Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom V/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział X.
W jakim usposobieniu był Henryk III-ci, gdy Saint-Luc ukazał się na dworze.

Od chwili wyjazdu Katarzyny, król w rozum posłanniczki, nie myślał uzbrajać się przeciwko zamiarom brata.
Znal z doświadczenia geniusz swojego domu, wiedział wszystko, co może pretendent do korony, to jest zwykły człowiek, przeciwko prawemu posiadaczowi, przeciwko pomazańcowi bożemu.
Bawił się, albo raczej nudził jak Tyberyusz, spisując listę wygnańców, w której zamieszczano alfabetycznie tych, jacy mniej gorliwie trzymali się strony królewskiej.
Lista codzień była dłuższą.
Pod literą S i L., król zapisywał co dzień imię Saint-Luca.
Zresztą gniew króla przeciw dawnemu ulubieńcowi, podsycany komentarzami dworskiemi, podszeptami przeniewierczych dworzan, a w końcu ucieczką księcia Andegaweńskiego, wzrastał codziennie.
W rzeczy samej, Saint Luc uciekając do Meridor, czyż nie mógł być uważany jako sprzymierzeniec Franciszka i mający mu wszystko w Angers przygotować?
Wśród tego zamieszania, Chicot namawiający ulubieńców króla, aby ostrzyli swoje szpady na nieprzyjaciół Jego Arcy-chrześciańskiej mości, godnym był widzenia.
Tem pocieszniejszym był, gdy grając rolę muchy uwięzionej w mazi, działał dobrze i wiele.
Chicot powoli gromadził przychylnych swojemu panu.
Nagle gdy król jadł wieczerzę z królową, do której go zbliżyła ucieczka Franciszka, Chicot wszedł z rozłożonemi rękami i rozkraczonemi nogami, podobny do figurek, które skaczą za pociągnięciem sznurka.
— A! — zawołał.
— Co tam? — zapytał król.
— Pan Saint-Luc.
— Saint-Luc? wykrzyknął król.
— Tak.
— W Paryżu?
— Tak.
— W Luwrze?
— Tak.
Na tę trzykrotną odpowiedź, król powstał drżący i zaczerwieniony od gniewu.
Trudno powiedzieć jakie nim miotało uczucie.
— Przebacz — rzekł do królowej obcierając wąsy i rzucając serwetę — interesy państwa nie należą do kobiet.
— Tak — rzekł Chicot podnosząc głos — to są sprawy państwa.
Królowa chciała odejść, aby męża wolnym zostawić.
— Nie pani, pozostań; pójdę do mojego gabinetu.
— Najjaśniejszy panie — mówiła królowa z czułym wyrazem, którym zawsze raczyła niewdzięcznego małżonka — nie gniewaj się, proszę cię.
— Boże miej go w swojej opiece — odparł Henryk, nie zważając jak Chicot pomuskiwał swoje wąsy.
Henryk wybiegł z pokoju, a za nim Chicot.
A za drzwiami:
— Co tu robi ten zdrajca? — zapytał głosem wzruszonym.
— Kto to wie? — odpowiedział Chicot.
— Jestem pewny, że jako poseł przybywa z Anjou. Przybywa jako poseł od mojego brata, albowiem wichrzyciele ze wszystkiego lubią, korzystać. Niedość, że był mi nie posłusznym, jeszcze przyszedł ubliżać.
— Kto wie? — rzekł Chicot.
Król spojrzał na lakoniczną postać.
— Być może — mówił Henryk — przebywając galeryę krokiem niepewnym, zdradzającym wzruszenie — być może, że przybył żądać powrotu swojego majątku, z którego ja ciągnę korzyści i który bez ważnej winy został mu zabrany.
— Kto to wie? — znowu odpowiedział Chicot.
— Jak papuga gadasz zawsze jedno; na honor, niecierpliwisz mnie z twojem, kto to wie?
— A ty Henryczku, myślisz, żeś zabawny z twojemi pytaniami?
— Trzeba przecież coś odpowiedzieć.
— Cóż ci mam odpowiadać? Czy mię bierzesz za Fatum starożytne, za Jowisza, Apolina, albo za Manto! na moję poczciwość, ty mnie sam niecieipliwisz z twoiemi pytaniami.
— Panie Chicot...
— Panie Henryku!
— Chicot, widzisz moję boleść i żartujesz.
— Na co bolejesz!
— Wszyscy mnie zdradzają.
— Kto wie?... do milion... kto wie?
Henryk ginąc w domysłach zeszedł do swojego gabinetu, gdzie na posłyszaną wieść o powrocie Saint-Luca, zgromadzili się poufalsi, na czele których był Crillon z okiem iskrzącem i najeżonemi wąsami, jak brytan gotujący się do walki.
Saint-Luc stał pomiędzy temi groźnemi twarzami nie ruszając się z miejsca.
Rzecz szczególniejsza! przywiódł swoję żonę i posadził ją na taborecie przy łóżku.
On sam ręką dotykał szpady i wodził wzrok po dziwnie na niego patrzących.
Przez wzgląd dla młodej niewiasty, wielu usunęło się na bok, mimo chęci szturchania łokciami Saint-Luca, a umilkli, mimo chęci wyrzucenia z ust nieprzyjemnych wyrazów.
W tej próżni i w tem milczeniu, poruszał się ex-ulubieniec.
Joanna skromnie odziana płaszczem podróżnym. czekała spuściwszy oczy.
Saint-Luc także odziany płaszczem, czekał w postawie raczej wyzywającej niż bojaźliwej.
Nakoniec obecni czekali, co się stanie z Saint-Lucem na dworze, gdzie każdy pragnął część jego łask otrzymać.
Jak widzimy, wszyscy oczekiwali, gdy się król ukazał.
Henryk wszedł wzruszony, podniecający sam siebie; zadyszenie stanowi często powagę u panujących.
Za królem wszedł Chicot z powagą godną króla francuskiego.
— A! jesteś tutaj! — rzekł król nie zważając na otaczających, na podobieństwo byka w walkach hiszpańskich, który w tłumie ludzi, widzi mgłę, a w baryerach kolor czerwony.
— Tak, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Saint-Luc spokojnie i z uszanowaniem.
Ta odpowiedź tak mało zwróciła uwagę króla, postawa spokojna i uczucie własnej godności, tak mało zrobiły wpływu, że król znowu mówił:
— Bardzo mię dziwi twoje przybycie.
Na tę mowę, grobowe milczenie zaległo pokój.
Była to cisza zwyczajna pomiędzy przeciwnikami, którzy wielką, sprzeczkę mają załatwić.
Saint-Lnc pierwszy ją przerwał:
— Najjaśniejszy panie — rzekł ze zwyczajną sobie grzecznością i zupełnie nie zmieszany groźbą; mnie to tylko zadziwia, ze w okolicznościach, w jakich się Najjaśniejszy panie znajdujesz, nie raczysz mnie wysłuchać.
— Co mówisz? — zapytał Henryk wznosząc głowę z dumą królewską, co w ważnych okolicznościach zwyczajnem mu było.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Saint-Luc — wielkie grozi ci niebezpieczeństwo.
— Niebezpieczeństwo! — zawołali dworzanie.
— Tak, panowie, niebezpieczeństwo wielkie, rzeczywiste, niebezpieczeństwo, przeciw któremu król potrzebuje pomocy wszystkich mu wiernych; w takiem niebezpieczeństwie, poważam się ofiarować królowi usługi moje.
— A! widzisz synku — mówił Chicot — miałem słuszność mówiąc: kto wie?
Henryk III-ci, nic naprzód nie odpowiedział, spojrzał po zgromadzeniu i dostrzegł zawiść, która nie jedno poruszała serce.
Wniósł ztąd, że Saint-Luc uczynił coś ważnego.
Przecież nie chciał się poddawać od razu.
— Panie — rzekł — wykonałeś tylko powinność, bo twoje usługi nam się należą.
— Usług1 wszystkich poddanych należą się królowi, wiem o tem Najjaśniejszy panie — odpowiedział Saint-Luc — jednak w tym czasie wielu zapomina o swoich obowiązkach. Ja Najjaśniejszy panie, przychodzę moich dopełnić i szczęśliwy jestem, jeżeli mię policzysz do dłużników twoich.
Henryk rozbrojony przychylność i poświęceniem, postąpił do Saint-Luca.
— Zatem tylko dla tego powracasz?...
— Najjaśniejszy panie — rzekł z żywością Saint-Luc, poznając po tonie mowy, że król nie jest gniewny, ani obrażony — przybywam tylko dla tego, abym ci moje poświęcił usługi. Teraz, możesz mię Najjaśniejszy panie wtrącić do Bastylli, rozstrzelać nawet, ale ja czynię moję powinność. Najjaśniejszy panie, Anjou jest w ogniu. Touraine się buntuje i Gujanna w powstaniu, Książę Andegaweński pracuje na południu i na zachodzie.
— I dobrze mu pomagają; nieprawdaż? — zawoła! król.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Saint-Luc pojmując znaczenie wyrazów króla — ani rady, ani przedstawienia nie wstrzymują księcia. Bussy jakkolwiek stały i silnej woli, nie może uspokoić księcia przed obawą jaką go natchnąłeś.
— A! drży przecież! — zawołał król i uśmiechnął się.
— Aha! — rzekł Chicot, bawiąc się brodą — to zręczny człowiek.
I łokciem trącił króla.
— Ruszaj-że się Henryku — rzekł — niechaj podam rękę panu de Saint-Luc.
To poruszenie pociągnęło króla.
Pozwolił Chicotowi powitać przybywającego; następnie, wolnym postępując krokiem i kładąc rękę na ramieniu dawnego ulubieńca, rzekł:
— Witam cię Saint-Luc.
— A! Najjaśniejszy panie — zawołał Saint-Luc całując rękę króla — nakoniec, znajduję mojego najukochańszego pana.
— Ale ja ciebie nie poznaję — rzekł król — a przynajmniej znajduję tak wychudłym, żebym sto razy przeszedł około ciebie i nie poznał.
Po tych wyrazach, kobiecy głos dał się słyszeć.
— Najjaśniejszy panie — mówił ten głos — to ze smutku po utracie łaski Waszej królewskiej mości.
Chociaż ten głos był łagodny i pełen uszanowania, Henryk się wzdrygnął.
Tego głosu Henryk nie lubił, równie jak Auguet nie znosił grzmotów.
— Pani de Saint-Luc!.. — mruknął.
— A!... prawda, zapomniałem.
Joanna padła na kolana.
— Podnieś się pani — rzekł król — lubię już to wszystko, cokolwiek się Saint-Luc nazywa.
Joanna pochwyciła rękę króla i do ust zaniosła.
Henryk cofnął ją.
— Dalej, dalej — zawołał Chicot — nawróć Jego królewską mość, bo dosyć jesteś ładna.
Henryk tyłem odwrócił się do Joanny i objąwszy Saint-Luca za szyję, przeszedł z nim do dalszych apartamentów.
— A! Saint-Luc — rzekł król — zgoda między nami.
— Powiedz raczej, Najjaśniejszy panie, że twoja łaska mi wrócona.
— Pani — rzekł Chicot do pani Saint-Luc — dobra żona nie opuszcza męża, osobliwie gdy mężowi zagraża niebezpieczeństwo.
I popchnął Joannę za królem i Saint-Lucem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.