Orle skrzydła/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Servières
Tytuł Orle skrzydła
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Emil Skiwski
Data wyd. 1898
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga Papi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Było to 1804 — Napoleon Bonaparte od trzech miesięcy nosił już na skroniach koronę cesarską. Pewnego dnia letniego, pomiędzy Vannes i Aurzay, toczyła się kareta pocztowa, w której siedziało kilku podróżnych. Jeden z nich, wychyliwszy głowę przez okno, rzekł, patrząc na wyspę Roch-Marie:
— Zdaje mi się, iż jesteśmy u celu.
W chwilę później kareta zatrzymała się w małej wiosce, naprzeciw wyspy leżącej. Ciekawi wieśniacy skupili się koło podróżnych. Z karety wysiadł najprzód mężczyzna niewielkiego wzrostu, w popielatym surducie i w czarnym, stosowanym kapeluszu, a za nim dwóch innych, w których łatwo było poznać wojskowych.
Wieśniacy zaczęli czynić o nich uwagi.
— To jacyś wielcy panowie — szeptali — pewno przyjechali odwiedzić naszego kapitana, który dzięki Bogu jest zdrów obecnie jak ryba i myśli nawet na wojnę wyruszyć.
Tymczasem podróżni najęli łódź i przeprawili się na wysepkę. Przewoźnik był niezmiernie ciekawy, kogo wiezie, to też zwrócił się nieśmiało do jegomości w szarym surducie, bo ten wydał się mu najskromniejszym.
— Pewno jedziecie, panowie, odwiedzić naszego kapitana? — zapytał.
— A tak — odparł uprzejmie zapytany — przybywamy aż z Paryża.
— Z Paryża — wykrzyknął wieśniak — toście go pewno widzieli...
— Kogo?
— Cesarza.
Mężczyzna w szarym surducie uśmiechnął się.
— Codziennie widywaliśmy go — odrzekł, a po chwili zapytał:
— Czy lubisz cesarza?
— Czy go lubię — powtórzył wieśniak z odcieniem zdziwienia — my go kochamy... Toć jemu zawdzięczamy spokój, porządek, potęgę i sławę Francyi, a przytem jest on opiekunem naszego kapitana; dobrze nam się dzieje od czasu, jak kapitan osiadł między nami; wybudowano pałac na Roche-Marie, stary Piotr weteran został merem. Pewno go znacie? To dzielny człowiek...
— Znamy go doskonale — odparł nieznajomy — czy pułkownik długo chorował?
— Przez kilka lat. Rany długo nie chciały się zagoić. Teraz, chwała Bogu, zdrów zupełnie. Troskliwa opieka, którą go otoczyła rodzina poczciwych rybaków, ksiądz Melwy i żona jego, księżniczka C., sprawiły ten cud prawdziwy.
— Więc księżniczka Wanda przebywa tutaj?
— Znaleźliśmy ją w ruinach zamku de Kerguerion. Dziś śliczna jest, jak róża, a dobra, jak anioł. W kaplicy zamkowej odbył się ślub młodej pary, ksiądz Melwy związał im ręce stułą. Obecnie kapitan wybiera się na wojnę, opisy zwycięstw odniesionych przez naszych pod Ulmem i Austrelitz rozbudziły w nim żyłkę wojskową.
— A cóż żona na to?
— Tego nie wiem.
Tak gawędząc, dobili do brzegu. Mężczyzna w szarym surducie zapłacił hojnie rybaka i z towarzyszami wysiadł na ląd. Gdy kilkanaście kroków uszli, zatrzymał się i rozejrzał w około: zmieniło się na wysepce i w miejsce starej wieżycy wznosił się teraz kryty czerwoną dachówką, ładny pałacyk, przed którym rozciągał się obszerny taras z widokiem na morze. Na tym tarasie siedziała właśnie młoda kobieta, a obok niej starzec-kapłan pochylony nad książką. Byli to dawna księżniczka Wanda i ksiądz Melwy.
Wkrótce na tarasie ukazał się Jerzy de Kerguerion, podał żonie ramię, i wszyscy przeszli do jadalni. Właśnie w najlepsze byli zajęci obiadem, kiedy podniosła się kotara, zasłaniająca drzwi do głównej sieni wiodące i ukazał się w niej Piotr stary, uroczystym głosem oznajmiając:
— Jego cesarska mość!
Do sali wkroczył podróżny w popielatym surducie i w stosowanym kapeluszu w ręku, za nim jego towarzysze, z których jeden, młody blondyn, o błękitnych oczach, uderzająco był podobnym do żony Jerzego.
— Wacław! — szepnęła Wanda, nie mogąc oczu oderwać od nieznajomego.
— Wacław! tak, to ja! — powtórzył gość z uśmiechem radości — więc poznałaś mnie, Wandziu?
I podszedł do niej, i oboje wyciągnęli do siebie ramiona i uścisnęli się serdecznie.
— Przywiozłem pani brata, którego wreszcie znalazłem — rzekł Napoleon, zbliżywszy się do nich — za to należy mi się jakaś nagroda.
Wanda wyciągnęła do niego rękę, mówiąc wzruszonym głosem:
— Bardzo, bardzo wdzięczną jestem waszej cesarskiej mości.
Napoleon uścisnął po dawnemu jej dłoń, mówiąc:
— Liczę, iż w nagrodę pozwolisz pani mężowi służyć znowu pod moim sztandarem. Mam zamiar wypowiedzieć wojnę Prusom, świeżych sił potrzeba mi. Hrabia de Kerguerion po odpoczynku kilkuletnim ma ich spory zapas.
— Wypowiedziałeś, najjaśniejszy panie, skryte życzenia mego serca — rzekł Jerzy, zbliżywszy się z ukłonem do cesarza — postanowiłem zostawić żonę i syna pod opieką księdza Melwy i pójść służyć Francy.
— Niech żyje cesarz Napoleon Bonaparte! — krzyknął Wacław.
— Niech żyje cesarz! — wrzasnął zanim Piotr stary, widząc szczęście, malujące się w oczach ukochanej pani.
Napoleon położył rękę na ramieniu starca.
— I ty, mój zuchu, pójdziesz ze mną — rzekł — będziesz moim doboszem.
W oczach starego żołnierza zabłysły łzy szczęścia.
— Niech żyje cesarz i jego orle skrzydła! — krzyknął wzruszony.
Jeden Miara nie brał udziału w tej radosnej chwili, gdyż dawno spoczywał na cmentarzu Roche-Marie. Tęsknota za swą panią i rany, które w pałacu barona de Merche otrzymał, utorowały mu tam drogę.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Servières i tłumacza: Jadwiga Papi.