Orle skrzydła/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Servières
Tytuł Orle skrzydła
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Emil Skiwski
Data wyd. 1898
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga Papi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Jeszcze nie zdążyli nasi znajomi wejść w głąb piramidy, kiedy rozległ się za nimi oddalony, lecz głośny ryk.
— Co to? — zapytał Jerzy.
— Lew — odrzekł niespokojnie Miara. — Nie pozostaje nam teraz nic innego, jak schronić się co prędzej w głąb grobowca.
Wkrótce Miara zasunął ciężki głaz, zakrywający wejście do piramidy.
W kurytarzu zupełna ciemność panowała, zapalono więc pochodnie. Przy ich blasku widok fantastyczny przedstawił się oczom ciekawych: całe ściany długiego kurytarza pokryte były najdziwaczniejszymi rysunkami i freskami. Gdyby umieli czytać hieroglify, dowiedzieliby się, ile kosztowało wzniesienie piramidy Cheopsa, ilu robotników pracowało nad nią, ile lat trwała jej budowa. Ale dla niewtajemniczonych w to pismo, przedstawiało się ono w formie dziwacznych i niezrozumiałych znaków lub naiwnych obrazów. Przy migającem świetle pochodni, barwy nabierały życia, cienie wahały się w różne strony, zdawało się, że malowane postacie, sztywne i uroczyste, zaczynają się poruszać i posuwać w głąb mroczną, tajemniczą.
— Przyznaj pan — rzekł Jerzy do Miary — iż warto było narazić się cokolwiek, dla tak wielce oryginalnego widoku. Kurytarz tworzył kilka skrętów i zagięć, kończył się w czworobocznem sklepieniu, jeszcze bogaciej malowanym, niż kurytarze; w pośrodku stał rodzaj katafalka, na którym spoczywała mumia, okryta ciężkiemi makatami, nieznanego dzisiaj wyrobu.
— A więc tutaj spoczywał Cheops, twórca piramidy, należącej dziś jeszcze do dziwów świata — rzekł Jerzy — chciałbym wiedzieć czy jesteśmy pierwszymi, którzy po czterech tysiącach lat ośmielili się zakłócić spokój tego władcy.
— Chodźmy już stąd — radził Piotr, na którym grobowiec przykre czynił wrażenie.
Lecz Jerzy spostrzegł w głębi schodki, prowadzące do wązkiej galeryi, wykutej w kamieniu.
— Tam jeszcze musimy zajrzeć — rzekł — skoro raz odważyliśmy się wejść, trzeba wszystko zwiedzić.
I pierwszy wstępować począł na schody. Przekonano się, że w ścianach wykute były zagłębienia, w których spoczywały zabalsamowane ciała świętych zwierząt, ptaków, krokodylów i wężów, nawet psów i kotów.
— Fe, do licha! — rzekł Jerzy, cofając się ze wstrętem.
Ale w tej chwili dał się słyszeć głuchy łoskot zapadającego się głazu.
— Co to? — wyrwało się ze wszystkich ust jednocześnie.
Piotr wysunął się naprzód i począł nasłuchiwać.
— Gasić pochodnie? — rzekł po chwili.
Usłuchano go natychmiast. Wnet ciemność grobowa zapanowała w podziemiu.
— Kto tam? — zapytał Jerzy.
— Generał Bonaparte — odpowiedział szeptem Piotr.
— Lepiej byłoby nie kryć się, lecz przyznać do tego, cośmy uczynili — radził Jerzy.
W tej też chwili Bonaparte wraz z Kleberem, niosącym pochodnię, weszli do grobowca Cheopsa. Przez chwilę stali w milczeniu, patrząc na mumię mocarza, wreszcie Napoleon rzekł:
— Jednakże moglibyśmy odpokutować za tę naszą ciekawość, gdyby Fellah, który mi tajemnicę wejścia tutaj odkrył, zdradził nas przed swymi.
Generał Kleber nie podzielał, widać, tej obawy, gdyż z wielkiem zajęciem przypatrywał się rysunkom na ścianach, przyświecając sobie pochodnią.
— Co za podobieństwo? — wykrzyknął naraz.
Bonaparte przybliżył się do niego.
— To głowa Ramzesa — rzekł — widziałem jego wizerunek w Rzymie, wyryty na głazie przywiezionym z Egiptu.
— Co za nadzwyczajne podobieństwo — powtórzył Kleber — to twój portret, generale!
Napoleon przyłożył pochodnię do wizerunku Faraona.
— Istotnie — rzekł, uśmiechając się — mamy coś wspólnego.
Gromadka, ukryta w głębi galeryi, wstrzymywała oddech.
Wtem Bonaparte rzekł do swego towarzysza:
— Dziwny czuję zapach, jak gdyby czegoś spalonego.
— Tu czuć pochodnię zgaszoną — odparł Kleber.
— Patrz, schody jakieś widać — rzekł znowu Napoleon.
Mówiąc to, postawił nogę na pierwszym stopniu. W tej chwili znowu dał się słyszeć łoskot zapadającego się kamienia.
— Do licha, ktoś tutaj wszedł! — szepnął Bonaparte.
Istotnie z głębi poczęły dobiegać jakieś szmery i głosy, oraz przyciszone stąpania.
— To Fellahowie — rzekł Napoleon — tylko bosemi nogami można tak cicho stąpać. Gaś pochodnię!
Kleber przydusił nogą płomień i po raz drugi ciemność zaległa grobowiec. W tejże samej prawie chwili wtargnęła doń banda Fellachów z pochodniami, rzucając się na generałów. Kleber dobył szabli i zasłonił sobą Napoleona. Nędzna to była wszakże obrona, nie zlękli się jej też napastnicy. Dziesięciu ich było, śmiało więc otoczyli tych, którzy wkroczyli do ich świętego miejsca; nie zlękli się, chociaż Napoleon dobył pistoletu i wystrzelił. Kto wie, jakiby koniec miała ta nierówna walka, gdyby na napastników, pewnych już zwycięztwa, nagle nie wypadł z galery i Jerzy z dobytą szablą, a za nim Miara i Piotr stary. Ten niespodziewany napad zmieszał napastników. W tej samej chwili na głowy ich poczęły spadać z galery i święte zwierzęta egipskie: psy, ptaki, koty, co zwiększyło popłoch wśród Fellahów. Uderzenia te wprawdzie nie były bolesne, lecz nawałnica spadających z wysoka świętych mumii wydała się dla tych ludzi czemś nadnaturalnem. Powstał skutkiem tego popłoch nieopisany, rzucili się do ucieczki, zostawiając rannych towarzyszy na łasce zwycięzców. Napoleon poszukał teraz wzrokiem zbawców swoich i z wielkiem zdumieniem ujrzał w grobowcu Jerzego, oraz jego towarzyszów. Wszyscy mieli miny zakłopotane i niespokojnie spoglądali na wodza, który z założnemi na piersiach rękoma, przyglądał im się badawczo. Jerzy, czując się najbardziej winnym, milczał, nie wiedząc, jak usprawiedliwić towarzyszy. Jeden Piotr, nie tracąc rezonu, uśmiechał się pod wąsem; ku niemu przeto zwrócił się Bonaparte.
— Co mówisz? — zapytał.
— Ja nie nie mówiłem, generale — odparł weteran.
— A czegóż się śmiejesz?
— Pomyślałem, że i mnie wypchane krokodyle mogły się czasem na coś przydać.
Napoleon odwrócił się, aby ukryć uśmiech, poczem zbliżył się do Jerzego.
—- Czy miałeś pozwolenie opuszczać obóz o tej porze? — zapytał.
— Nie miałem, generale! — odparł winowajca.
Bonaparte zmarszczył groźnie czoło, lecz w tej chwili stanął przed nim Miara.
— Generale — rzekł, składając ręce — nie sądź tego młodzieńca za surowo.
— Brawo! — wykrzyknął Kleber.
Bonaparte uśmiechnął się.
— Dobry z ciebie obrońca, mój stary — rzekł po chwili — zresztą gdybyście tutaj nie przybyli, zginęlibyśmy z towarzyszem i na wieki spoczęli obok Cheopsa. Porucznik Jerzy pozostanie wszakże przez tydzień w areszcie za przekroczenie dyscypliny wojskowej.
Rzekłszy to, zbliżył się do Jerzego i dodał:
— A jutro zostaniesz kapitanem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Servières i tłumacza: Jadwiga Papi.