Pan Geldhab/Akt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Pan Geldhab
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT I.
Teatr wystawia pokój w nomu Pana Geldhaba. Na przodzie po prawéj stronie stolik z książkami i krzesło; po lewéj kanapa, w głębi dwoje drzwi, jedne któremi wchodzą, drugie otwarte, dają widzieć dalsze pokoje. Drzwi na prawo i na lewo.



SCENA  I.

Pan Geldhab, Komisant, Krawiec, Tapicer, Kupczyki, Kamerdynery, Lokaje.

(Geldhab w szlafroku, papiery w ręku, zdaje się być bardzo zatrudnionym. Tapicer przybija firanki. Kupczyki w głębi stoją z różnemi sprzętami.)

Geldhab (do tapicera).

A, na mój honor, dobrze, kształtnie i gustownie;
Z firanek kontent jestem, kontent niewymownie;
Haftów, frandzli, muślinu suto i bogato,
Tak u mnie być powinno, Geldhaba stać na to.

(po krótkiém milczeniu)

Przysięgam na mą duszę i majątek stawię,
Że ledwie jest podobnych dwie w całéj Warszawie.

(wkrótce tapicer odchodzi.)

Komisant (z papierami w ręku).

Panie...


Geldhab (do krawca).

Cóż, liberya dla dworu gotowa?


Krawiec.

Oto jest frak na próbę...


Geldhab.

A nasza umowa?
Waszeć widzęś zapomniał, jaka była zgoda?


Krawiec.

I owszem, wszak zrobiłem jak najnowsza moda.


Geldhab.

Moda z jednym galonem? szalony! szalony!
Cóż dwór pański oznacza, jeśli nie galony?


Krawiec.

Jednak to gust najlepszy.


Geldhab. (śmiejąc się)

Takie dobre gusta
Pewnie tacy stanowią, których kieszeń pusta;
Gdzież złotem kto przesadzi? do twarzy mu wszędzie;
A więc galon sług moich niechaj w troje będzie.


Krawiec.

Dobrze.


Geldhab.

By sutą była, jak tylko być może.
Czemuż być niema, powiedz, kiedy na to łożę?

(krawiec odchodzi).
(Gelhab spogląda na papiery, potém wokoło.)

Komisant.

Wielmożny...


Geldhab.

Ale zaraz, jakżeś uprzykrzony.

(do kamerdynera.)

Dowiedz się, czy w gazecie będę umieszczony?
Chciałbym tam mieć wyraźnie artykuł ten cały:

(dając kartkę, czyta).

„Jaśnie Wielmożny Geldhab, dziedzic Samochwały,

„Przybyszowic, Grypsowa, Łówki et cetera,“
Et cetera pamiętać! „który równie wspiera“

(z przyciskiem.)

„Licznych swoich poddanych, jak wszystkich dokoła,
„Których tylko w niedoli wynajdywać zdoła;
„Raczył dać na spalone Bamberga przedmieście
„Z zwykłą hojnością złotych polskich tysiąc dwieście.“


Komisant.

Gdy dobroć twoja, Panie, tak dla obcych skora,
Siostra, co w niedostatku, od pół roku chora,
Bez wątpienia, próśb swoich skutkiem się ucieszy,
Gdy Pan procent przyspieszyć...


Geldhab.

Nic Pan nie przyspieszy.


Komisant.

Ten list przekona, w jakiém strapieniu zostaje.


Geldhab (z niecierpliwością).

Cóżto, nie wiesz, że córkę za Księcia wydaję?
Gdy mnie fraszkami nudzić ułożyłeś sobie,
Myśleć o nich nie będę w téj tak wielkiéj dobie,
Mając innych ważniejszych zatrudnień tysiące;
I termin téż wypłaty aż za dwa miesiące.
Napisz Waćpan, że bardzo żałuję niebogi,
Ale pomódz nie mogę... bywaj zdrów... czas drogi.

(odwraca się.)

Komisant.

Wszakto siostra!


Geldhab.

Wiem o tém.


Komisant.

Chora.


Geldhab.

To źle.


Komisant.

W nędzy.


Geldhab.

Ależ mój Panie, nudzisz; że nie dam pieniędzy,
Wszak ci już powiedziałem i powtarzam jeszcze.
Kłaniam... (obróciwszy się, do siebie).
Gdzież tę kanapę, te krzesła umieszczę?

(pokazuje kupczykom, gdzie mają w drugim pokoju postawić. Kupczyki stawiają i odchodzą; tymczasem komisant mówi.)

Komisant.

Za powinny uczynek nie byłby w gazecie,
I na cóż być uczciwym, jeżeli w sekrecie?
Nie dojdzie, niech kto, jak chce, złoci się i puszy,
Prawdziwego szlachectwa bez szlachetnéj duszy.

(komisant odchodzi).

Geldhab (dając klucze kamerdynerowi).

Idź, wynieś na stół wszystkie srébra i ozdoby.


Kamerdyner.

Wszystkie? wszakże mam nakryć na cztéry osoby?


Geldhab.

Cóż z tego?


Kamerdyner.

Że nie zmieszczę i w największym tłoku.


Geldhab.

Co na stole nie zmieścisz, to stanie na boku.
Czegóż się patrzysz?... Jakże, czym na to kupował,
By nikt ich nie widział? co? będę srebra chował!
Szalony! hm! nie stawiać! chować! to mnie bawi.
Kogo nie stać na srebra, niechże ten postawi!
Lux, lux u mnie być musi, zbytek, przepych wszelki...

(do odchodzącego kamerdynera.)

A resztki wina scedzić do jednej butelki.


Lokaj (wchodząc.)

Książe Rodosław.


Geldhab.

Książę? Niech wnijdzie łaskawie.
Za chwilkę się ubiorę.

(Na stoliku stojącym na przodzie, rozkłada książkę i wraca kilka razy przypatrując się i poprawiając; kładzie złotą tabakierkę i chustkę).

Tak i to zostawię.

(odchodzi.)




SCENA  II.

Książe, Lisiewicz, Konto.

(Książe we drzwiach się zatrzymuje, jakby słuchał lokaja, który go anonsował; potém obraca się w tył i woła na Konta.)

Książe.

Panie Konto! chodź więc, chodź! (na stronie.)
Nieznośne stworzenie

(do Konta).

Jakież cię za mną pędzi tak nagłe zdarzenie?


Konto. (z głębokim ukłonem).

Ach Jaśnie Oświecony...


Książe. (wpadając w mowę).

Prędzéj.


Konto.

Mości Książę...
Mimo wdzięczności...


Książe.

Prędzej.


Konto.

Która serce wiąże
Do najlepszego ...


Książe.

Dalej.


Konto.

Z wielkich Książąt Księcia,
Mimo, że tak śmiem mówić, mimo przedsięwzięcia...


Książe (z niecierpliwością).

Cóż ci do reszty wzięło rozumu niewiele,
Sen, gorączka, czy przestrach jaki?


Konto (zbliżając się do ucha).

Wierzyciele.


Książe (z gniewem).

Ech zawsze jedno, jedno, aż już słuchać nudno!


Konto.

Ależ mnie w domu własnym usiedzieć się trudno.
Rzemieślnicy wciąż piszczą, a rabinów roje
Za ul sobie obrały pomieszkanie moje:
Nieczułe jak opoki, uparte jak żmije,
Łakomstwa ich nie wzruszą, morały, ni kije.
Dawny szwajcar był wprawdzie wielki moczymorda,
Lecz go się przecież bała wierzycielska horda;
Gdy nie mógł dostojeństwa zatrzymać powagą,
Uczył mores natrętnych pozłacaną lagą;
Ale dzisiaj przy nowym, za pierwszym natłokiem,
Aż do biura wpadnięto niewstrzymanym krokiem
I zelżono haniebnie pod Pańskim obrazem
Całą intendenturę z mą osobą razem.


Książe.

Szturmem cię więc dobyto?


Konto.
(korzystając z wesołości Księcia dobywa papierów i mówi przeglądając).

Książe Pan się śmieje,
A ja dalibóg wkrótce, wkrótce oszaleję.


Lisiewicz.

Jednak kasę odbito.


Konto (przeglądając papiery).

Nic w niej nie ruszono...


Książe.

Bo próżna.


Konto.

Takto niby.


Książe.

Lecz tych gości grono,
Do Waścinej szkatułki że się nie dobrało,
To szkoda; tam być musi zapasów nie mało.


Konto.

Książe Pan najłaskawiej żartem mówić raczy,
Nie wiele sług poczciwych sakiewka dziś znaczy:
Ach gorzkie w tych godzinach, gorzkie zbiory nasze!

(przybliżając się do Księcia z ukłonem, patrząc w papiery).

Gdyby Książę Pan.. przejrzeć...


Książe (uderzając ze spodu w papiery).

Ach nudzisz mnie Wasze!


Lisiewicz (biorąc Konta na stronę).

Nie uprzykrzaj się Waćpan... przyjdziesz w innej porze...

(Konto okazuje nieukontentowanie.)

Nie trzeba Księcia martwić...


Konto.

To nic nie pomoże...


Lisiewicz (przytrzymując go).

Zdrowie Księcia najdroższe...


Konto (wyrywając się).

Proszę!... wiem, co robię...

(z uśmiechem.)

Gdyby Jaśnie...


Książe.

Ach, dobrze że wspomniałem sobie;
Daj Wasze, daj rachunki.


Konto.
(z wielkim ukłonem do Lisiewicza).

Źle robię?
(do Księcia) Niech służą.


Książe.

Lecz staraj się pieniędzy, pieniędzy i dużo.


Konto.

Pie... Pieniędzy?


Lisiewicz.

Pieniędzy, Książę Pan powiada.


Konto.
(w zamyśleniu powtarza).

Pieniędzy!


Lisiewicz.

Wolę Księcia uczynić wypada.


Książe.

Rób, co ci się podoba: zastawiaj, przedawaj,
Lecz kiedy chcę pieniędzy, to pieniędzy dawaj,
Rozumiesz... bądź zdrów.


Lisiewicz.

Książę żegnać się z nim raczy.


Konto (na stronie).

Bierz licho taką łaskę i takich tłomaczy! (odchodzi).




SCENA  III.
Książe, Lisiewicz.

Lisiewicz.

Natrętność nadzwyczajna, — chcieć odbierać długi,
Księciu! Księciu bezczelnie odmawiać usługi!
Wszystkie już społeczeństwa zwalone zasady.
Nieznane były dawniej podobne przykłady!
Dziś ten, co w rządzie szlachty ledwie ojca kładzie,
Śmie często Panu z Panów stanąć na zawadzie.


Książe.

Takichto gmin pożyczał...


Lisiewicz.

Panowie tracili.
Była przecie różnica; ale co w tej chwili...


Książe.

Same sknerstwo, natrętność, rozpusta bezbożna.


Lisiewicz.

Nawet dla Księcia dostać pieniędzy nie można!


Książe.

Ach Lisiewiczu, gdyby...


Lisiewicz.

Próżno mnie łeb boli;
Lichwiarze dać już nie chcą, a panowie goli.


Książe.

Mamci ja wprawdzie wioski, lecz się wspomnieć boję,
Największe wierzyciele trzymają jak swoje;
Resztą intendent rządzi, z tych nic nie wykradnę,
I mam tylko co kwartał rachunki dokładne.

(z niecierpliwością.)

Gdyby pożyczyć chcieli jakiebądź urwisze,
To na ciotce bogatej pewność im zapiszę;

Bo jeno się przeniesie do wieczystej chwały,
Biorę po niej majątek czysty i niemały.
Wtedy mając pieniądze, myślibym odmienił,
I mniej ceniąc posagi, siebie więcej cenił;
Gdyż nader nie zostaję ujęty powabem
Złączenia się tak ściśle z Imć Panem Geldhabem.
Smutno będzie się znaleźć w swych znajomych gronie,
I nowego Kopciuszka widzieć w swojej żonie.


Lisiewicz.

Ubodzy bez znaczenia niech się boją świata,
Jego zwykły szacunek za pieniędzmi lata;
W dobrej uczcie przez głowę nie przejdzie nikomu,
Za to ręczę, że Księżna Geldhabówna z domu.


Książe.

Zapewne! moja świetność jej nizkość pokryje,
A na odwrót jej złotem mój kredyt ożyje.


Lisiewicz.

Możemy też zapobiedz wczesném przedsięwzięciem,
Aby się nadal Pan teść nie bratał ze zięciem;
I gdy Książe Pan zechce, (z ironią).
to może i żonie
Podoba się dalekie od miasta ustronie.


Książe.

Zrobiłbym to niemylnie, gdybym był Wacanem,
Lecz ja nie pragnę zostać mej żony tyranem;
Jest pewny kres wszystkiego, nawet i swawoli,
Który nigdy przestąpić honor nie dozwoli.


Lisiewicz.

Ach, ta wspaniałość duszy jest mi nader znana,
I tylkom dla rozrywki mówił Księcia Pana.

Ale inne bojaźni muszę wyznać szczerze:
Gdy wspomnę Lubomira, wielki mnie strach bierze, —
Może nagle przyjechać w tak znaczącej porze.


Książe.

I cóż ztąd?


Lisiewicz.

On się dawniej kochał w Pannie Florze.


Książe.

Ha! tém gorzej dla niego!


Lisiewicz.

Ona go kochała.


Książe.

Cóż ztąd, powtarzam jeszcze?...


Lisiewicz.

I słowo mu dała;
Ma zatem prawo...


Książe.

Ależ tak śmiesznym nie będzie,
Stanąć jak współzawodnik w jednym ze mną rzędzie?


Lisiewicz.

Wielka by śmiałość była, temu nikt nie przeczy,
Lecz miłość... zaręczenie... a podobno rzeczy...


Książe.

Miał co miał, zaręczony czy nie zaręczony,
Niech sobie Pan Lubomir innéj szuka żony.


Lisiewicz.

Zapewne. Jednak jeśli powiedzieć się godzi,
W każdym razie ostrożność nic nam nie zaszkodzi;
Zwłaszcza, że bardzo łatwo Księciu Panu będzie,
Mając w swojem znaczeniu tyle związków wszędzie,
Wyrobić najspieszniejsze rozkazu wydanie,
By Lubomir od pułku jechać nie był w stanie.

Tak go więc zatrzymując, jak długo wypadnie,
My tu nasze zamiary ukończymy snadnie.


Książe.

Hm!.. nie źle... lecz z Geldhabem pomówimy wprzódy,
Może nam nie potrzebne te wszystkie zachody.




SCENA  IV.
Książe, Lisiewicz, Geldhab.

Geldhab.

Książe... (całują się)
cieszę się... (całują się)
Książę... (całują się)
czekał, czekał nieco...
Ale wiesz u nas... (do Lisiewicza z hardością)
Witam... (do Księcia)
jak godziny lecą.


Lisiewicz.

Oto papiery, które Pan dałeś dla Księcia,
Posag nie jest powodem jego przedsięwzięcia...

(Książe śmieje się na stronie.)

Więc nie czytał ich nawet, spokojny w tej mierze.


Geldhab.

Nie trzeba mi to mówić, bardzo temu wierzę.
Między Panami jeden drugiego nie zdradzi;
Lecz choć słowo dość u nas, pismo nie zawadzi.
Więc niema o czém mówić, notaryusz zjedzie,
I wszystko ukończymy po dobrym obiedzie.

(po krótkiém myśleniu).

Ach, tak dziś pracowałem, ze nie czuję głowy...
Ależ upraszam siedzieć... (siadają)
Jakto w dzień pocztowy;


Nie mogę się opędzić suplikantów zgrai;
A że teżto na świecie nic się nie utai!
Że żyję z ministrami, i choć się nie chwalę,
Przyznać potrzeba, żyję dosyć poufale,
Dla tego wiejska szlachta ułożyła sobie,
Że jak się za kim wstawię, co zechcę, to zrobię.
Mogę ja wprawdzie pomódz, mam i wpływu trochę,
Ale, żebym mógł wszystko, to są myśli płoche;
Koniec końców, co poczta, jak minister jaki,
Odbieram oprócz suplik, samych listów paki;
Do tego jeszcze rządców mych wiosek niewielkich
Także pliki raportów i rachunków wszelkich;
Przy naszém miejskiém życiu rzecz to niby zdrożna.
Lecz mając duże dobra gardzić nią nie można.


Lisiewicz.

Szczęśliwy, komu nieba przyjaciela dały,
Jemu wtedy powierza rządów ciężar cały,
Ten się wszystkiém zatrudnia, odebrawszy wioski,
A on żyje spokojnie i nie zna, co troski;
Szczęście! Szczęście!... Lecz Pana wypada żałować,
Że tak sam jeden musisz myśleć i pracować.


Geldhab.

Sam jeden? Waćpan myślisz, żem brudny ów sknera...


Lisiewicz.

Broń Boże!


Geldhab.

Co na złoto tylko się obziera?


Lisiewicz.

Bynajmniej.


Geldhab.

Że wraz jestem i sługą i panem?


Lisiewicz.

Nie!


Geldhab.

Żem nieumiejącym żyć w świecie bałwanem?


Lisiewicz.

Któż to mówi?


Geldhab.

Że płacić sług nie jestem w stanie?


Lisiewicz.

Ależ mnie nie rozumiesz mój łaskawy Panie.


Geldhab.

Więc nie sam jeden; trzymam rządców, sekretarzy,
Rachmistrzów, budowniczych, mądrych gospodarzy;
Mógłbym słowa nie mówić, tylko ręką kiwać;
Więc nie sam jeden, niema czego utyskiwać.

(po krótkiém milczeniu do Księcia.)

Donoszą mi...


Lisiewicz.

Zapewne o wojska przechodzie.


Geldhab.

Lecz któż...


Lisiewicz.

Po co się kręci, kiedy wszyscy w zgodzie.


Geldhab.

Pozwól...


Lisiewicz.

Po wsiach bez tego, ubóstwo dokoła.


Geldhab.

Niech skończę...


Lisiewicz.

I pan swoich obronić nie zdoła.


Geldhab.

Czyż mówię...


Lisiewicz.

Które mają ciężarów już tyle...


Geldhab.

Cóż u djabła...


Lisiewicz.

I nawet, jeśli się nie mylę...

(głośno, patrząc na Księcia)

Pułk, w którym pan Lubomir, już tam postawiono.


Książe.

A! Lubomir... Waćpanu znajomym jest pono?


Geldhab.

Lubomir? he?... Lubomir? rotmistrz?


Książe.

Tak, ten właśnie.


Geldhab.

Niby to... ale zkądże...


Książe.

Mówmy zatém jaśnie:
Lubomir kochał córką Waćpana?


Geldhab.

Tak... trochę.


Książe.

A ona?


Geldhab.

Nie, nie; ale... tak, jak dzieci płoche,
Niby tak... swawolili, ale z Florki strony...


Książe.

Wszak mówią, ze Lubomir był z nią zaręczony?


Geldhab.

Coś niby obiecałem, bo z ojcem w przyjaźni...


Książe.

Dosyć. Wiem, com chciał wiedzieć, pewnie nie z bojaźni,
Lecz wcale z innych przyczyn. Ależ Panna Flora
Gdzie jest? możnaż ją widzieć?


Geldhab.

Jestto właśnie pora,
W której się rozlicznemi trudni naukami;
Niewiem wprawdzie, to dziewczę, mówiąc między nami,
Czego się uczyć może, gdy już wszystko umie,
Nauczycieli nawet przewyższa w rozumie.
Pójdę po nią i dobra moje w zakład stawię,
Że ją znajdę przy jakiej uczonej zabawie:
Albo przeziera listy, czyta dykcyonarze,
Albo też czułe dumki nuci przy gitarze.
Djabli ma rozum! przy niej ja znaczę

(pokazuje na palce)

o! tyle!
A jaka poetyczka, aż ją słuchać mile.
Czasem powiem żartując: Florko, powiedz odę,
Naprzykład... na ten czarny stolik, lub komodę;
Wnet dwieście utnie wierszy nad czarnym stolikiem,
Tak, że niech się schowają Nelson z Kopernikiem.
Idę więc. (Odchodząc do siebie)
Ach, to rozum, rozum niesłychany!

(odchodzi)
Lisiewicz (do odchodzącego.)

Czekamy.


Książe.

Ach, to głupiec, głupiec niewidziany!




SCENA  V.
Książe, Lisiewicz.

Książe.

Ktoby się chciał zatrudnić człowieka obrazem,
Nagle spanoszonego i dumnego razem,
Niechże sobie z Geldhaba dokładny wzór bierze.
Co słyszałem, na honor, ledwie jeszcze wierzę;
A najbardziej z wszystkiego ta śmiałość mnie bawi,
Śmiałość, z którą o swojém urodzeniu prawi.
Gdybym nie był wiadomym, a słyszał ze strony,
Przysiągłbym, że nasz Geldhab z Lechem pokrewniony;
Wiadomym mówię, jednak to dziwne stworzenie
Nie jest mi dobrze znane, choć się z córką żenię.


Lisiewicz.

Ma pieniądze, wszak dosyć, na cóż nam dochodzić
Kto mu ojcem, kto dziadem, kto go może rodzić.


Książe.

Kiedy (rozkazując)
chcę wiedzieć.


Lisiewicz.

Ha!... więc...


Książe.

Tylko proszę szczerze.


Lisiewicz (skłaniając się po chwili milczenia.)

Ta historya chwile niedługą zabierze:
Czas, który zwykle wszystko niszczy lub przemienia...


Książe (śmieje się).

Zniszczył i świetny wywód Geldhabów imienia.


Lisiewicz.

Tak jest, albo też raczej Geldhaba majątek
Kładzie w nim pierwszym, rodu świetność i początek:
Przybysz, potém mieszczanin, w końcu burmistrz
w Schowie...


Książe.

Pięknie szło sądownictwo, miarkuję po głowie.


Lisiewicz.

Ach, nie źle, Mości Książę, bo wkrótce miał wioski,
Różnie o tém mówiono... różne były wnioski...
Ale na to potrzeba spoglądać przez szpary...
Kogoż ludzkie języki, kogoż te poczwary...


Książe.

Tak, tak, tak... i cóż dalej?


Lisiewicz.

W możniejszym już stanie
Przedsięwziął różnych rzeczy wojsku dostarczanie,
I jak to zwykle bywa, gdy szczęście posłuży,
W dwójnasób jeszcze zwiększył majątek dość duży,
I choć on niby głupi, jak na mękach plecie,
Był niczém, jest bogatym, będzie znaczył w świecie.
Osobę zaś...


Książe.

Tę, pozwól, niechaj ja odgadnę,
Na pamięć opisanie czy też dam dokładne:
Geldhab, jak wszystkie jemu podobne istoty,
Których wyrwał z pomiotu zysk, ale nie cnoty,
Których los zbyt rozumnie umieścił na dole,
A ślepe szczęście wzniosło na przewrotném kole,
Jest próżnym i nadętym, brudnym sknerą w domu,
Podły i chciwy w sprawie, uczynny nikomu;
Lecz niechaj świat nań patrzy, gotów dla pozoru
Zostać chwilę wspaniałym i mężem honoru.
Jego ukłon, krok, uśmiech, wszystko wymierzone;
W drobnostkach uraźliwy, bo kto w jego stronę
Nie dość się skłoni, spojrzy, zniży kapelusza,
Już mu chybia, i godność na wieki obrusza.
Mówisz o gwiazdach, słońcu, lub świata początku,
On zawsze wspomnieć musi o swoim majątku;

U niego ja i moje, w jakimkolwiek względzie,
I pierwszém i ostatniém słowem zawsze będzie.
Nareszcie, poufałość bliska grubijaństwa
I tylko próżna duma jest w nim cechą państwa.
Jakże? zgadza się Geldhab z mojém opisaniem?
Jestto obraz takiego, który, twojém zdaniem,
Był niczém, jest bogatym, będzie znaczył w świecie.


Lisiewicz.

Taki też Geldhab.


Książe.

Jego córkę biorę przecie.
Cóżby mój pradziad mówił, gdyby ożył w grobie,
Że Książę...


Lisiewicz.

Powiedziałby: wnuku, wystaw sobie,
Że teraz bez pieniędzy w Księstwie pomoc słaba;
Nie gardź więc złotem, ani osobą Geldhaba;
Nawet prawo powiada wszelkich związków świata:
Bądź zgodnym, dziel się z bliźnim, w człowieku widź brata.


Książe (śmieje się).

Dziel się z bliźnim... wybornie ta myśl wyszukana;
Bawisz mnie jak z urzędu: (uderzając go po ramieniu)
lubię też Waćpana.




SCENA  VI.
Książe, Lisiewicz, Geldhab, Flora.

Książe (do Flory).
(Przez całą tę scenę Książę mówi z ironią)

Miłą jaką zabawę przerwaliśmy pewnie?


Geldhab.
(głaszcząc Florę pod brodę).

Czytała nieboraczka i płakała rzewnie.


Książe.

Jakieżto smutne dzieło tak rozczulać zdoła?


Flora.

Ach, nie smutne; to bajka, i dosyć wesoła,
Ale ja nad przyjemnym często stylem płaczę.


Książe.

To nie trudno w tych czasach.


Flora.

Jak książkę zobaczę,
Czuję zaraz coś w sobie... co nie ma nazwiska,
Co sprowadzając uśmiech, razem łzy wyciska.


Książe.

To pięknie.


Flora (coraz prędzej).

Cóż dopiéro ze mną się nie dzieje,
Jakież niebieskie czucie w sercu mém nie tleje!
Jakiż mojej istoty ogień nie porusza,
Jakże się nie unosi zachwycona dusza!
Kiedy czytam serc tkliwych cudne piórotwory,
Owe sztuki miłości doskonałe wzory...
Czyjaż moc przyrodzenia może być tak twarda,
By nie płakać nieszczęścia cnego Abelarda?


Książe.

Pewnie!


Flora.

Komuż nie straszne Heloizy żale,
Któż ze Safo nie zadrży na okropnej skale?


Geldhab (do Lisiewicza).

A co? to moja córka!


Flora.

Któż we łzach nie tonie
Przy smutnym i zawczesnym Wirginii zgonie?

Takie dzieła mą duszą, takie dzieła czytam.
I w nich światło rozumu z rozczuleniem chwytam.

(znowu z prędkością i uniesieniem)

A w tkliwym Floryanie, lub czułym Gesnerze,
Te nadobne pasterki, przyjemni pasterze,
Te miłości wzajemne, ta niewinność prawa,
Do wylewu łez naszych czyż nie mają prawa?


Książe.

Tak!


Flora.

Gdy czytam boskiego dumy Ossyana,
Chwytam gitarę, śpiewam zdrojem łez zalana;
Zdaje mi się, najczulsze wybierając tony,
Że dźwięcznej lutni barda dotykam się struny;
Z Kornela, Krebillona lub Rasyna dzieła,
Scenę, która mnie mocą najwięcej ujęła,
Wnet ołówkiem na papier dokładnie przenoszę;
Tak, we wszystkiém znajduję czucie i roskosze,
One są mym żywiołem, nauki — zabawą.


Geldhab (do Księcia).

A jak pisze, rachuje, jak tańcuje żwawo!


Książe (do Lisiewicza cicho).

Otóż rozum na przedaż, bez żadnego składu.


Geldhab (do radością.)

Cóż Książe? nie mówiłem?


Lokaj (wchodząc)

Dano do obiadu.


Geldhab.

Florko, daj Księciu rękę!... dajże!
(do Lisiewicza) Jak się boi;
Nadto skromna, lecz z czasem z wszystkiém się oswoi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.