych, które kazał sobie ostentacyjnie przynieść do pałacu, koniecznem bowiem było grać komedyę do końca, nie pomijając żadnego szczegółu.
Dni upływały. Honoryna spełniała swe zadanie sumiennie i z poświęceniem.
Gilbert obawiając się, ażeby ciągłe jego przebywanie w szalecie nie wydało się podejrzanem, wyjeżdżał z Paryża do Compiègne zaledwie dwa razy w tygodniu, lecz zapowiedział Honorynie, żeby w razie potrzeby wysłała mu depeszę na ulicę Garancière, którą mu wręczą, gdziekolwiek by się znajdował.
Pewnego dnia o szóstej wieczorem, pod adresem Gilberta de Vadans, na ulicę Garancière nadeszła depesza w tym słowach: „Dziś w nocy. Przybywaj pan. Honoryna“.
Depeszę tę zaniesiono natychmiast młodemu doktorowi znajdującemu się w swoim gabinecie.
Drżącą ręką rozdarł kopertę, odczytał te kilka słów, któreśmy przytoczyli, włożył do kieszeni, wziął paltot, kapelusz i wybiegł z mieszkania.
Kamerdyner Honoryusz znalazł się na drodze.
— Nie będę na obiedzie — rzekł mu — i na noc nie powrócę.
— Dla czego pan ma twarz tak zmienioną — zawołał służący. — Czy może odebrał pan jaką złą wiadomość?
Gilbert nic nie odpowiedział, zbiegł tylko spiesznie ze schodów.
Nawet nie słyszał zapytania tak był pomieszany.
Wskoczył do pierwszego spotkanego fiakra na placu. Saint Sulpice. Woźnica dzięki pięcio frankówce szybko go zawiózł na dworzec kolei.
W dwie godziny później wszedł do szaletu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.