Przejdź do zawartości

Niewolnicy słońca/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Niewolnicy słońca
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII.
ZEMSTA.
Fetysze składają modły ludzi na stopniach tronu Ammo...
Wierzenia murzynów.

Zdarzyło się to dawno i — niedawno.
Dawno — bo wtedy w kraju Mossi panował inny Moro-Naba, a był prawdziwym królem, nie składającym w piątki wizyt białemu gubernatorowi. Niedawno — bo zaledwie 50 lat dzieli dzień dzisiejszy od czasu dokonanej zemsty.
Była to godzina popołudniowa, o której Moro-Naba Bokari zwykle wychodził do swoich ministrów. Nagle przy bramie pałacowej rozległ się tupot kopyt, głośna rozmowa i zgrzyt zardzewiałych zawiasów.
Po chwili straż otworzyła szeroką furtkę i na podwórze wszedł człowiek, prowadzący konia pod bogatem siodłem, w czapraku, kapiącym od złota i srebra; we wspaniałym, długim ogonie wierzchowca zielenił się pęk liści karite.
— Ten koń należy do dostojnego „komberesa“[1], księcia panującego w Fada-Ngurma! — zawołał Samande-Naba. — Poznaję to z rysunku na siodle i czapraku. Karite dowodzi, że książę umarł... Trzeba donieść o tem królowi!
W tej chwili, poprzedzany przez Balum-Nabę i soroné, wyszedł z pałacu Moro-Naba...
Spojrzał na konia, zrozumiał wszystko i rzekł, do nikogo się nie zwracając:
— Posłać gońca do Fada-Ngurma, aby spadkobiercy za 15 dni stawili się w moim pałacu. Nie mogę zostawić swej ziemi bez rządcy!...
Minęło piętnaście dni, wyznaczonych przez króla, a pięciu pretendentów z długiemi włosami i baranią skórą na plecach, oznaczającą, że mają prawo do tronu, stanęło przed tronem władcy.
— Ty, Sagha, jesteś starszym synem mego druha i wasala — powiedział król. — Wymień mi imię tego, kogo twój zmarły ojciec chciał widzieć na tronie księstwa!
Sagha pochylił się do ziemi i zaczął bić pokłony podług przepisów „pussi“. Nareszcie rzekł:
— Nikogo swoim następcą nie uczynił mój ojciec, więc Moro-Naba, pan naszego życia, mienia i śmierci, może powierzyć rządy nad księstwem Fada-Ngurma ślepcowi, trędowatemu lub komukolwiekbądź.
— Dobrze, zgodnie z obyczajem postąpił twój ojciec, Sagha, lecz i ty dobrze mówisz, podług prawa naszego kraju! Oddalcie się teraz do komnaty, którą wam wskaże Balum-Naba. Będę ważył w głowie i sercu waszą sprawę!
Król skinął ręką i spadkobiercy po złożeniu ukłonów opuścili salę.
Czterech dostojników zostało z władcą.
— Co myślisz, Kamsoro-Naba? — zapytał Bokari.
Naczelnik eunuchów i pierwszy minister odparł bez namysłu:
— Osadź, królu, na tronie Saghę, starszego syna zmarłego!
— Co myślisz Larale-Naba? — pytał Moro-Naba kustosza mogił zmarłych władców.
— Myślę o Sagha, miłościwy panie nasz! — odparł starzec.
— Co myślisz ty, Tapsoba! — padło nowe pytanie.
Twardym i groźnym głosem minister wojny odpowiedział, pochylając głowę:
— Głosuję za Kobrą, bratem zmarłego księcia. On zna najlepiej kraj i lud. Głosuję za Kobrą!
— Co myślisz Uidi-Naba? — zapytał władca ostatniego dostojnika.
Dowódca kawalerji spojrzał w nieruchome oczy ministra wojny i wyczytał w nich rozkaz i groźbę.
— Głosuję za Kobrą, królu! — rzekł pośpiesznie.
— Dwóch kandydatów otrzymało równą ilość głosów! — oznajmił Moro-Naba.
— Głosuję za Kobrą! — powtórzył z naciskiem Tapsoba. — Zagraża nam wojna na południu, wtedy Kobra, tylko Kobra dostarczy nam oddziału najlepszych jeźdźców.
W głosie starego wojownika brzmiała wciąż źle ukryta groźba.
Król przyjrzał mu się uważnie, lecz Tapsoba wytrzymał wzrok króla i nie spuścił swoich drapieżnych oczu.
— Wybieram Kobrę! — zawyrokował obojętnym głosem Moro-Naba. — Niech przyprowadzą tu nowego księcia.
Zawołano naczelnika bram pałacowych i oznajmiono mu o wyborze. Dworak udał się do pretendentów i, zdjąwszy z Kobry skórę baranią, stawił go przed oblicze władcy.
— Pozdrawiam cię, książę na Fada-Ngurmie!
Kobra złożył trzykrotnie „pussi“. Gdy się podniósł, stał już przy nim Uidi-Naba i podawał mu do wypicia na znak wierności i zależności kubek „tibe“. Był to napój z dodaną do niego krwią ludzką i baranią. Kobra wychylił duszkiem kubek i uroczystym głosem złożył przysięgę:
— Jeżeli zdradzę ciebie, wielki Moro-Naba, potomku praojca Ubri, zrodzonego z krwi sławnego łowcy Riarego, jeżeli skrzywdzę chociażby jednego człowieka znakomitego lub podłego rodu, niech „tibe“ zgładzi mnie ręką mściciela.
— Odjedź teraz do domu swego, książę, bądź dobrym i sprawiedliwym rządcą części mojej ojcowizny[2] i obrońcą ludu mego. Bądź zdrów!
Kobra długo bił jeszcze według ustalonego obyczaju pokłony, aż wysunął się z sali.
Natychmiast skierował się do mieszkania Tapsoba. Czekał długo, aż przyszedł groźny, surowy minister.
— Tylko ja mogłem zrobić z ciebie księcia Fada-Ngurmy! — rzekł swoim twardym głosem.
— Zapłacę ci za to sowicie! — odparł radośnie książę. — Dostaniesz 50 najprzedniejszych ogierów z Liptako, 50 byków i 50 niewolników... Umiem być wdzięcznym!...
Tapsoba uśmiechnął się i mruknął:
— Dostanę 100 ogierów, 100 byków i 100 niewolników, bo muszę połowę oddać Uidi-Nabie, który mię podtrzymał przed Moro-Naba...
— Niech i tak będzie! — zgodził się odrazu Kobra i zaczął żegnać ministra.


Książę Kobra zasiadł na tronie brata.
Ludność jednak nie była z tego rada. Wszyscy bowiem pamiętali dobrze niedawne czasy, gdy młody Kobra był plagą i utrapieniem ludu. Wraz z kilku przyjaciółmi, zrujnowanymi „nakomse“[3], prowadził on życie burzliwe. Wiedząc o swej bezkarności, o tym starym przywileju, nie pozwalającym ani zabić arystokraty, ani pozbawić go jego dziedzicznych praw, Kobra ze swoją bandą urządzał napady na karawany kupców, gwałcił kobiety z pospólstwa, zabijał dla wypróbowania celności oka niewolników, pastwił się nad wieśniakami i handlarzami, wymuszał podarki i poczęstunki. Ludzi, zdążających do Uagadugu ze skargą za dokonane krzywdy, młody książę przyłapywał w drodze i zabijał bez litości.
Kobra śmiał się bezczelnie, słysząc o wzburzeniu ludności, i mówił zwykle:
— No, cóż?! Jeżeli Moro-Naba nareszcie skaże mię na śmierć, nie uśpią mnie, jak ladajakiego brudnego pastucha, lecz umrę śmiercią szlachetnych — uduszony!
W obwodzie Fada Ngurma miała swoje rozległe posiadłości rodzina nakomse, dumna z imienia swego — Kohanu Ubri.. Nakomse tego rodu pochodzili od bocznej linji założyciela dynastji. Młody Kohanu przyjaźnił się przez pewien czas z synem panującego księcia, lecz później, gdy zmężnieli, weszła pomiędzy nich kobieta.
Kohanu postanowił się ożenić i starał się o siostrę księcia Kaji. Potężny książę osobiście przybył do Fada-Ngurma z młodą dziewczyną. Urocza La podbiła odrazu całą rodzinę młodego człowieka, lecz jednocześnie rozbudziła miłość i pożądanie w sercu gwałtownego i rozpustnego Kobry.
Dziewczyna była żywa i wesoła. Często na pięknych koniach ze słynnej w księstwie stadniny Kohanu wyruszali młodzi ludzie na dalekie wycieczki, ciesząc się szybkim pędem koni, obwiewającym ich świeżym prądem powietrza, pościgiem i strzelaniem do dużych, chyżych antylop.
Podczas jednej z takich wycieczek młodej, zakochanej pary napadł na nich zbrojnie Kobra z trzema oddanymi sobie przyjaciółmi. Ale Kohanu był dzielnym wojownikiem, więc zastrzelił dwóch napastników i zranił w nogę młodego księcia.
Kobra był zmuszony uciekać, ścigany przez pędzącego za nim jeźdźcą. Pościg był tak uporczywy i długi, że śmigły wierzchowiec księcia zaczął się potykać ze zmęczenia, a wtedy Kobra musiał rzucić łuk, kołczan, miecz i nawet swój bogato haftowany kaftan, aby ulżyć koniowi.
Jednak goniący księcia jeździec z każdą chwilą był coraz bliżej. Już Kobra słyszał za sobą coraz wyraźniej tupot kopyt, parskanie i ciężki oddech jego konia. Jeszcze chwila — i ścigający dopadł Kobrę, zrównał się z nim i pochylił się w jego stronę. Książe spojrzał i oniemiał.
Była to La.
Stanęła w strzemionach i, bijąc Kobrę krótkim bambusowym kijem, wykrzyknęła z pogardą:
— Zmykaj, tchórzu!
Kobra chciał się rzucić na nią, już miał osadzić konia, gdy spostrzegł, że ztyłu nadbiegał młody Kohanu, trzymając w pogotowiu łuk.
Kobra znowu uderzył konia piętami i pomknął dalej.
— Zemsty! Zemsty! — ryczał, zgrzytając zębami.
Jeźdźcy nie ścigali go więcej, a on już nigdy potem nie zjawił się w domu dumnych „nakomse“...
Postanowił sobie wtedy, że zostanie księciem panującym. Do jego rąk przejdzie władza. Nastanie chwila zemsty. Wiedział jednak, że z nakomse trzeba sobie poczynać ostrożnie, bo oni wcale nie liczyli się z panującymi w prowincji książętami, uważając ich za niższych od siebie, jako nie należących do dynastji Ubri.
— Większość panujących książąt stanowią zasłużeni pachołkowie Moro-Naby, rządcy jego dóbr! — mawiali zwykle nakomse. — Oni nigdy nie widzieli oznak naszej uległości i naszych darów. My, potomkowie Ubri, uznajemy tylko Moro-Naba!
O wrszystkiem tem myślał książę Kobra, gdy, spostrzegłszy, że nikt go już nie ściga, zwolnił szalony bieg wiernego ogiera.
— Zemszczę się! — krzyknął, grożąc pięścią pozostałym w tyle przeciwnikom i czując, jak palą go zadane przez dziewczynę razy.
Teraz, po wyborze, mógł dokonać słodkiej zemsty.
Po wstępnych ceremonjach objęcia rządów i ucztach, na które nikt z rodu Kohanu-Ubri nie przybył, przystąpił Kobra do wykonania planu.
Pewnego dnia, po spożytej wieczerzy, udał się do swojej komnaty i kazał pachołkowi przywołać do siebie jeźdźca, przybyłego po zachodzie słońca.
Po chwili stanął na progu człowiek, otulony starannie w burnus.
— Odejdź! — rzekł Kobra do pachołka.
Książę i nowoprzybyły jeździec w zakurzonych żółtych butach i skrwawionych ostrogach pozostali sami.
— Odkryj oblicze, Zusoba-Naba! — zawołał Kobra.
Gdy gość zrzucił z głowy „haik“, ukazała się zniszczona, pomarszczona twarz o szarej, zwiędłej skórze.
— Spieszno mi! — rzekł przybyły cienkim głosem, pochylając w ukłonie głowę. — O świcie muszę być już w domu, inaczej Kohanu zmiarkują, że wyjeżdżałem na noc w tajemnicy.
— Dobrze! Więc mów! — niecierpliwie wykrzyknął książę.
Eunuch zaczął szeptać, podejrzliwie spoglądając na drzwi.
— Uczyniłem wszystko, jak kazałeś, książę. Masz ich teraz w ręku...
— La zdradziła męża? — krzyknął Kobra, wyciągając szyję.
— Nie! — wzruszając ramionami, odparł Zusoba. — Ona cała jest przejęta dostojeństwem nakomse i wie, że nie wolno zdradzać męża-arystokraty, aby przechować czystość szlachetnej krwi. Zresztą La kocha Kohana-Ubri, o! bardzo kocha!
— Więc pocóżeś tu przyjechał? Chyba nie poto, aby opowiadać mi o miłości Kohanu i La?!
Kobra zaklął straszliwie.
— Nie wpadaj w gniew, książę! — doradzał eunuch. — Powiedziałem ci, że masz ich w ręku.
— Drwisz ze mnie?! — mruknął Kobra i wbił w twarz eunucha nagle ściemniałe od nienawiści źrenice.
— Nie! Przecież za przysługę mam dostać od ciebie wioskę Kiula. Dla mnie to nie są żarty! — odpowiedział Zusoba. — Słuchaj uważnie, książę! Wiesz, że nasze prawo odróżnia zdradę należącej do nakomse żony z pospólstwa od występku żony arystokratki?
Kobra milczał.
— Za młodu więcej przystawałeś z młodymi łobuzami, niż ze starcami, obznajmionymi z obyczajami ludu... Słuchaj więc! Jeżeli zdradzi arystokratę jego żona-prostaczka, dostaje kije, kochanek zaś nawet nie podlega karze podług prawa, chyba, że będzie się na nim mścił zawiedziony małżonek. Inaczej z żoną z rodu nakomse! Po wykryciu zdrady ma być zabita wraz z kochankiem...
— Poco o tem gadasz? — przerwał eunuchowi Kobra. — Sam powiedziałeś przecież, że La nie zdradziła męża!
— Niecierpliwy jesteś, bo goni cię mściwość, jak pantera kobę[4]! — odciął się Zusoba. — Nie dajesz mi skończyć, a czas upływa. Słyszę, że już koguty pieją po raz wtóry! Muszę wracać za chwilę...
— Skończ!... — mruknął książę i zgrzytnął zębami.
— Prawo nasze i obyczaje żądają od żony dumnego „nakomgi“, aby była bez skazy i bez cienia winy. Pod groźbą śmierci nie może ona nawet dotknąć kobierca, na którym spał lub siedział obcy mężczyzna. Żaden pospolity Mossi nie ma prawa pod groźbą śmierci dotknąć jej lub należącej do niej rzeczy. Jeżeli zaś mąż wie, że się tak stało, a wybaczy to wykroczenie żonie swojej i nie ukarze śmiałka — wyrokiem Moro-Naby ma być skazany na śmierć wraz z żoną i kochankiem. Twoi wrogowie zginęli. Oni są w twoim ręku, książę! Oni umrą, gdyż Moro-Naba nie lubi dumnych Kohanu!
— Mów! — szepnął Kobra, rozumiejąc, że przebiegły a chciwy Zusoba obmyślił plan zemsty.
— Już trzy razy z krzykiem przybiegałem do Kohanu i oznajmiałem, łamiąc ręce, że prawo domowego ogniska i wierności małżeńskiej, nad któremi mam sobie powierzoną piecze, zostało złamane. Doniosłem memu panu, że widziałem La i białego niewolnika siedzących na jednym kobiercu. On trzymał ją za rękę i, pokazując krzyż, dłonią swoją dotykał jej czoła, piersi i ramion. Wiesz, co powiedział mi nato Kohanu Ubri, dumny „nakomga“?
Kobra podniósł głowę i słuchał.
— Śmiejąc się, powiedział mi tak: „Głupi, stary Zusoba-Naba! Wybaczam tę zbrodnię małżonce mojej i memu niewolnikowi. Możesz spać spokojnie, biedny Zusoba“! Zgodnie z obyczajem, mogę, a nawet muszę teraz donieść o tem memu zwierzchnikowi, dostojnemu Zusoba-Nabie, pilnującemu żon samego Moro-Naby. Rozumiesz?! Czy dostanę teraz wioskę? Będę w niej wójtem wtedy, gdy moi wysoko urodzeni, szlachetni właściciele będą spali twardym, twardym snem...
— Wioska należy do ciebie, Zusoba! — radosnym głosem zawołał Kobra. — Działaj, nie zwlekając! Donoś mi o wszystkiem, przysyłaj zaufanych gońców! Gdy się stanie, co ma się stać, sam odwiozę cię do Kiuli i ogłoszę jej właścicielem i wójtem. Spiesz się!
Gdy umilkł brzęk ostróg odchodzącego eunucha, książę chodził po pokoju, zacierając ręce i szepcąc:
— Dosięgłem was! O, święte „gri-gri“! Uczyńcie, aby godzina zemsty przyszła jaknajrychlej!
W kilka dni później cała ludność pomiędzy Uagadugu a Fadu-Ngurma i Dori była poruszona i wzburzona niezwykłemi wypadkami.
Do księcia Kobry przybył goniec od Zusoby z wieścią, że Moro-Naba dał posłuch jego skardze na Kohanu-Ubri. W nocy przybyli królewscy jeźdźcy, zaaresztowali księcia i jego żonę, a, ponieważ prawo zakazywało związywać lub zakuwać w kajdany „nakomse“, radzili im zaniechać oporu i dobrowolnie udać się przed oblicze surowego Bokari. Jeźdźcy przywieźli ze sobą łańcuch, aby na nim wlec oskarżonego białego niewolnika, lecz ten zdołał się ukryć.
Kobra, dowiedziawszy się o tem, zacierał ręce, gdyż był pewny skazania swoich wrogów. Co do niewolnika, to ten wcale go nie obchodził.
— Zresztą — myślał sobie książę — gdzie się może ukryć biały człowiek? Znajdą go wkrótce i zginie w Uagadugu lub w Fada-Ngurma, jak pospolity zbrodniarz!
Minęło jeszcze kilka dni i po kraju gruchnęła wieść, że Pui-Naba z rozkazu króla dokonał na gwałcicielach prawa i obyczajów nakomse, Kohanu Ubri i jego małżonce La — wyroku śmierci.
Dumne rody, spokrewnione z dynastją, straciły dwu swoich członków, należących do najstarszych w państwie Moro-Naby rodzin arystokratycznych. Nakomse byli przerażeni i zrozpaczeni, lud, jak zwykle pospólstwo, cieszył się z nieszczęścia szlachetnie urodzonych, a nie zawsze szlachetnie sprawiedliwych.
Gdy ta wieść doszła do Fada-Ngurmy, Kobra złożył obfitą ofiarę domowym fetyszom i kazał przyrządzić ucztę, na którą zaprosił swych dawnych przyjaciół ze zubożałej szlachty, czepiającej się dworu panującego, bogatego księcia, niby kleszcze brzucha bawołu.
Już stoły były zastawione i w nowych kalebasach pieniło się bangi i dolo, gdy do Kobry, rozmawiającego z gośćmi, zbliżył się dworzanin i szepnął:
— Książę! W twej komnacie czeka na ciebie Zusoba-Naba. Powiada, że ma pilne i ważne wieści dla ciebie.
Kobra natychmiast wybiegł z sali i wpadł do swej komnaty, szczelnie zamykając za sobą drzwi.
Koło łoża stał człowiek, owinięty w burnus, zasłaniający mu twarz i głowę. Książę poznał burnus eunucha, jego żółte buty z ostrogami — kołczan i wysoką, chudą postać. Zdumiał się zlekka, widząc krwawe plamy na połach jego płaszcza i na ręce, zaciskającej „haik“ pod szyją.
— Co nowego, Zusoba? — spytał Kobra. — Już wiem, że zginęli moi wrogowie. Zemsta moja została dokonana!...
— Lecz moja — jeszcze nie! — zawołał jeździec i, zrucając z siebie burnus, runął na przerażonego księcia. Na jedną chwilę przed oczami Kobry zamajaczyła nieznana, biała twarz i groźne oczy, lecz, schwycony żelaznemi palcami za gardziel, upadł na posłanie i stracił przytomność...
Goście długo czekali na powrót gospodarza, aż posłali naczelnika bram pałacowych dowiedzieć się o niego. Gdy się rozległ z głębi pałacu przeraźliwy krzyk dworaka, wszyscy rzucili się do komnaty księcia. Kobra leżał martwy. W jego głowie tkwiła głęboko wbita strzała o zatrutem ostrzu, o czem świadczyła czarna smoła, oblekająca żelazo...
Wszyscy zaczęli się cofać w przerażeniu.
Naczelnik bram już szykował dla posłania królowi konia, uwiązywał mu do ogona pęk zielonych liści karite, aby Moro-Naba wiedział, że Kobra, książę na Fada-Ngurma, nie żyje.
Zamordowany pozostał sam. Paląca się lampa skąpo oświetlała obszerną komnatę i szerokie łoże.
Na rzeźbionej półce nad wejściem stały drewniane i gliniane rodowe fetysze — posążki o potwornych kształtach i strasznych twarzach.
Wybałuszały ślepe oczy i krzywiły szerokie, nabrzmiałe wargi.
Śmiały się?
Mogły się śmiać niekształtne, wykoszlawione, zbutwiałe bożki, gdyż one wiedziały, że się stało zadość gorącej prośbie księcia Kobry. Przecież sam władca Fada-Ngurmy błagał, patrząc w ich oblicze:
— O, święte „gri-gri“! Uczyńcie, aby godzina zemsty przyszła jaknajrychlej!
Bożki służyły wiernie od wieków przodkom Kobry. Służyły też i jemu, a — więc błagania jego zaniosły przed tron niewidzialnego Twórcy i Władcy Ammo, rodzica Nieba i Ziemi, a On — Przedwieczny Sędzia — wydał swój sprawiedliwy wyrok.





  1. Komberes — książę, rządzący prowincją, jako wasalny król.
  2. Podług prawa wszystkie ziemie, lasy, wody i ludność należą do Moro-Naby.
  3. Liczba mnoga od „nakomga“ — arystokraci.
  4. Koba — duża antylopa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.