O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze/List XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Beyzym
Tytuł O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze
Redaktor Marcin Czermiński
Wydawca Redakcya »Missyj Katolickich«
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




LIST XXVI.

Tananariwa, 13 maja 1901.

Już jestem, dzięki Bogu, nie od wczoraj między moimi nieszczęśliwymi, a mimo to, proszę mnie wierzyć, nie mogę się oswoić z tem, na co ustawicznie patrzę, nie mogę obojętnie patrzeć na tę nędzę, w której pogrążeni są moi biedacy, a co jeszcze bardziej mnie trapi, to nędza moralna, pochodząca przeważnie z tej nędzy materyalnej. Narażeni są moi nieszczęśliwi na tysiączne okazye do grzechu ustawicznie, a nawet możnaby powiedzieć poniekąd z konieczności. Już nie raz i nie dziesięć przemyśliwałem nad tem, jakby złemu zaradzić, ale ani rusz póki nie będzie odpowiednie schronisko z zapewnionem utrzymaniem. Mieszkają jak bydlęta i to razem: mężczyźni, kobiety i dzieci. Na żebry chodzić muszą, t. j. siedzieć pod barakami koło ścieżki cały dzień, boć bez tego nie wyżyją, a wiadoma rzecz, że próżnowanie jest początkiem wszystkiego złego; chodzą prawie napół nadzy i t. d., i t. d., słowem, że źle, a zaradzić temu nie mogę w takim stanie rzeczy, jaki jest obecnie. Żeby to ludzie na świecie wiedzieli, co się we mnie dzieje, kiedy na to wszystko patrzę, nie mogąc złemu zaradzić, zwłaszcza kiedy patrzę na małe dzieci, które, nietylko że nie umieją kochać Boga, ale jeszcze nie wiedzą nawet, czy jest jaki Bóg, a już się uczą od starych obrażać tego Boga, to z pewnością takby się posypała zewsząd jałmużna, że w krótkim czasie stanęłoby tak niezbędne, a tak przezemnie upragnione schronisko. Piszę Ojcu otwarcie, co czuję, ale opisać tego dokładnie nie potrafię, proszę tylko ustawicznie Matkę Najśw., żeby się ulitowała i pozwoliła prędzej ratować tych nieszczęśliwych, z których, co nie daj Boże, nie jeden zginie może na wieki. Teraz o tyle tylko lepiej, niż przedtem było, że nie umierają z głodu moi chorzy, jak przedtem, bo z nadchodzącej drobnej jałmużny zawsze jest w zapasie trochę ryżu dla tych, co ani żebrać, ani w inny sposób wyżywićby się nie mogli. Dziękuje za to ustawicznie Matce Najświętszej, ale swoją drogą o nowe schronisko naprzykrzać się Jej nie przestaję[1].
Przyszyło mnie w tej chwili na myśl, że choć Ojciec nie pogniewa się na mnie za natręctwo, ale mimo to, mogę łatwo oberwać burę za jeremiady. Ale, dziej się co chce, myślę sobie: wyłaje Ojciec, to wyłaje — przyjmę to w pokorze i już, a com napisał, to niech już zostanie, przepisywać listu nie będę; nie darmo mówi rosyjskie przysłowie: „что написано перомъ, не вырубишь и топоромъ“ (co napisano piórem, tego i siekierą nie wyrąbiesz). Nie na wiele się przydadzą te jeremiady, prawda i to, jednak człowiekowi lżej, kiedy się przed drugim wygada z tem, co mu dolega. Niedawno temu, miałem jeden dowód więcej, jak to ludzie często bez prochu strzelają, gadają i piszą, ot aby im się gadało i pisało; ktoś gdzieś coś zobaczy, nie przekona się dokładnie, jak się rzeczy mają, a rozprawia o tem z taką pewnością, że niejeden słysząc to, albo czytając co napisał, pomyśli, że to w samej rzeczy prawda, co ten ktoś mówi, albo pisze. Pokazywano mnie artykuł, jaki ktoś, mniejsza o to kto nomina odiosa napisał o trądzie. Mówi on w tym artykule, że wiele podróżował w celu zbadania trądu i zauważył, że nie jest to choroba tak zaraźliwa, jak powszechnie utrzymują i że trędowaci nie cierpią. Odpowiedziałem tym, co mnie pokazywali ten artykuł, że jest to najzupełniejszy fałsz i nie wiem, jak mógł ten ktoś podobne rzeczy drukować. Jako dowód, że to kłamstwo, co w tym artykule napisano, opowiedziałem ostatni fakt, który miałem u siebie, mianowicie miałem jedną chorą, którą niedawno pochowałem. Tak silny miała trąd, że odkąd tu jestem, jeszcze takiego przebiegu choroby nie widziałem — to był, przynajmniej dla mnie, pierwszy przypadek tak ostrego przebiegu. Całe ciało porządnie było spuchnięte, zadawało się, jakby trąd chciał tę nieszczęśliwą rozsadzić; nogi zaś od kostek do kolan tak były grube, że prędzej możnaby je było wziąć za jakie kloce, niż za nogi ludzkie. Na szczęście miałem płótno, więc, opatrując rany tej biedaczki, wziąłem miarę sznurkiem, żeby przykrajać okłady wystarczające do owinięcia nogi, gdyż dwa razy uciąłem na oko, jak się mnie zdawało i nie obejmowały te kawałki płótna nóg chorej. Jak wyglądały rany i jak je było czuć, łatwo sobie Ojciec wyobrazić może. Cierpiała biedaczka tak, że bez najmniejszego wahania się, gdybym tylko był mógł, zarazbym wziął był na siebie jej chorobę, żeby tylko ulżyć tej biednej kobiecie. Choćbym, przypuśćmy, wcale nie rozumiał, jak się mnie ta nieszczęśliwa użalała na swoje cierpienia, to wystarczyłoby tylko spojrzeć na nią, żeby mieć pewność, że niezmiernie cierpi. Wskutek ran silna gorączka trawiła ją ustawicznie. Kiedy po jakimś czasie dołączyła do tego febra, rzecz jasna, że biedna chora przeżyć tego nie była w stanie. Ratowałem, jak umiałem i mogłem, ale nie dało się nic zrobić. Dzięki Bogu tylko, że umarła zaopatrzona. Trochę trudno nie wierzyć własnym oczom; patrzyłem sam na nieboszczkę w czasie jej choroby, więc jakże mógłbym powiedzieć, że o prawda, co ten ktoś napisał, że trędowaci nie cierpią. To ja sam widziałem. Teraz — jeden z naszych Ojców, dowiedziawszy się o tym artykule, powiedział do mnie: »Nie prawda to wszystko? Słuchaj Ojcze, co ci powiem. Będąc na jednej z sąsiednich wysp, gdzie jest szpital trędowatych, poszedłem ten szpital zwiedzić. Kiedyśmy przechodzili koło jednego z chorych, ten co mnie oprowadzał, zapytał tego chorego: jakże się biedaku czujesz dzisiaj. Chory odpowiedział, że dziś wprawdzie cierpi, ale nie tak silnie, jak wczoraj. Cóżeś zrobił, żeby sobie ulżyć? zapytał go znowu oprowadzający. Chory na to: wczoraj okropnie bolały mnie ścięgna w nogach, a zwłaszcza koło palców. Nie mogłem dłużej wytrzymać, oderwałem w nocy zaszczypkę od okna i tą zaszczypką porozrywałem sobie ścięgna w nogach. Teraz boli mnie wprawdzie porządnie, ale już nie tak jak wczoraj.«


Kobieta trędowata uczy trędowate dzieci.

Niech teraz Ojciec sam powie, jak wierzyć takim bredniom, które ludzie po mieście rozgłaszają? Porozrywać ścięgnia dla sprawienia sobie ulgi, to dowodzi, że trędowaty nie doznaje bolu!? Byłbym o tem wszystkiem nic nie mówił, ale, że prawdopodobnie ten artykuł znajdzie się i u nas, więc wyświeciłem prawdę, jak umiałem. Jeżeli Ojciec umieści to w »Missyach«, to nie będą w błędzie ci, którzy czytali może ten artykuł o trądzie. Teraz napisałem Ojcu tylko to, com widział sam i słyszał od drugich, a jak się zarażę trądem, to Ojcu napiszę z własnego doświadczenia, czy i co czuje trędowaty. Niech się tymczasem fałsz po świecie nie szerzy, bo i tak już go aż zanadto.

Dzisiaj tyle, choć to wprawdzie niewiele, na odpowiedź mimo to zasłużyłem, prawda? Czekając na nią z niecierpliwością, bardzo proszę drogiego Ojca o pamięć w modlitwach.







  1. Przy tej sposobności proszę, żeby drogi Ojciec był łaskaw podziękować, jak odemnie, tak też w imieniu moich chorych, Pani P. P. z Wilna, za łaskawe zajęcie się losem nieszczęśliwych trędowatych. Pisano mnie o tem z kraju, ale nie mam adresu Pani P., dlatego proszę, żeby Ojciec był łaskaw Jej w naszem imieniu podziękować za wszystko, co dla nas robi. My posyłamy tylko Bóg zapłać, a wynagrodzi Jej stokrotnie sama Matka Najświętsza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Marcin Czermiński, Jan Beyzym.