Przejdź do zawartości

O miłości (Stendhal, tłum. Żeleński, 1933)/Tom I/Rozdział XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł O miłości
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct, S.A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. De l’amour
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLIV.
Rzym.

Jedynie w Rzymie[1], uczciwa kobieta jeżdżąca karetą może powiedzieć z zapałem do drugiej, prostej znajomej, jak tego’byłem świadkiem dziś rano: „Och, droga pani, nie kochaj się z Fabiem Vitteleschi; lepiejby ci było kochać zwykłego opryszka. Przy swojej skromnej i uprzejmej mince, zdolny jest przeszyć ci serce sztyletem, i jeszcze, wbijając ci go w piersi, powie z miłym uśmiechem: „Boli cię, moje dziecko?“. I to się działo w obecności ładnej piętnastoletniej osóbki, córki owej damy którą ostrzegano, panienki bardzo rozbudzonej.
Jeśli człowiek z Północy ma to nieszczęście, że go nie odstręczy naturalność tego południowego wdzięku, który jest prostym wyrazem bujnej natury, wspomaganym przez nieznajomość dobrego tonu oraz przez brak wszelkiej interesującej nowości, po roku kobiety wszystkich innych krajów wydadzą mu się nieznośne.
Widzi Francuski z ich milusim wdziękiem[2], uroczym przez trzy dni, ale nudnym na czwarty, w ów nieszczęśliwy dzień w którym się odkrywa, że wszystkie te wdzięki, obmyślone z góry i wyuczone na pamięć, są wiecznie te same co dzień i dla wszystkich.
Widzi Niemki, przeciwnie, tak naturalne, tak skwapliwie poddające się wyobraźni, ale, przy całej naturalności, mające często do ofiarowania jedynie jałowość, mdłość i czułość sentymentalnej bibljoteczki. Zdanie hrabiego Almaviva jest jakgdyby stworzone dla Niemek: „I dziwimy się pewnego pięknego wieczora, że znajdujemy przesyt, tam gdzieśmy szukali szczęścia“.
W Rzymie, cudzoziemiec nie powinien zapominać, że, jeśli nic nie jest nudne w kraju gdzie wszystko jest naturalne, złe jest tam gorsze niż gdzieindziej. Aby mówić jedynie o mężczyznach[3], spotyka się tu w towarzystwie gatunek potworów, które gdzieindziej się kryją. Są to ludzie w jednakim stopniu namiętni, przenikliwi i tchórze. Zły los przywiązał ich z jakiegobądź tytułu do kobiety; zakochani naprzykład do szaleństwa, muszą pić do samych mętów te męczarnię że ona przekłada innego. Tkwią przy niej, aby rzucać kamienie pod nogi szczęśliwemu rywalowi. Nic nie ujdzie ich baczności i wszyscy widzą że oni widzą wszystko; mimo to, nawspak wszelkiemu poczuciu honoru, dręczą kobietę, jej kochanka i siebie, i nikt ich nie potępia, bo czynią to, co im sprawia przyjemność. Jednego dnia, kochanek, doprowadzony do ostateczności, da nogą w zadek natrętowi; ten przeprasza go nazajutrz, i zaczyna na nowo, wytrwale i konsekwentnie, dręczyć kobietę, kochanka i siebie. Dreszcz przechodzi na myśl o sumie męki, jaką te podłe dusze łykają codzień; przy odrobinie tchórzostwa mniej, posunęliby się z pewnością do trucizny.
Jedynie także we Włoszech widzi się młodych miljonowych elegantów utrzymujących wspaniałe tancerki z wielkiego teatru, na oczach całego miasta, za trzydzieści su dziennie[4]. Bracia ***, przystojni młodzi ludzie, wciąż na koniu i z fuzją, zazdrośni są o cudzoziemca. Miast iść do niego i wytoczyć swoje pretensje, rozpuszczają tajemnie pogłoski krzywdzące tego biedaka. We Francji, opinja zmusiłaby ich do udowodnienia tego co mówią lub do dania satysfakcji cudzoziemcowi. Tu, opinja publiczna ani wzgarda nie mają znaczenia. Bogaty jest zawsze pewien, że będzie dobrze przyjęty. Miljoner shańbiony i wyświecony zewsząd w Paryżu może bezpiecznie udać się do Rzymu: znajdzie tam szacunku ściśle zz tyle, ile ma talarów.




  1. 30 września 1819.
  2. Pozatem że autor miał nieszczęście nie urodzić się w Paryżu, bardzo niewiele przebywał w tem mieście.
  3. Heu! male nunc artes miseras heac secula tractant;
    Jam tener assuevit muner veile puerTibul., I, 4.
  4. Za Ludwika XIV, arystokracja ma sobie za zaszczyt obsypywać bogactwami panny Duthe, La Guerre i inne. Ośmdziesiąt albo sto tysięcy rocznie nie było niczem nadzwyczajnem: wielki pan sbańbiłby się mniejszą kwotą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.