Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
Dalszy ciąg poprzedzającego.

— Co to jest ojciec domniemany? — zapytał poeta.
Zobaczysz jaki to stan nikczemny. Przypuśćmy, że pewnéj kobiecie trafił się wypadek. Wtedy nieszczęśliwa nie wie, jak nazwać swoje dziecię, bo ojcem może być człowiek żonaty, a jednak trzeba uprawnić dziecko, gdyż kobiéta owa jest dumną.
— Aha, teraz rozumiem odrzekł poeta, zapaliwszy fajkę i od czasu do czasu podnosząc szklankę z piołonówką.
— Wtedy szukają wicehrabiego, dają mu 50 nawet 100 fran; stosownie do stanowiska rodziców, a natenczas wicehrabia uznaje malca, który się odtąd będzie nazywać pan lub panna de Floustignac.
Poeta uderzył pięścią w stół desperacko.
— Niestety — gdybym pochodził z dobréj familii, toby mi się jeszcze na coś przydało!
Podczas tej rozmowy wicehrabia Floustignac odszukał p. Combalou jedzącego z ojcem Józefem. Józef był dzielnym człowiekiem z rodziny karapatów; jemu także przytrafiło się nieszczęście. Mając lat 25, w pewnej szynkowni zamięszany do bójki użył noża; lecz ponieważ w tej sprawie okazało się, że ani zawiść ani zemsta nim nie powodowały, przeto skazany został tylko na lat pięć dla odbycia pokuty w więzieniu. Po wypuszczeniu go z klatki, nie wiedział co ma przedsięwziąć; zjawił się wtedy fabrykant krawatów Suryper, który go znał podobno, lecz nie wiadomo gdzie i kiedy. Suryper rzekł do niego. „Słuchaj, dawni twoi towarzysze nie chcą cię przyjąć na żaden statek, oto masz za co kupić inny dla siebie!” Józef rozpłakał się z radości, kupił statek, ożenił się z ładną dziewczyną z Mareuil, z którą żył na pokładzie swéj barki, otoczony dzieciakami. Combalou poznał Józefa przypadkiem. Jednego wieczora powracał Combalou z jakiejś wycieczki, idąc nad brzegiem kanału, został napadnięty przez kilku drabów. Józef przybył mu na pomoc i kilku kułakami zręcznie wymierzonemi, od napaści uwolnił. Od tego czasu ile razy Combalou miał potrzebę zajść do szynku pod. Królikiem Kanałowym, zawsze obiadował z dzielnym karaptą.
— Czy masz co nowego dla mnie? zapytał wicehrabia.
— Akt stanu cywilnego, ciągle akta stanu cywilnego.
— Będąż tam dla mnie kości do ogryzienia?
— Nie tylko kości, ale i dobra sztuka mięsa! trzeba tylko mieć się na ostrożności.
— Opowiedz mi.
— Idzie tu o młodą piękną dziewczynę, lat 17, nie mającą ani ojca ani matki, jednem słowem nieznajomą.
— A więc nie potrzeba jej zezwolenia.
— Bezwątpienia.
— I nałowi się filipków — na, ulicy Ponthieu, pyszny cyrkuł miasta, dodał wicehrabia.
Combalou spostrzegłszy że ojciec Józef więcéj nadstawia ucha jakby sobie tego życzył, uciął rozmowę sentencyą: dokończenie w przyszłym numerze. Przyniesiono jeszcze kawę, poczem Józef ścisnąwszy rękę p. Combalou, rzekł: do widzenia, a kiedy znalazł się już na ulicy, pomyślał sobie.
— Ci chrześcianie nie mają Boga w sercu, bądź co bądź pójdę do p. Surypera i powiem mu co tu słyszałem.
Józef przyszedłszy na ulicę la Lune, znalazł leżącym swego dobroczyńcę.
— Coś wam nie dobrze, rzekł po przywitaniu ojciec Józef.
— To nic, odpowiedział Suryper, byłem dziś cokolwiek potyrany i dla tego odpoczywam.
— Przyszedłem opowiedzieć wam jedną historyjkę, może dla was nie będzie dość ważna, lecz kto wie, czy się na co nie przyda...
Przy łóżku Surypera siedziała młoda dziewczyna, postać jéj okazywała prostotę ze skromnością połączoną.
— Cecylio, zawołał Suryper, idź moje dziecko do drugiego pokoju, za chwilę wrócisz do nas.
— Nie potrzebujesz mnie mój ojcze?
— Nie moje dziecię, dziękuję ci.
Cecylia wzięła robotę i wyszła. Wtedy ojciec Józef opowiedział co słyszał z rozmowy między Combalou i wicehrabią Floustignanc’iem.
— Ulica Pontieu, mruczał Suryper, to dobrze jest wiedzieć. Dziękuję ci mój stary przyjacielu, jeżeli się jeszcze co dowiesz, przyjdź mi zaraz oznajmić, wszakże wiesz że tego na złe nie używam.
— Oh, zawołał ojciec Józef, jesteście zbyt uczciwym człowiekiem, aby jaki grzech ciężył na waszem sumieniu. Życzę wam i córce dobrego zdrowia.
— Dziękuję, odpowiedział Suryper.
Kiedy ojciec Józef udał się na ulicę la Lune, wicehrabia i stręczyciel, prowadzili dalej swoją rozmowę.
— Rzecz najprostsza w świecie, mówił Combalou, weźmiesz dwóch świadków patentowanych; panna Karolina Jadwiga urodziła się na ulicy Provence, a chociaż dziś mięszka w pałacu na ulicy Ponthieu z jedną damą węgierską, nazywającą się baronowa Wanda Remeney, ty wszakże pójdziesz do merostwa na ulicy Drouot i tam zeznasz ojcostwo Karoliny, zrodzonej d. 14 Lipca tysiąc ośmset nie wiem zresztą którego roku, ale mam datę w moich notatach. Podpiszesz wraz ze świadkami, rzecz będzie skończona. Późniéj kiedy zechcą wydać za mąż pannę, przyjdziesz i powiesz: no a gdzież moje pozwolenie.
— Ha! teraz pojmuję, rzekł wicehrabia.
— Nie mogą nic innego powiedzieć jak tylko to: on jest jej ojcem, bo jakiżby miał w tem interes przyznawać się do dziecka, gdyby nie był nim rzeczywiście. Jest to zawsze obowiązek, który zmusza do opiekowania 3ię, żywienia i ubierania dziecięcia. Amatorów trudno dziś znaleść, dających się łatwo namówić do otworzenia worka. Z drugiej strony cóż ryzykuje dziecko? Ojciec i matka są niewiadomi, nikt nie zajmował się jego istnieniem i wychowaniem. Żadne współczucie nie łączy go z nikim, żadne wspomnienia... nic, samo na świecie, bez majątku, stanu i bez chleba.
Stanowiący prawa wyborni byli sobie ludzie. Powiedzieli oni: znajdzie się zawsze ktoś, mężczyzna lub kobieta, co przyjmie odpowiedzialność za urodzenie dziecięcia; nikt nie przyznaje się do ojcostwa albo macierzyństwa, żeby otruć swe dziecko...
— Do licha, zawołał wicehrabia.
— Ale trafia się niekiedy, iż światowe powody wstrzymują istotnych rodziców od przyznania się do rodzicielstwa... Oni kochają dziecię dla niego samego i tu właśnie zachodzi taki wypadek.
— Otóż zostaję ojcem, czy tak? zapytał wicehrabia.
— Nie inaczej i to panny posiadającej sześćkroć sto tysięcy posagu i mającej wkrótce iść za mąż. W dniu podpisywania intercyzy, zjawiasz się oburzony, wołając: Wydajecie moją córkę, nie uprzedziwszy mnie o tem?...
— A wtedy?
Combalou podniósł głowę z miną groźną i zawołał:
— Wtedy — zobaczemy!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.