Przejdź do zawartości

O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/Rozdział XLIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLIX.
Dzień we Florencji.
Florencja, 12 luty, 1819.

Dziś wieczór spotkałem w pewnej loży człowieka, który miał jakąś sprawę do pięćdziesięcioletniego sądownika. Pierwsze jego pytanie było: „Kto jest jego kochanką? chi avvicina adesso?“ Tu wszystkie te sprawy są najzupełniej jawne, posiadają swoje prawa, istnieje uznany sposób postępowania, oparty na sprawiedliwości, prawie zupełnie wolny od konwenansu, inaczej jest się un porco.
„Co nowego?“ pytał wczoraj jeden z moich przyjaciół, przybywając z Wolterry. Po energicznym jęku nad Napoleonem i Anglikami, dodaje się tonem żywego współudziału: „Vitteleschi zmieniła kochanka; biedny Gherardesca jest w rozpaczy. — Kto go zastąpił? — Montegalii, ten piękny oficerek z wąsikami, który miał principessę Colonna; widzi go pan na parterze, przylepionego do jej loży; tkwi tam cały wieczór, (bo mąż nie chce go cierpieć w domu. Zobaczy pan później koło drzwi biednego Gherardesca: przechadza się smutnie i liczy zdała spojrzenia, jakie niewierna rzuca jego następcy. Jest bardzo zmieniony, tonie w rozpaczy; próżno przyjaciele chcą go wysłać do Paryża i Londynu. Umiera, powiada, na samą myśl opuszczenia Florencji“.
Co roku jest dwadzieścia podobnych rozpaczy w wyższem towarzystwie; widziałem takie, które trwały po trzy i cztery lata. Nieboracy ci nie mają żadnego wstydu, zwierzają się całemu światu. Zresztą życie towarzyskie jest tu słabe, a kto się kocha, nie bierze w niem żadnego udziału. Nie trzeba sądzić, aby wielkie uczucia i piękne dusze były gdziekolwiek czemś pospolitem, nawet we Włoszech: ale serca, bardziej płomienne i mniej zużyte tysiącem wzgędzików, znajdują tam czarowne rozkosze, nawet w podrzędnych rodzajach miłości. Widziałem tam, nąprzykład, miłostkę rodzącą wybuchy i chwile upojeń takie, jakich najszaleńsza namiętność nie wydała nigdy pod południkiem paryskim[1].
Zauważyłem dziś wieczór, że istnieją po włosku osobne nazwy na tysiąc okoliczności miłosnych, które po francusku wymagałyby nieskończonych omówień; np. gest nagłego odwrócenia się, kiedy ktoś z parteru lornetuje w loży kobietę którą chciałby mieć, i kiedy mąż lub kochanek wysuną się na przód loży.
Oto główne rysy tego narodu:
1. Uwaga, zazwyczaj w służbie głębokich namiętności, nie może się poruszać szybko: to najwybitniejsza różnica między Francuzem a Włochem. Trzeba widzieć Włocha, jak siada do dyliżansu lub wylicza pieniądze: to nie furia francese; dlatego najpospolitszy Francuz, byle nie był głupim dowcipnisiem à la Demasure, wyda się zawsze Włoszce istotą wyższą. (Kochanek księżnej D. w Rzymie).
2. Wszyscy kochają się, i to nie potajemnie jak we Francji; mąż jest najlepszym przyjacielem kochanka.
3. Nikt nie czyta.
4. Nie istnieje życie towarzyskie. Dla wypełnienia i zajęcia swego życia, nikt tam nie liczy na szczęście czerpane codzień w dwugodzinnej konwersacji i grze próżności w salonie. Słowo causerie (rozmowa) nie da się przetłumaczyć na włoskie. Każdy tam mówi, kiedy ma coś do powiedzenia w interesie jakiejś namiętności, ale rzadko mówi ktoś dla pięknego mówienia i na oderwany temat.
5. Śmieszność nie istnieje we Włoszech.
We Francji staramy się obaj naśladować ten sam wzór, mogę tedy ocenić sposób w jaki ty go kopjujesz[2]. We Włoszech nie wiem czy jakiś dziwaczny postępek, na który patrzę, nie sprawia przyjemności temu który go wykonywa, czy wreszcie nie sprawiłby przyjemności mnie samemu.
To, co jest przesadnego w mowie lub zachowaniu się w Rzymie, jest w dobrym tonie albo zupełnie niezrozumiałe we Florencji, odległej o pięćdziesiąt mil.
W Ljonie mówią po francusku jak w Nantes. Język wenecki, neapolitański, genueński, piemoncki, są to języki prawie zupełnie różne i stanowią wyłączną mowę ludzi, którzy się umówili drukować jedynie we wspólnym języku, tym którym mówi się w Rzymie.Niema nic niedorzeczniejszego, niż komedja, której akcja rozgrywa się w Medijolanie, a której osoby mówią po rzymsku. Język włoski, o wiele bardziej stworzony do śpiewania niż do mówienia, jedynie muzyką zdoła się obronić przeciw jasności francuskiej, która go zalewa.
We Włoszech, obawa przed paszą i jego szpiegami każe cenić użyteczność; niema tu zupełnie honoru głupiego[3]. Zastępuje go rodzaj drobnej towarzyskiej nienawiści, zwanej pettegolismo.
Wreszcie, ośmieszyć kogoś, znaczy zrobić sobie śmiertelnego wroga, rzecz bardzo niebezpieczna w kraju gdzie siła i rola rządów ograniczają się do wyciskania podatków i karania wszystkiego co się wyróżnia.
6. Zaściankowy patrjotyzm.
Owa duma, która każe nam szukać szacunku współobywateli i czuć się z nimi jednem ciałem, wyzuta, około r. 1550, z wszelkiego szlachetnego rozmachu przez zazdrosny despotyzm włoskich książątek, wydała na świat barbarzyński produkt, rodzaj kalibana potwora pełnego głupoty i jadu: patrjotyzm zaściankowy, jak mówił p. Turgot, z okazji Oblężeniu Calais (Żołnierz-rolnik owych czasów). Widziałem jak potwór ten ogłupiał najrozumniejszych ludzi. Naprzykład cudzoziemiec naraża się wszystkim, nawet ładnym kobietom, skoro się ośmieli krytykować miejscowego malarza lub poetę; powiadają mu wręcz i bardzo poważnie, że nie przyjeżdża się poto aby wyśmiewać, przytaczają mu w tej mierze powiedzenia Ludwika XIV o Wersalu.
We Florencji mówi się: nasz Benvenuto, jak w Brescii nasz Arrici; wymawiają słowo nasz z pewną emfazą, dyskretną a mimo to bardzo komiczną, mniej więcej taką jak Miroir mówiący z namaszczeniem o muzyce narodowej i o panu Monsigny, muzyku europejskim.
Aby się nie rozśmiać w nos tym zacnym patrjotom, trzeba pamiętać, iż, wskutek niesnasek średniowiecza, zatrutych ohydną polityką papieży[4], każde miasto śmiertelnie nienawidzi sąsiedniego miasta, nazwa zaś jego mieszkańców uchodzi zawsze w tamtem mieście za synonim jakiejś szpetnej przywary. Papieże umieli zrobić z tego pięknego kraju ojczyznę nienawiści.
Ten zaściankowy patrjotyzm jest wielką moralną raną Włoch; to jadowity tyfus, który będzie miał zgubne skutki długo jeszcze po strząśnięciu jarzma pociesznych książątek.
Jedną z form tego patrjotyzmu jest zaciekła nienawiść do wszystkiego co obce. Tak np. uważają Niemców za głupców i wściekają się kiedy im mówić: „Cóż wydały Włochy w XVIII w. równego Katarzynie II albo Fryderykowi Wielkiemu? Gdzie macie park, który możnaby porównać z najmniejszym ogrodem niemieckim, wy którzy przy swoim klimacie istotnie potrzebujecie cienia?“
7. W przeciwieństwie do Anglików i Francuzów, Włosi nie mają żadnych uprzedzeń politycznych; umieją tam na pamięć wiersz la Fontaine’a:

Notre ennemi c’est notre maître[5].

Arystokracja, opierająca się na księżach i na stowarzyszeniach biblijnych, to dla nich stara komedja, która ich śmieszy. W zamian za to, Włoch potrzebuje trzechmiesięcznego pobytu we Francji aby zrozumieć w jaki sposób kupiec korzenny może być reakcjonistą.
8. Jako ostatni rys pomieściłbym niewyrozumiałość w dyskusji, oraz gniew z chwilą gdy ktoś nie znajdzie pod ręką argumentu aby zmiażdżyć przeciwnika. Wówczas widzi się jak Włoch blednie. Jest to jedna z form nadzwyczajnej pobudliwości, ale nie jest to miła forma; tem samem jedna z form, które najchętniej przyjmuję jako dowód jej istnienia.
Zapragnąłem oglądać miłość wieczną i, po wielu trudnościach, uzyskałem, że mnie przedstawiono dziś wieczór kawalerowi C. i jego kochance, z którą żyje od pięćdziesięciu czterech lat. Wyszedłem rozczulony z loży tych miłych staruszków; oto sztuka szczęścia, sztuka nieznana tylu młodym.
Dwa miesiące temu widziałem monsignore R***, który mnie dobrze przyjął, bo przyniosłem mu Minerwę. Był u siebie na wsi z panią D. z którą avvicina, jak tu się mówi, od trzydziestu czterech lat. Jest jeszcze ładna, ale jest w tem stadle jakiś cień melancholji, podobno od czasu straty syna, otrutego niegdyś przez męża.
Tutaj, kochać, nie znaczy, jak w Paryżu, widywać kochankę przez kwadrans raz na tydzień, poza tem zaś chwytać ukradkiem spojrzenie, uścisk dłoni: kochanek, szczęśliwy kochanek, spędza codzień kilka godzin z kobietą którą kocha. Opowiada jej o swoich procesach, o swoim parku, o swoich polowaniach, odznaczeniach, etc., etc. Jestto najdoskonalsza i najtkliwsza zażyłość; mówi jej ty w obecności męża, i wszędzie.
Pewien tutejszy młody człowiek, bardzo ambitny jak sam mniemał, powołany na wysokie stanowisko do Wiednia (ni mniej ni więcej tylko ambasada!) nie mógł się pogodzić z rozłąką. Podziękował za posadę po pół roku i wrócił szczęśliwy do loży kochanki.
To nieustanne obcowanie byłoby kłopotliwe we Francji, gdzie w towarzystwie obowiązuje pewna sztuczność i gdzie kochanka powie ci snadnie: „Drogi panie, nudny pan jest dziś wieczór, nic pan nie mówi“. We Włoszech chodzi jedynie o to, aby ukochanej kobiecie mówić wszystko co przejdzie przez głowę. Trzeba, dosłownie, myśleć głośno. Istnieje pewien fluid zażyłości i szczerości wywołującej szczerość, którą można zdobyć tylko w ten sposób. Ale jest wielka niedogodność: taka miłość paraliżuje wszystkie upodobania i odbiera smak innym zatrudnieniom. Taka miłość jest najlepszą namiastką namiętności.
Nasi Paryżanie, którzy nie mogą jeszcze pojąć jak można być Persem[6], nie wiedząc co powiedzieć, okrzykną się że te obyczaje są nieprzyzwoite. Po pierwsze, jestem tylko historykiem; powtóre, pozwolę sobie dowieść im pewnego dnia, zapomocą ciężkich argumentów, że w kwestji obyczajów i samej ich treści, Paryż niema co się wynosić nad Bolonję. Ani wiedząc o tem, nieboracy powtarzają jeszcze swój trzygroszowy katechizm.
12 lipca 1821. — W Bolonji nie istnieje w społeczeństwie nic wstrętnego. W Paryżu rola zdradzonego męża jest ohydna; tu (w Bolonji) to drobiazg, niema zdradzonych mężów. Obyczaje są tedy te same, odpada tylko nienawiść; cavaliero servente żony jest zawsze przyjacielem męża, a ta przyjaźń, umocniona wzajemnemi usługami, trwa niekiedy dłużej niż inne stosunki. Większość tych miłości trwa po kilka lat, czasem całe życie. Rozstają się wreszcie, kiedy nie znajdują już przyjemności w mówieniu sobie wszystkiego; i w miesiąc po zerwaniu uraza mija.
Styczeń 1822. — Dawna instytucja cavalieri serventi, wprowadzona do Włoch przez Filipa II wraz z dumą i obyczajami hiszpańskiemi, upadła zupełnie w dużych miastach. Wyjątek stanowi Kalabrja, gdzie zawsze starszy brat jest księdzem, żeni młodszego i zostaje servente a zarazem kochankiem bratowej.
Napoleon wygnał rozwiązłość z północnych Włoch a nawet z tego kraju (Neapolu).
Dzisiejsza generacja ładnych kobiet zawstydza swoje matki; są bardziej uczuciowe, miłość fizyczna straciła wiele[7].




  1. W owym Paryżu, który dał światu Woltera, Moliera i tylu ludzi wsławionych dowcipem; ba, nie można mieć wszystkiego, i byłoby niedowcipnie dąsać się o to.
  2. Ten nawyk Francuzów zmniejsza się z każdym dniem i tem samem oddala ich od bohaterów Moliera.
  3. Wszystkie uchybienia temu honorowi są śmiesznością w mieszczańskich —domach we Francji. Obacz Małe miasteczko, Picarda.
  4. Obacz doskonalą i ciekawą Historję Kościoła pana de Potter.
  5. „Nasz pan, to nasz wróg“.
  6. Znany cytat z Listów perskich Monteskiusza (przyp. tłum.).
  7. Około r. 1780 maksymą było: Molti averne — Un goderne — E cambiar spesso. (Mieć wielu, cieszyć się jednym i często zmieniać).
    Podróż Sherlocka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.