Pamiętnik chłopca/Mój przyjaciel Garrone

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały listopad
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MÓJ PRZYJACIEL GARRONE.
4, piątek.

Tylko dwa dni mieliśmy wakacyj, a ja się już tak stęskniłem za Garronem, jakbym go oddawna nie widział. Im lepiéj go znam, tém bardziej go kocham, i to samo dzieje się ze wszystkimi innymi, oprócz kilku złych chłopców, którzy go nie lubią za to, iż nie da nikomu złego uczynić. Za każdym razem, gdy jakiś starszy podniesie rękę na małego, mały woła: „Garrone!” i starszy, choć silniejszy, nie śmie go uderzyć. Jego ojciec jest maszynistą na kolei żelaznéj; on późno zaczął się uczyć, bo przez dwa lata był chory. Garrone jest największy i najsilniejszy z całéj klasy — podnosi ławkę jedną ręką, ciągle coś zajada, jest dobry. O cokolwiekbądź go poproszą, czy o pióro, czy o ołówek, czy o scyzoryk, czy o papier, zaraz wszystko pożycza, albo oddaje; a nigdy nie rozmawia, ani się śmieje w szkole; siedzi zawsze spokojniutko na swojéj ławce, zbyt ciasnej dla niego, trochę zgarbiony, z podniesionemi ramionami, a kiedy na niego patrzę, uśmiecha się, przymrużając oczy, jakby mi chciał powiedziéć:
— No cóż, Henryku, przyjaciółmi jesteśmy, wszak prawda?
Ale jak on zabawnie wygląda, taki wielki, tęgi, ledwie się mieszcząc w kurteczce, majtkach, rękawach, bo wszystko to na niego i krótkie i ciasne, z głową, niedawno wskutek choroby ogoloną, ze swym kapeluszem, co nie chce mu włazić na głowę, w ogromnych butach, z krawatem tak skręconym i zwiniętym jak sznurek. Poczciwy Garrone, dość na niego raz spojrzéć, aby go pokochać. Wszyscy najmłodsi chcieliby siedziéć jaknajbliżéj jego ławki. Arytmetykę umie dobrze. Książki nosi w jednéj paczce, związane skórzanym czerwonym rzemykiem. Ma nóż o rękojeści z masy perłowéj, który znalazł w zeszłym roku na placu broni i niedawno rozciął nim palec aż do kości, lecz w szkole nikt tego nie spostrzegł, a w domu nie pisnął o tém ani słowa, aby nie przestraszyć rodziców. Żartować z siebie pozwala, za nic się nie obraża; ale niech-no mu kto powie: „nieprawda,“ kiedy mówi „tak,“ gniew tryska mu z oczu i pięściami tłucze w ławkę z taką, siłą, iż mało jej nie rozwali. W sobotę dał jednego solda chłopczykowi z pierwszej klasy, który, stojąc na ulicy, płakał, bo zgubił swego solda i nie miał za co kupić kajetu. Obecnie już od trzech dni pracuje nad piśmienném powinszowaniem imienin, na ośmiu stronach, ozdobionych rysunkami piórem, na marginesach, dla swojéj matki, która często po niego przychodzi i jest taka wysoka i tęga, jak i on, i bardzo miłą, ma twarz. Nauczyciel co chwila spogląda na niego, a za każdym razem, gdy obok niego przechodzi, klepie go ręką po karku, jak łagodnego, dobrego byczka. Ja go bardzo kocham. Tak mi przyjemnie, gdy w mojéj dłoni ściskam tę jego wielką, niedziecinną, prawie męzką rękę. I wierzę w to święcie, iż życie by bez wahania naraził, aby ratować towarzysza, że dałby się nawet zabić, aby go obronić; widać to jeszcze z jego oczu; a i ten głos jego gruby, niby gniewny, właśnie dlatego że gruby, miły jest jednak, bo znać to zaraz, iż z poczciwej piersi wychodzi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.