Przejdź do zawartości

Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII
MINISTER SKARBU

Widzieliśmy już, jak królowa przed przyjęciem Andrei czytała bilecik pani de la Motte i jak się uśmiechała.
Zawierał on tylko te słowa, poprzedzone formułkami głębokiego uszanowania.
...„Wasza Królewska Mość może być pewna, ze będzie miała kredyt otwarty a przedmiot wiadomy będzie Jej oddany z całą ufnością.
Z tego to właśnie królowa się śmiała, a potem spaliła bilecik Joanny.
Rozmowa z panią de Taverney zepsuła jej humor, i gdy tak siedziała smutna i zniechęcona, pani Misery zjawiła się, donosząc, iż pan de Colonne oczekuje i prosi o zaszczyt przedstawienia się królowej.
Pan de Colonne odznaczał się dobrą głową i wysokiem wykształceniem. Pochodził z pokolenia drugiej połowy wieku XVIII-go, z pokolenia nie zastanawiającego się nad przyszłością i, pomimo widma nieszczęść, wiszących nad Francją, wesoło i nieopatrznie lecącego w przepaść.
Interes osobisty mieszał z pojęciem interesów ogółu i jak Ludwik XV wziął za dewizę: „Jak nas nie stanie, niech się i świat skończy“. Dlatego to właśnie starał się jedynie, aby teraźniejszość była wygodna i przyjemna.
Znał się wyśmienicie na sprawach państwa i był skończonym dworakiem.
Ile było w tej epoce kobiet sławnych z rozumu, bogactwa i urody, wszystkim hołdował na podobieństwo pszczoły, unoszącej się z upodobaniem nad kwiatami, odznaczającemi się słodyczą i aromatem.
Posiada! wielką umiejętność prowadzenia rozmowy o wszystkiem. Był w stanie rozumować z d‘Alembertem rozumować z Diderotem, szydzić z Voltairem i marzyć z Roussem. Nakoniec czuł się tak pewny swego, iż wyśmiewał głośno popularność pana de Necker, chociaż minister ten rozumny i daleko widzący, sprawozdaniem o stanie finansów potrafił zwrócić uwagę francuzów na grożące niebezpieczeństwo.
Colonne sprawozdanie to skrytykował na wszystkich punktach i ośmieszył w oczach tych nawet, których ono w największą grozę wprawiało.
Król i królowa, ze strachem wymawiający imię wielkiego statysty, przywykli pomału słyszeć, jak go wyszydzał minister młody, elegancki, wesoły, który odpowiadał na cyfry słowami:
— Naco się zda dowodzić, gdy się nic dowieść nie potrafi?
Rzeczywiście pan de Necker wykazał jedynie niemożność swoją zawiadywania nadal finansami.
Colonne je objął z gotowością, z nadzieją podołania zadaniu; od pierwszej jednak chwili, można powiedzieć, że ugiął się pod brzemieniem.
Pan de Necker żądał reform; reformy te częściowe przestraszyły ogół.
Cel, do którego dążył Necker, przedstawiał się niepodobny do urzeczywistnienia, z powodu właśnie, że kładł nacisk na niego.
Mówić o poskromieniu nadużyć tym, którzy z nich ciągnęli korzyści, nie jest-że to wystawiać się na opór zacięty ze strony zainteresowanych? Czyż uprzedzamy nieprzyjaciela o chwili, w której mamy zamiar uderzyć na jego fortece?
Zrozumiał to Colonne i w tym wypadku okazał się rzetelniejszym patrjotą, niż genewczyk Necker.
Mówimy tu o faktach spełnionych, bo Colonne zamiast oddalać nieuniknioną katastrofę, przyspieszył jej wybuch.
Plan jego był śmiały, olbrzymi; chodziło o zrujnowanie w przeciągu dwóch lat króla, szlachty, którzy mogliby wegetować jeszcze z jakie dziesięć lat, a po bankructwie powiedzieć im:
— Teraz, panowie, zapłaćcie ludowi za wieki nędzy i niewoli, podzielcie się dostatkiem, jaki posiadacie jeszcze, bo lud głodny jest i pochłonie tych, którzy go dobrowolnie nie zechcą nakarmić!
Kto wpływał na to, że król nic nie wiedział, a królowa, tak przewidująca i trafna w spostrzeżeniach swoich, okazała się równie zaślepiona, jak jej małżonek, na postępowanie ministra, historja, a więcej jeszcze romans, dadzą kilka szczegółów nieodzownych.
Pan de Colonne wszedł do gabinetu królowej.
Piękny, słuszny i szlachetnych manier, potrafił on wywołać uśmiech na usta monarchini a wyciskać łzy z oczu kochankom swoim.
Pewny, że Marja Antonina wzywa go z powodu nagłej potrzeby pieniężnej, stanął przed nią pogodny, z uśmiechem na ustach. Wielu na miejscu jego przyszłoby z czołem zmarszczonem, aby następnie przyzwolenie ich miało więcej uroku.
Królowa z nadzwyczajną uprzejmością prosiła ministra, aby usiadł i rozmawiała łaskawie o rzeczach nic nieznaczących.
— Czy mamy pieniądze, kochany panie de Colonne? — zapytała.
— Ależ bezwątpienia, Najjaśniejsza Pani, mamy; mamy je zawsze.
— A to wybornie się składa — ciągnęła królowa — pan jeden tylko potrafi odpowiadać w ten sposób na życzenia moje; jesteś niezrównanym ministrem skarbu.
— Jakiej sumy potrzebuje Wasza Królewska Mość? — rzekł Colonne?
— Powiedz mi pan najprzód, jakim cudem znalazłeś pieniądze tam, gdzie, jak pan Necker utrzymywał, niema ich wcale?
— Pan Necker miał słuszność, Najjaśniejsza Pani, skarb był pusty, nie mylił się; do tego stopnia jest to prawdą, że w dniu wstąpienia mojego do ministerjum, piątego grudnia 1783 roku (takie daty zostają w pamięci), odbierając skarb publiczny, znalazłem w kasie dwa tylko worki, zawierające po tysiąc dwieście liwrów. Nie było ani szeląga więcej.
— Otóż, Najjaśniejsza Pani, gdyby pan de Necker zamiast krzyczeć:
„Niema pieniędzy!“ zabrał się do pożyczania, jak ja to uczyniłem: sto miljonów pierwszego zaraz roku a sto dwadzieścia drugiego; gdyby zapewnił nową pożyczkę, osiemdziesiąt miljonów, na rok trzeci, wtedy pan de Necker byłby prawdziwym ministrem skarbu. Pierwszy lepszy potrafi zawołać: „Niema pieniędzy w kasie“, ale nie każdy „Są i będą zawsze!“.
— Ja też tego panu winszowałam, panie Colonne. Powiedz mi tylko, jak pospłacasz długi, w tem cała trudność?
— O! pani — odpowiedział Colonne z uśmiechem niezbadanym — zaręczam, że się spłaci.
— Ufam panu zupełnie — rzekła królowa — lecz pomówmy jeszcze o finansach; z panem stają się one zajmujące: pełne kolców i cierni dla innych, dla pana są drzewem owocodajnem.
— Czy masz pan nowy znów pomysł jaki? — zapytała królowa — o! proszę, powiedz mnie pierwszej.
— Mam myśl, która urzeczywistniona napędzi dwadzieścia miljonów do kieszenią francuzów, a siedem miljonów do kieszeni Najjaśniejszej Pani... przepraszam, do szkatuły Jego Królewskiej Mości.
— Błogosławione miljony; i tu i tam ujrzę je z radością. Kiedyż i którędy przypłyną?
— Wasza Królewska Mość wie zapewne, że moneta złota nie posiada wartości jednakiej we wszystkich krajach europejskich?
— Wiem o tem. W Hiszpanji, naprzykład, złoto jest droższe, niż we Francji.
— Wasza Królewska Mość ma rację, i to rozkosz prawdziwa rozmawiać z nią o finansach. Złoto w Hiszpanji warte jest od lat kilku osiemnaście uncji na grzywnie[1] więcej, niż we Francji. Wynika z tego, że eksporterzy zarabiają na każdej grzywnie złota, wywiezionej z Francji, wartość czternastu uncji złota.
— To bardzo dużo! — rzekła królowa.
— Gdyby kapitaliści wiedzieli to, co ja wiem, za rok najdalej nie byłaby już u nas ani jednego luidora w złocie.
— Chcesz pan zapobiec temu?
— Bezzwłocznie, pani; podniosę wartość złota na piętnastu grzywnach o cztery uncje i dam piętnasty procent zysku. Pojmuje Wasza Królewska Mość, że wtedy ani jeden luidor nie zostanie w ukryciu, gdy się rozgłosi, że właśnie ten procent otrzymują dostarczyciele złota. Po przetopieniu monety starej, bijąc nową z grzywny, wartującej obecnie trzydzieści luidorów, będziemy ich mieli trzydzieści dwa.
— Dobrodziejstwo chwili obecnej i dobrodziejstwo w przyszłości! — zawołała królowa. — Pyszna myśl!
— Tak sądzę i rad jestem nieskończenie, iż zyskała przyzwolenie Waszej Królewskiej Mości.
— Miej pan zawsze takie pomysły, a z pewnością spłacisz wszystkie nasze długi.
— Pozwól, Najjaśniejsza Pani, zapytać — przerwał minister — czego życzysz sobie ode mnie?
— Czy możnaby, panie ministrze, dostać niezwłocznie...
— Jak wysoką sumę?
— O! bardzo wysoką!
Colonne uśmiechnął się zachęcająco.
— Pięćset tysięcy liwrów — rzekła królowa.
— A! Najjaśniejsza Pani, zląkłem się, myślałem, że chodzi o prawdziwie wielką sumę.
— Zatem pan może?...
— Naturalnie.
— Bez wiedzy króla...
— O! Najjaśniejsza Pani, to niepodobieństwo, co miesiąc przedstawiam rachunki królowi; wprawdzie niema zdarzenia, aby je kiedy sprawdzał... i to mi zaszczyt czyni.
— Kiedyż mogę otrzymać...
— Na który dzień Wasza Królewska Mość potrzebuje?
— Piątego przyszłego miesiąca dopiero.
— Obliczenie kasy zrobimy drugiego; trzeciego Najjaśniejsza Pani otrzyma pieniądze.
— Dziękuję, panie de Colonne.
— Najszczęśliwszym się czuję, gdy mogę być użytecznym Waszej Królewskiej Mości. Błagam pokornie o pozbycie się skrupułów, gdy chodzi o moją kasę. Pochlebia to miłości własnej jej głównego kontrolera skarbu.
Podniósł się i ukłonił z szacunkiem; królowa podała mu rękę do ucałowania.
— Słówko jeszcze — rzekła.
— Słucham, Najjaśniejsza Pani.
— Mam wyrzuty sumienia, z powodu tych pieniędzy.
— Wyrzuty sumienia...
— Tak, biorę je dla dogodzenia fantazji.
— Tem lepiej. Wypłynie z tego zatem prawdziwa korzyść dla naszego przemysłu, handlu lub dla naszych przyjemności.
— Bo widzisz, panie de Colonne, byłaby to dla mnie boleść okrutna, gdyby lud biedny płacił za moje fantazje...
— O! jeżeli tylko to — rzekł minister z złowrogim uśmiechem — niech się Wasza Królewska Mość nie obawia, bo przysięgam, że nie lud ubogi będzie płacił za jej fantazje.
— Dlaczego? — zapytała królowa zdziwiona.
— Ponieważ lud nic już nie posiada — odpowiedział minister niezmieszany. Ukłonił się i wyszedł.




  1. Waga złota dawniejsza, znaczy tyle co pół funta.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.