Przejdź do zawartości

Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLI
AMBICJA POD MASKĄ MIŁOŚCI

Joanna była także kobietą... choć nie królową.
Znalazłszy się w powozie, porównywała pałac wspaniały w Wersalu i paradne umeblowanie z czwartem piętrem przy ulicy Saint-Gilles i służbę wygalowaną królowej, ze starą służącą swoją. Niebawem jednak poddasze skromne i stara sługa znikły z myśli, jak widziadła przykre, a natomiast przedstawił się jej mały pałacyk na przedmieściu św. Antoniego, elegancki, miły, urządzony z komfortem. Lokaje nie tak świetni jak w Wersalu, lecz równie uszanowania pełni i posłuszni na każde skinienie.
Ten pałacyk, ta służba, to był jej Wersal; królowała w nim jak Marja Antonina u siebie, a rozkazy, życzenia ledwie objawione, równie szybko i dokładnie spełniano, jakgdyby władała berłem. Toteż rozpogodzona, z uśmiechem na ustach, powróciła do siebie. Nie było późno jeszcze, usiadła zatem przy biurku, napisała bilecik, wsunęła w kopertę pachnącą, położyła adres i zadzwoniła.
Lokaj ukazał się na progu.
— O! — pomyślała — królowa nie jest lepiej obsłużoną.
Wyciągnęła rękę:
— List do jego ekscelencji kardynała de Rohan — powiedziała.
Służący zbliżył się z uszanowaniem, wziął list i wyszedł, nie rzekłszy słowa.
Nie upłynęło pięć minut, gdy zapukano do drzwi.
— Proszę wejść — powiedziała pani de la Motte.
Ukazał się ten sam lokaj.
— Co to znaczy? — zapytała Joanna, rozgniewana, że rozkazu jej nie wypełniono.
— W chwili, gdy wychodziłem z poleceniem pani hrabiny — odpowiedział sługa — Jego Ekscelencja zajechał przed pałac. Oznajmiłem, że idę do niego. Wtedy wziął list pani hrabiny, przeczytał, wyskoczył z powozu wszedł i kazał się oznajmić.
— Cóż dalej?
— Jego ekscelencja czeka i prosi, żeby pani raczyła go przyjąć.
Lekki uśmiech ukazał się na ustach hrabiny; namyśliła się parę minut, potem rzekła z zadowoleniem widocznem:
— Prosić!
Czy chciała dogodzić ambicji, każąc czekać w przedpokoju księciu? czy może potrzebowała ułożyć plan jaki?
Książę wszedł do buduaru.
Wracając do siebie i prosząc kardynała o przybycie, ułożyła sobie rzeczywiście pani de la Motte planik, który postanowiła zakomunikować księciu de Rohan. Przelotna fantazja królowej, podobna do błędnego ognika, fantazja kobiety pięknej odsłoniła intrygantce tajemnice duszy, w sobie zamkniętej, a zanadto dumnej, aby się ukrywać zawsze.
Czuła zawrót głowy na wspomnienie półtora miljona, roztaczającego blaski w djamentach, rozłożonych na białym atłasie pudełka. Półtora miljona! czyż to nie książęca fortuna dla żebraczki, wyciągającej niedawno rękę po jałmużnę? Większa przestrzeń dzieliła Joannę Walezjankę z ulicy Saint-Gille, od Joanny de Valois z przedmieścia św. Antoniego, niż obecną Joannę od posiadaczki naszyjnika.
Przebyła już połowę drogi, prowadzącej do bogactw i zaszczytów! A to, czego pragnęła, nie było złudzeniem, jak obietnica, dana w chwili uniesienia, jak nawet nadzieja posiadania kiedyś obszernych włości... nie... naszyjnik ten więcej znaczył: był bogactwem widocznem, dotykalnem!
Miała go nieustannie przed oczami, jak pokusę palącą; królowa pragnęła go posiadać, zatem Joanna z Walezjuszów ma także prawo tego samego pożądać.
Kardynał powinien był urzeczywistnić te rojenia... i oto on sam, jakby odpowiadając chęciom tajemnym, stanął niespodzianie przed panią de la Motte. O! i on marzył, sięgał pragnieniami wysoko, pokrywając ambicję maską miłości niecierpliwej.
— Nareszcie widzę cię, najdroższa Joanno! — zawołał. — Tak potrzebną mi jesteś, tak nieodzowną, iż dzień cały stracony był dla mnie na myśl, żeś odjechała. Czy przynajmniej szczęśliwie powróciłaś z Wersalu?
— Jak widzisz, ekscelencjo.
— I zadowolona jesteś?
— Zachwycona.
— Więc królowa cię przyjęła?
— Trzy godziny spędziłam w gabinecie Jej Królewskiej Mości.
— Jesteś czarodziejką, nikt ci się oprzeć nie może...
— Oho! przesadzasz, mój książę.
— Prawdę tylko mówię; przez trzy godziny zatem byłaś pani z królową?
Joanna skinęła głową potakująco.
— Trzy godziny! — powtórzył kardynał — ileż to rzeczy kobieta rozumna przez ten czas powiedzieć może!
— Bądź pan pewny, iż nie traciłam czasu napróżno.
— Pewny jestem, żeś przez te trzy godziny ani razu o mnie nie pomyślała!
— Niewdzięczny!
— Doprawdy? — zawołał kardynał.
— Nawet więcej, niż myślałam...
— Czy być może?
— Mówiłam o panu.
— Mówiłaś o mnie, a z kim? — zapytał książę, z biciem serca i głosem, który zdradzał wzruszenie wielkie.
— Z kimże, jeżeli nie z królową.
I, mówiąc to, Joanna nie patrzyła na kardynała, jakby ją nie obchodziło sprawione wrażenie.
Kardynał udawał, iż zajmuje go jedynie to, co królowa o Joannie mówiła, Joanna zaś kładła główny nacisk na to, co kardynała obchodzić mogło. Zaledwie skończyła sprawozdanie szczegółowe, gdy tenże sam lokaj oznajmił, iż kolację podano.
Joanna poprosiła księcia wzrokiem, kardynał przyjął skinieniem głowy. Podał rękę pani domu, która przywykła prędko do roli swojej i przeszli do sali jadalnej. Po kolacji, przy której czarodziejka rzucanemi zręcznie słówkami upoiła księcia nadzieją i miłością; poznał nakoniec, że liczyć się musi z tą kobietą, umiejącą władać sercami. Ogarnął go przestrach, na widok, że Joanna zamiast siebie stawiać na pierwszym planie, jak to czyniła przedtem, odgadła uczucia jego tajemne i zdawała się chcieć mu pomagać. Joanna nietylko przyjmowała go tym razem, jak pani domu doświadczona, lecz jak czująca swą władzę nad gościem.
To też kardynał nie próbował nawet opierać się przewadze, jaką nad nim zdobyta.
— Hrabino — rzekł, biorąc ją za rękę — jesteś podwójną istotą.
— Co to znaczy? — spytała Joanna.
— Jedną, którą widziałem wczoraj, a drugą dzisiejszą...
— Którąż woli Wasza Eminencja?
— Nie wiem jeszcze, wiem tylko, że dziś jesteś Armidą, Circeą, że ci się oprzeć niepodobna...
— I nie chciałbyś pan nawet, spodziewam się, pomimo że jesteś księciem i wielkim panem.
Książę zsunął się z krzesła i padł na kolana przed panią de la Motte.
— Błagasz pan o jałmużnę?
— Tak, czekam na nią...
— Jestem dziś hojną — odpowiedziała Joanna — hrabina z Walezjuszów odzyskała stanowisko, przyjęta została u dworu, niedługo będzie jedną z najdumniejszych kobiet w Wersalu, może zatem podać rękę, komu jej się spodoba.
— Choćby to był książę? — zapytał de Rohan.
— Choćby nawet kardynał — odpowiedziała Joanna.
Kardynał położył pocałunek długi i palący na małej rączce, następnie porozumiał się wzrokiem z hrabiną, uśmiechniętą rozkosznie, poczem powstał, wyszedł do przedpokoju i szepnął słów parę kamerdynerowi.
Za parę minut usłyszano turkot oddalającego się powozu.
Hrabina podniosła głowę.
— Na honor, hrabino — powiedział kardynał — spaliłem za sobą okręty.
— Niewielka zasługa — odpowiedziała Joanna — ponieważ znajdujesz się pan w porcie bezpiecznym...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.