Przejdź do zawartości

Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLIII
PO SMOKU ŻMIJA

Czas powrócić do tych osób naszej powieści, które okoliczności i wypadki, a wreszcie i prawda historyczna, na drugim postawiły planie.
Oliwja przygotowywała się do ucieczki, ułatwionej przez Joannę, kiedy Beausire zawiadomiony listem bezimiennym, a marzący w ciszy o odnalezieniu Nicoliny, zjawił się, aby zabrać ją od Cagliostra; pan Réteau du Vlllette daremnie więc czekał na końcu ulicy Roi-Doré.
Ażeby odnaleźć szczęśliwych kochanków, których pan de Crosne tak starannie poszukiwał, Joanna poruszyła wszystkie sprężyny.
Joanna sama pragnęła czuwać nad swą tajemnicą i nie pozostawiać jej w ręku obcych; ażeby zaś sprawa wzięła pomyślny obrót, należało przedewszystkiem usunąć Nicolinę.
Trudno opisać rozpacz i cierpienia hrabiny, gdy każdy z zaufanych jej oznajmiał, że wszelkie poszukiwania okazały się bezowocne.
W tym właśnie czasie przychodził rozkaz po rozkazie, aby hrabina przybyła do królowej wytłumaczyć się w sprawie naszyjnika.
W nocy, dobrze zawoalowana, wyjechała hrabina do Bar-sur-Aube, gdzie miała małą posiadłość.
Przybyła tam boczną drogą i nie poznano jej, skorzystała więc ze swobody, aby rozważyć trudne swoje położenie.
W ten sposób zyskała kilka dni, których użyć pragnęła, dla wzmocnienia sztucznie zbudowanego gmachu kłamstw.
Król i królowa wtedy dopiero dowiedzieli się o bytności hrabiny w Bar-sur-Aube, gdy ta dostatecznie już przygotowana była do walki.
Wysłano umyślnego, który miał ją gwałtem do Wersalu sprowadzić; od niego dowiedziała się o zaaresztowaniu kardynała de Rohan. Kogokolwiek innego zgnębiłyby do szczętu takie kroki zaczepne, lecz Joanna wszystko stawiała na kartę. Dowiedziawszy się o uwięzieniu kardynała i o hałasie, jakiego narobiła Marja Antonina, rozważała wszystko jak najspokojniej.
Pewnego dnia zjawił się jakiś człowiek, niby wysłaniec królewski, niby urzędnik policyjny, z oznajmieniem, że polecono mu zawieźć hrabinę do Wersalu.
Widocznie chciał ją zaprowadzić do króla, lecz Joanna, której zręczność i spryt nie są nam obce, rzekła:
— Panie, wszak pan kocha królowę?
— Czy wątpisz o tem, hrabino — odparł.
— Dobrze więc; w imię prawej tej miłości, w imię szacunku, jaki pan żywisz dla królowej, zaklinam cię, panie, abyś mnie najpierw do niej zaprowadził.
Oficer chciał coś powiedzieć, lecz Joanna podchwyciła:
— Przekonana jestem, że pan lepiej wie ode mnie, o co właściwie idzie, dlatego też rozumiesz, że potajemne widzenie się z królową jest nieodzownie potrzebne.
Wysłaniec, przejęty potwarzami, jakie od pewnego czasu obiegały Wersal, sądził rzeczywiście, że przysłuży się królowej, przyprowadzając do niej panią de la Motte.
Królowa uzbroiła się w dumę, w oznaki godności majestatu, ażeby spotkać się ze złym duchem, na którym jeszcze nie poznała się, lecz którego podejrzewała już okropny wpływ na jej sprawy osobiste.
Królowa umieściła przy sobie dwie damy dworu, mające być świadkami widzenia się z hrabiną. Jedna z nich miała oczy spuszczone, usta zaciśnięte, wygląd poważny i uroczysty; druga zdawała się wiele mieć w sercu tajemnic, mnóstwo w głowie myśli, a za ostatnią deskę ratunku uważać rozpacz.
Gdy pani de la Motte ujrzała te dwie damy, pomyślała:
— O, tych świadków, zaraz się odprawi.
— A! jesteś pani nareszcie — zawołała królowa przecież cię znaleziono.
— Ukrywałaś się, pani — rzekła królowa.
— Ja miałam się ukrywać, Najjaśniejsza Pani? Ależ bynajmniej, gdybym się kryła, nie znalezionoby mnie przecież — odparła Joanna słodko.
— Nazywaj to pani, jak chcesz, lecz bądź co bądź uciekłaś.
— Opuściłam Paryż, to prawda, Najjaśniejsza Pani...
— Bez mego pozwolenia...
— Obawiałam się, że Wasza Królewska Mość odmówi mi urlopu, potrzebnego mi do załatwienia pewnych spraw w Bar-sur-Aube, gdzie byłam od sześciu dni i gdzie znalazł mnie wysłannik królewski. Zdawało mi się wreszcie, że obecność moja nie jest tak potrzebna, ażebym aż prosić miała o pozwolenie wyjazdu na dni osiem.
— Masz pani słuszność; dlaczego jednak obawiałaś się odmowy? O jakiż urlop miałaś mnie prosić? Jaki ja dać pani miałam? Czyż pani zajmuje jakie stanowisko?
Joanna czuła się zraniona, lecz, powstrzymując się, jak tygrysica przebita strzałą, rzekła z pokorą:
— Najjaśniejsza Pani, prawda, że nie mam czynności u dworu, lecz Wasza Królewska Mość zaszczycała mnie zaufaniem tak szacownem, iż uważałam się bardziej przywiązana do dworu z wdzięczności, aniżeli inni z potrzeby.
Joanna długo szukała stosownego wyrażenia, znalazła „zaufanie“ i zaakcentowała je.
— Uregulujemy i nasz rachunek zaufania — rzekła królowa z większem jeszcze lekceważeniem. — Czy widziałaś pani króla?
— Nie widziałam, Najjaśniejsza Pani.
— Zobaczysz go pani.
Joanna skłoniła się i rzekła:
— Będzie to dla mnie wielkim zaszczytem.
Królowa namyślała się, od czego zacząć.
Joanna skorzystała z tej chwili, aby zauważyć:
— Jakże surowa jest dziś Wasza Królewska Mość, to mnie prawdziwie przestrasza.
— Jeszcze pani wszystkiego nie wie — odparła surowo królowa. Czy słyszałaś, że pan de Rohan jest w Bastylji.
— Mówiono mi.
— Domyślasz się pani chyba, dlaczego tam się znajduje?
Joanna spojrzała na królowę, a zwróciwszy wzrok na damy, które najwidoczniej jej przeszkadzały, rzekła:
— Nie domyślam się, Najjaśniejsza Pani!
— Lecz pamiętasz pani, że mówiłaś mi, o jakimś naszyjniku?
— Tak, Najjaśniejsza Pani, o naszyjniku z brylantów.
— Proponowałaś mi pani w imieniu kardynała układ jakiś z jubilerami.
— Tak jest, Najjaśniejsza Pani.
— Czy zgodziłam się, czy też odmówiłam przyjęcia tej propozycji?
— Najjaśniejsza Pani odmówiła.
— A! — zawołała królowa, z odcieniem radosnego zadowolenia i zdziwienia.
— Najjaśniejsza Pani dała jubilerom zadatek, mianowicie 200000 liwrów — rzekła Joanna.
— Dobrze, co więcej?
— A ponieważ Najjaśniejsza Pani, wskutek odmowy ze strony pana de Colonne, nie była w możności płacenia, odesłała pudełko z naszyjnikiem jubilerom Bochnerowi i Bossange.
— Odesłała przez kogo?
— Przeze mnie.
— A pani, co z nim zrobiłaś?
— Ja — rzekła Joanna, wiedząc jak ważne wymawia słowa — ja wręczyłam brylanty kardynałowi de Rohan.
— Panu de Rohan? — zawołała królowa — a to dlaczego? przecież miały być oddane jubilerom.
— Dlatego, że sądziłam, iż ubliżę kardynałowi, jeżeli nie pozwolę mu zakończyć sprawy, którą on tak bardzo się zajmował.
— Jakim więc sposobem otrzymałaś pani pokwitowanie od jubilerów?
— Pan Rohan mi je wręczył.
— Skąd miałaś pani list, pochodzący niby ode mnie, a dany jubilerom?
— Pan de Rohan prosił mnie o oddanie listu.
— Więc pan de Rohan wmieszał się w to! — zawołała królowa.
— Nie wiem, jakie mają znaczenie wyrazy Waszej Królewskiej Mości i do czego wmieszał się kardynał — rzekła Joanna.
— Chcę powiedzieć, że pokwitowanie jubilrów jest sfałszowane.
— Sfałszowane! — powtórzyła Joanna, doskonale udając niewinność — sfałszowane... o! Najjaśniejsza Pani...
— Chcę powiedzieć — przerwała królowa, że list, niby przeze mnie pisany, jest także sfałszowany.
— O! — zawołała Joanna, jeszcze większe udając zdziwienie.
— Chcę wreszcie powiedzieć — dodała królowa — że skonfrontuję panią z panem de Rohan, aby sprawę całą wyświetlić.
— Pocóż konfrontować mnie z kardynałem? zapytała Joanna.
— Chciał dowieść pani, żeś go oszukała.
— O! teraz ja żądam konfrontacji!
— Odbędzie się, odbędzie, bądź pani spokojna... Więc nie wiesz, pani, gdzie znajduje się naszyjnik?
— Skądżebym miała wiedzieć?
— Zaprzeczasz pani, jakobyś dopomagała kardynałowi w intrygach?
— Nie rozumiem.
— Kardynał oświadczył, że pisywał do mnie.
Joanna w milczeniu patrzyła na królowę.
— Słyszysz pani — zapytała Marja Antonina.
— Słyszę, Najjaśniejsza Pani.
— I jakaż jest odpowiedź pani?
— Odpowiem, po konfrontacji z kardynałem.
— Pomóż nam, jeżeli znasz prawdę.
— Prawdą jest, że Wasza Królewska Mość bez powodu mnie obwinia i oczernia.
— To nie jest odpowiedź.
— W tem miejscu nie dam innej odpowiedzi — rzekła Joanna, patrząc na damy dworu.
Królowa zrozumiała, lecz nie uległa. Ciekawość niezdolna była przemóc godności własnej. — Pana de Rohan umieszczono w Bastylji, gdyż chciał zawiele mówić — rzekła królowa — bądź więc pani ostrożna, aby nie spotkał cię tenże los, z powodu upartego milczenia.
Paznokcie Joanny wpiły się w jej ręce, lecz pomimo to uśmiechnęła się.
— Cóż znaczy dla czystego sumienia prześladowanie — rzekła. — Czyż Bastylja zmusi mnie przyznać się do występku, którego nie popełniłam.
Królowa gniewnie patrzyła na Joannę.
— Będziesz pani mówiła? — zapytała.
— Nie mam nic do powiedzenia, chyba tylko Najjaśniejszej Pani.
— Czyż nie mówisz pani do mnie?
— Wasza Królewska Mość nie jest sama.
— A, tak! — zawołała królowa — chcesz pani mówić w cztery oczy; obawiasz się skandalu wywołanego wyznaniem publicznem, a sama wywołałaś skandal podejrzeniami.
Joanna wyprostowała się i rzekła:
— Nie mówmy lepiej o tem, wszystko, co robiłam, to było dla dobra Najjaśniejszej Pani.
— O! to zuchwalstwo!
— Wytrwale znoszę obrazy od mej królowej — rzekła Joanna spokojnie.
— Dziś jeszcze nocować pani będziesz w Bastylji, hrabino de la Motte.
Królowa, nie posiadając się z gniewu, wstała i przeszła do sąsiedniego pokoju, mocno drzwiami trzasnąwszy.
— Skoro zwyciężyłam smoka, zniszczę i żmiję — rzekła sobie w duchu.
— Wiem teraz, co myśli królowa — rzekła Joanna — i zdaje mi się, że wygrana po mojej jest stronie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.