Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Miasteczko na sto stóp pod ziemią.

Mężczyźni schylili głowy z uszanowaniem i pewną bojaźnią.
— Do miasteczka, rzekł Prodikus.
Dwóch ludzi wystąpiło naprzód i cala banda znikła w głębi galeryi. Przejście miejscami zwężało się — szerokie filary były pozostawione przez górników dla zabezpieczenia aby ziemia nie zawaliła się w próżnię wykopaną, inne galerye schodziły się i łączyły z główną, jakby ulice podziemne, które krzyżowały się w różnych kierunkach. Banda przebyła rozliczne przesmyki, i nareszcie zatrzymała się tam, gdzie sklepienie dalsze przejście zamykało.
Towarzysze Prodikusa wzięli się do odwalania kamieni, gruzu i białej ziemi. Kiedy tam pracowano, dało się słyszeć szczekanie psa. Wszędzie gdzie człowiek tam i pies się znajduje, są bowiem także psy poróżnione z prawem, które unikają oka policyi. Nareszcie ostatnia zapora upadła, otworzono drzwi, za niemi znajdowało się miasteczko.
Szczególne to było miasto! W obszernej dosyć pieczarze, do której powietrze wciskało się rozpadlinami, grunt podzielony był na części; każdy miał swe łóżko i swój ogród. Łóżko składało się z deski i kupy lnu nie wiadomo gdzie skradzionego. Ogród był uprawiany: znajdowały się w nim grzędy pieczarek, rzodkwi, dzikiej cykoryi i różnych roślin, udających się w piwnicach. Jeden sybaryta probował hodować trufle, lecz próba się nie udała. — Każdy mężczyzna wychodził z kolei i przynosił chleb, mięso, wszystko co mógł znaleść lub ukraść. Ci którym się sprzykrzyło takie życie, potrzebowali tylko wyjść na plac Villette, a wkrótce zostali pochwyceni, wytransportowani do Tulonu, a potem do Kajenny. Podobnie jak Robinson na swej wyspie, niektórzy z owych rozbitków na morzu uczciwości, stali się przemysłowcami w głębinach tego grobu. Jeden ukradł barana i chciał go tam przyswoić, baran zdechł w kilka tygodni; tylko króliki opierały się najdłużéj wpływowi podziemia, miano też królikarnią, w téj improwizowanej siedzibie.
Hr. Nawarran wydobył zwit papierów i zapytał się:
— Kto chce być szklarzem?
Jeden z gromady wystąpił.
— Byłem niegdyś szklarzem, rzekł pokornie.
— Odkąd się tu znajdujesz?
— Od dwóch lat panie.
— Oto masz Papiery: będziesz się nazywał Piotr Labruni. Jutro dostaniesz narzędzia i szyby w domu przy ulicy Fessard.
Człowiek ten pochwycił papiéry z gorączkową radoscią.
— Rzeźnik? zapytał hrabia.
Drugi towarzysz wystąpił i odebrał podobnież fałszywą metrykę oraz paszport. Tym sposobem hr. Nawarran wypuścił na wolność, oraz dał zajęcie siedmiu lub ośmiu z tych nędzarzy. Suryper zapisywał właściwe wszystkich nazwiska. Wracając do życia i na światło dzienne, pozostawali jednak pod panowaniem swego władcy.
Jedna biedna, chuda i blada kobiéta, z dziecięciem na ręku drżącem, zgorączkowanem, zbliżyła się do hr. Nawarran.
— Miéj litość nad nami, wyjękła, moje dziecię umiera, już od pięciu lat tu jesteśmy...
— Gdzie twój mąż?
— Oto tam leży — maligna dręczy go od dwóch dni....
— Czem się zatrudniał?
— Był palaczem na parowcu.
— Za co został skazany?
— Na dziesięć lat, za pchnięcie nożem w śród bójki między majtkami.
Hrabia obrócił się do bandy i rzekł:
— Wynieście go na świat, policya go znajdzie i odda do szpitala. Upomnę się w swoim czasie o niego, potrzebuję palacza.
— A ja! zawołała kobiéta.
— Ty możesz wyjść za dnia z twém dziecięciem. Otrzymasz odzienie w domu przy ulicy Fessard, będziesz miała mieszkanie i pożywienie, dopóki twój mąż nie wyzdrowieje.
Kobiéta okryła pocałunkami nieszczęśliwą drobną istotę, która tuliła się do jéj łona i przystąpiła do męża.
— Słuchaj, rzekła doń, jutro, jutro dzień zobaczemy!
Człowiek leżący na garści barłogu, westchnął głęboko, nie mogąc się poruszyć o własnych siłach.
— Jutro, jutro, — powtarzała biedaczka z uniesieniem.
Hrabia i Suryper wrócili tą samą drogą jaką przyszli. Drzwi miasteczka zamknięto za niemi, towarzysze założyli je kamieniami, piaskiem i ziemią. W kilka minut potém jednokonny fiakier wyjechał z podwórza gdzie go zostawiono. Hrabia zajął miejsce wewnątrz, a Suryper na koźle. Ani jeden ani drugi nie dostrzegli człowieka ukrytego w kącie, który uchwyciwszy się resorów, biegł równo z powozem na ulicę Ś-go Ludwika.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.