Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
Kaprys Roberta Kodom.

— Ach panie, powiedział armator, — pozwól mi obejrzeć kosztowności tego seraju.
— Jak się panu podoba, lecz niestety sułtan dla którego te prezenta są przeznaczone, nie znajduje się w moim seraju. Szacowny tutejszy gospodarz musiał pana uprzedzić, że te wszystkie piękne rzeczy, są zbyt uciążliwe dla biednego bankiera jakim ja jestem.
Armator uśmiechnął się przyjemnie, a uśmiech ten oznaczał: byłbym bardzo zadowolony, gdybym posiadał majątek pana. Kodom mówił daléj.
— Oznajmiam panu, że te naczynia złote przeznaczone są dla Taikuna Japońskiego, a nadto iż rachuję na dzielny jego okręt hrabia Flandryi, któremu chciałbym zabezpieczyć jak najszczęśliwszą podróż.
— Będziemy się starali aby płynął po morzu aksamitnem. Ile też pan cenisz w przybliżeniu ładunek, który nam łaskawie chcesz powierzyć?
— Zobaczmy! O nie przeciążę zbytecznie waszego okrętu. Oto są najcięższe przedmioty które chcę wysłać. — I Kodom powiedziawszy to wskazał na złoty serwis, następnie rzekł: — Wszystkie inne skrzynie zawierają tylko koronki, oczekuję w tój chwili jeszcze bardzo kosztownych towarów.
Gospodarz zasztukał lekko do drzwi dając znak według umowy, o przybyciu dostawców.
— Niech wejdą, — zawołał Kodom.
Dwóch młodzieńców w kwiecie wieku, z ogromnemi faworytami podobnemi do wachlarzy, weszło z miną tryumfującą. Pierwszy niósł suknię koronkową cudnéj piękności, z takiem uszanowaniem jakby niósł jaką świętość. Drugi uginał się pod ciężarem pakietów.
— Przepraszam że odrazu nie mogłem przynieść wszystkich towarów, bo z takiemi rzeczami trzeba się delikatnie obchodzić. Sbogers przewracał swe okrągłe oczy jak gałki, wołając:
— Boże wielki! to prawdziwe cudne naczynia, ta suknia stanowiłaby piękne nakrycie dla mojego hotelu.
Kodom gasząc zapał hotelnika, polecił mu przynieść madery dla poczęstowania kupczyków z towarami przybyłych, a potem zwróciwszy się do nich rzekł: — panowie przynieśli swoje rachunki?
— Nie przepomnieliśmy o tem panie....
Robert obojętnie poszedł do konsolki, wziął w palce potężny zwit biletów bankowych i obróciwszy się do armatora, rzekł:
— Mój Boże, martwi mnie niesłychanie, że pana tak przjmuję — ale interesa, przedewszystkiem interesa! Chciej pan tymczasem zabawić się temi gałgankami, dodał, wskazując na suknię i paki z koronkami. Następnie przystąpiwszy do kupczyków, powiedział: — Oto należność według rachunku, jesteśmy w porządku nieprawdaż?\
Gospodarz hotelu zjawił się, niosąc zakurzoną butelkę.
— Nalej tym panom! rzekł Kodom i pożegnał komisantów skinieniem głowy.
Teraz Van der Brocken uważał za obowiązek oświadczyć swój podziw owemu Krezusowi, rzucającemu zwity banknotów tak obojętnie, jakby dał dwa su ubogiemu.
— W istocie muszę wyznać, — rzekł armator, — że mnie pan wprowadziłeś w krainę zaczarowanych wieszczek.
— Już uprzedziłem pana, że te wszystkie cudowne rupiecie, popłyną 20-go tego miesiąca na pańskim okręcie, a potem znowu musimy powtórzyć taką wysyłkę. Mówiłeś pan o kraju zaczarowanym, za prawdę, czy pozwolisz poprowadzić się śród tych czarów aż do końca? Mamy przed sobą serwis istotnie królewski, dotąd przez nikogo nietknięty, sądzę iż zgodzisz się pan na to, abyśmy pierwsi spróbowali jeść na tych złotych półmiskach. Tak co za myśl. Dalipan na starość zostałem fantastykiem. W każdym wypadku jest to szaleństwem, bardzo osobliwem, z którego za powrotem do Paryża, będą się śmiać koledzy klubowi.
— Ach! panie bądź łaskaw....
— Nie, nie będę łaskaw, musisz zgodzić się na przyjęcie udziału w tej skromnej biesiadzie. Jestem tu sam, i nie oprę się tej ekscentryczności, która mi przyszła do głowy. Pan zaś nie będziesz tyle okrutnym abyś mi dozwolił samemu objadować. Zresztą każdy uczciwy człowiek ma zwyczaj raz na dzień objadować. To już rzecz skończona.
Młody Van der Brocken probował życia paryzkiego, a przypomnienie owych chwil, nie mogło mu być nie miłe. Przyjął więc serdecznie zaproszenie, ujęty szczerością postępowania z nim Kodoma, bez ceremonii, a nawet podobała się mu ta dobroduszna natarczywość w zaproszeniu. Nie potrzebujemy nadmieniać, że Jan Sbogers był w siódmem niebie. Zeszedł on do kuchni, wołając stentorowym głosem aż się cały dom zatrząsł:
— Do broni kuchmistrzu! W pół godziny musi być zastawiony obiad książęcy: wszystko powinno być osobliwością, albo wykropię was po kolei bez litości.
I ot, wyciął policzek pierwszemu kuchcikowi, który się nawinął pod ręką. Sbogers powrócił, poprzedzany przez czterech lokai idących z powagą starożytnych chórów. Pierwszy niósł obrus damasceński, używany tylko na wielkie uroczystości; drugi piramidę serwet do obrusa zastosowanych. Trzeci dźwigał pikle i rozmaite sosy angielskie. Ostatni nic nie niósł, bo przybył tylko nadania ostatniego połysku złotym naczyniom.
— Ten Sbogers na jednę minutę nie uchybi, — powiedział Amfitryon przybliżywszy do stołu dwa krzesła, jedno dla gościa, drugie dla siebie. U siadł zapraszając Van der Brockena, aby go naśladował.
— Obiad na dwóch mężczyzn na osobności, to dość dziwnie wygląda, — mówił daléj Robert Kodom, — i założyłbym się, że jutro będą trąbić o naszéj biesiadzie. Ale mniejsza o to, dwie rakiety nie stanowią fajerwerków, potrzeba jeszcze szmermelów.
Jan Sbogers z milutkim uśmiechem na ustach, rzekł bojaźliwie:
— Gdybym śmiał panie odezwać się, nie ubliżając...
— Mów, pozwalam ci mości Sbogers.
Pewno głupstwo popełniłem, pomyślał hotelnik. Wielcy panowie nie lubią aby niekiedy ich myśli odgadywano. Potem uderzając się po czole, jakby mu znakomity pomysł przyszedł do głowy, zawołał:
— Jeżeli się nie mylę, pan po ukończeniu interesów chcesz zaraz wrócić do Brukselli?
— Bezwątpienia.
— Sądzę iż nie będę natrętnym, przypominając panu, żeś mnie zobowiązał wybrać jednę z kompanii ubezpieczeń morskich?
— Nie będziesz wcale natrętnym, gdy to spełnisz panie oberżysto.
— Jeneralna kompanja jest ze wszystkich najpewniejszą i najwięcej reputowaną w naszem mieście; możesz się pan o to zapytać pana Van der Brocken.
— W saméj rzeczy, byłoby roztropnie zabezpieczyć tak kosztowne towary.
— I ja tak myślałem, lecz z powodu udzielonych mi objaśnień przez pana, dosyć mam czasu do wykonania tego w Brukselli, lub za powrotem w Paryżu.
— Najlepsze objaśnienie zawiera się w pięciu literach pańskiego nazwiska, panie Kodom, a twoje ma większą wagę niż moje. Przedewszystkiem zyska się na czasie, tutaj działając, a pośpiech w tym względzie jest pożądany, gdyż jak panu wiadomo mamy już krótki termin do odpłynięcia.
— Stanie się według jego życzenia. Tu, w Brukselłi, w Paryżu, Pekinie lub gdziekolwiek, mniejsza o to, ponieważ stowarzyszenie daje rękojmie.
— Jeneralna kompania nigdy nie protestowała, przeciw jakimbądź żądaniom.
Nie słyszano aby miała jakibadź proces, od czasu jéj założenia. Nadto dyrektor jest bardzo uprzejmym człowiekiem i jednym z moich przyjaciół. Sbogers czyhający na to aby zyskał jednego więcéj biesiadnika, ośmielił się po raz drugi odezwać.
— Przyrzekłem panu jutro zaprowadzić go do biura téj kompanii, lecz gdybyś pan sobie życzył dziś poznać dyrektora... mamy jeszcze kwadrans czasu.
— A więc gdybym sobie życzył?
— Pójdę go poszukać. Znam pana dyrektora od dawna, ma on smak wykwintny, lubi pasyami marynaty, a mam czarne oliwki z niższych Alp pochodzące; on to stanowić będzie szmermele na za kończenie fajerwerku.
— Janie mój przyjacielu, jesteś najsławniejszy ze wszystkich hotelników, na całym świecie. Leć i sprowadź nam tego gościa.
— Niech pan będzie pewnym, mister Boës zamyka bardzo późno swoje bióro, podobnie jak aptekarze.
— Czekając na naszego współbiesiadnika, — rzekł Van der Brocken, tymczasem opiszę panu mistera Boësa. Prawdziwy typ holendra, jest on uporczywy, chociaż łagodny, i rodzą mu się dziewczęta, jak tulipany w Harlemie. Bardzo bystry i wielki smakosz, bardzo bogaty i razem bardzo usłużny. Ma przeszło lat 60, wygląda jak kanonik, a jednak mimo wyrozumienia dla słabości ludzkich, niedowierzający.
— Rozumiem, lecz dajmy pokój tym uwagom fizyologicznym, nie mającym związku z intesesem handlowym.
W téj chwili do drzwi zapukano.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.