Na około Księżyca/Wstęp

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Na około Księżyca
Wydawca Gebethner i Wolf
Data wyd. 1917
Druk W. L. Anczyc
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź — Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Autour de la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WSTĘP.


W roku 186… świat naukowy został zaciekawiony pewnym projektem, jakiego przykładu nie znajdziesz w rocznikach naukowych. Członkowie klubu puszkarskiego, który powstał w Baltimore po ukończeniu wojny amerykańskiej, powzięli zamiar urządzenia komunikacyi z księżycem — tak, z księżycem — za pomocą wyrzuconej nań kuli. Prezes Barbicane, inicyator przedsięwzięcia, zasiągnąwszy w tej sprawie rady astronomów obserwatoryum w Cambridge, którzy uznali projekt za wykonalny, zajął się niebawem przygotowaniami do tego nadzwyczajnego przedsięwzięcia. Ogłosił subskrypcyę publiczną, która w tym kraju, przepadającym za nadzwyczajnościami, dała około 30.000.000 franków.
Według memoryału, zredagowanego przez członków obserwatoryum, armata przeznaczona do wyrzucenia kuli, miała być ustawioną w kraju, położonym pomiędzy O i 28° szerokości północnej lub południowej tak, aby celowała do księżyca w zenicie. Kula miała posiadać szybkość początkową 12.000 yardów na sekundę. Wyrzucona w dniu 1 grudnia wieczorem, o godzinie 11 bez 13 minut i 20 sekund, miała dojść do księżyca 5 grudnia, o samej północy, w chwili, gdy ten byłby w swem perigeum, to jest, w najbliższej odległości od ziemi, bo oddalony od niej tylko na 86.410 mil.
Wybitniejsi członkowie Klubu puszkarskiego: prezes Barbicane, major Elphiston, sekretarz J. T. Maston i inni uczeni odbyli sporo posiedzeń, na których rozpatrywano kształt i skład kuli, ustawienie i rodzaj działa, oraz jakość i ilość prochu, którego użyć należy. Postanowiono: 1° że pocisk będzie aluminiowy, w kształcie granata, mającego 108 cali średnicy, a 12 cali grubości w ścianach, ważyć ma 19.250 funtów; 2° że armatą będzie kolumbiada z lanego żelaza, długa na 900 stóp, która ma być ulana wprost w ziemi; 3° że nabój stanowić będzie 400.000 funtów bawełny piorunującej, która, wywiązując 6 miliardów litrów gazu pod pociskiem, zaniesie go z łatwością na księżyc.
Po rozstrzygnięciu tych kwestyi, prezes Barbicane przy pomocy inżyniera Murchisona wybrał miejsce na Florydzie pod 27° 7’ szerokości północnej, a 5° 7’ długości zachodniej, — i w tem to miejscu po licznych, nadzwyczajnych przygotowaniach, udało się odlać kolumbiadę z zupełnem powodzeniem.
Tak stały rzeczy, gdy wydarzył się wypadek, który jeszcze zwiększył zainteresowanie się tem przedsięwzięciem, i tak już bardzo głośnem.
Jakiś francuz, paryżanin, fantastyk, artysta, zażądał, aby go zamknięto w kuli, gdyż pragnął dostać się na księżyc i zbadać tego satelitę ziemi. Odważny ten awanturnik nazywał się Michał Ardan. Przybył on do Ameryki, gdzie go przyjęto z zapałem; urządzano dlań meetingi, obnoszono w tryumfie. Udało mu się pogodzić prezesa Barbicana ze śmiertelnym jego wrogiem kapitanem Nicholl, a dla utrwalenia tej zgody namówił ich, aby z nim wsiedli do kuli.
Propozycyę jego przyjęto. Zmieniono wtedy kształt kuli na cylindrowo-stożkowy. Zaopatrzono ten wagon powietrzny dużemi sprężynami i przegrodami, które miały zniweczyć siłę odbicia się w chwili wystrzału, oraz żywnością na rok, wodą na parę miesięcy i gazem na kilka dni. Aparat automatyczny miał wytwarzać i dostarczać powietrze potrzebne do oddychania dla trzech podróżnych. Jednocześnie Klub polecił na jednym z najwyższych wierzchołków Gór Skalistych zbudować olbrzymi teleskop dla śledzenia biegu pocisku na całej przestrzeni powietrznej. Wszystko było przygotowane.
Dnia 30 listopada, o naznaczonej godzinie, wobec olbrzymiego napływu ciekawych, puszczono pocisk i po raz pierwszy trzech ludzi, opuszczając kulę ziemską, puściło się w przestrzenie międzyplanetarne, z przeświadczeniem, iż przybędą do zamierzonego celu.
Ci odważni podróżnicy: Michał Ardan, prezes Barbicane i kapitan Nicholl mieli przebyć swą drogę w 97 godzinach, 13 minutach i 20 sekundach. Przybycie ich na powierzchnię tarczy księżycowej musiało nastąpić 5 grudnia o północy, gdy księżyc był w pełni, a nie 4, jak to zapowiedziały niektóre gazety, źle poinformowane.
Nikt wszakże nie przewidział, że wystrzał kolumbiady sprawi takie wstrząśnienie atmosfery ziemskiej i nagromadzi tak ogromna ilość dymu, że ten na kilka nocy zakryje księżyc przed oczami ciekawych — co wywołało nadzwyczajne oburzenie.
Pan J. T. Maston, przyjaciel trzech podróżników, pojechał do Gór Skalistych w towarzystwie pana J. Belfasta, dyrektora obserwatoryum w Cambridge, i przybył do stacyi Long’s Peak, gdzie znajdował się teleskop, zbliżający księżyc na odległość dwóch mil. Sekretarz Klubu puszkarskiego pragnął własnemi oczami śledzić swych odważnych przyjaciół. Skutkiem nagromadzenia chmur w atmosferze, nie można było robić żadnych spostrzeżeń w ciągu dni od 5 do 10 grudnia. Przypuszczano nawet, że wypadnie zaniechać obserwacyj aż do 3 stycznia roku przyszłego, bo ll-go księżyc wstępował w ostatnią kwadrę; przedstawiał więc ziemi tak małą tylko część swej tarczy, iż niepodobna było na niej śledzić pocisku.
Nareszcie ku zadowoleniu ogólnemu, silna burza oczyściła atmosferę w nocy z 11 na 12 grudnia, a księżyc napół oświecony zajaśniał na czarnem tle nieba.
Tejże nocy J. T. Maston i Belfast wysłali z Long’s Peak telegram do członków obserwatoryum w Cambridge.
Donosili oni, iż 11 grudnia, o godzinie 8 minut 47 wieczorem, pocisk wyrzucony przez kolumbiadę w Stone’s Hill, zauważony został przez pp. Belfasta i J. T. Mastona; — iż pocisk sprowadzony z drogi, nie dosięgnął celu, lecz przeszedł dość blizko niego, aby być zatrzymany siłą przyciągającą księżyca; iż bieg pocisku prosty, zamienił się na krążący, i że wtedy wciągnięty w bieg eliptyczny naokoło księżyca, stał się jego satelitą.
Telegram doniósł nadto, iż pochodu tej nowej gwiazdy nie można jeszcze obrachować, bo dla oznaczenia go należy gwiazdę trzykrotnie i z trzech różnych obserwować pozycyi. Dalej stwierdzał, że odległość pomiędzy pociskiem a powierzchnią księżyca mogła wynosić około 2.833 mil.
Wreszcie telegram zawierał następujące dwa przypuszczenia: albo siła przyciągająca księżyca pochwyci go nakoniec i podróżnicy dojdą do zamierzonego celu; albo ten pocisk, utrzymywany w kręgu niezmiennym, krążyć będzie naokoło tarczy słonecznej do nieskończoności.
Wobec takich ostateczności, jakiż los oczekiwał podróżników? Mieli oni żywność na czas pewien, to prawda; ale, przypuściwszy nawet, iż im się uda śmiałe ich przedsięwzięcie, jakim sposobem powrócą? Czy kiedykolwiek powrócą? Czy będą o nich jakieś wiadomości. Takie pytania roztrząsane przez najwybitniejszych uczonych, rozbudziły ciekawość ogółu do najwyższego stopnia.
Uważamy tu za właściwe zrobić uwagę, nad którą panowie obserwatorowie zbyt niecierpliwi powinni się byli zastanowić. Uczony, zapowiadając publiczne odkrycie, oparte jedynie na teoryi, winien postępować bardzo ostrożnie. Nikogo nie zmusza się do odkrywania planet, komet i satelitów; kto się więc myli w takich razach, słusznie bywa przez tłum wyśmianym. Lepiej było poczekać rezultatu — i tak właśnie uczynić należało panu J. T. Maston, zanim ogłosił ów telegram, wedle którego osiągnięto mniemane rozwiązanie przedsięwzięcia.
I w rzeczy samej, telegram ten zawierał dwa błędy, jak to później sprawdzono: 1° obserwacyjny, co do odległości pocisku od powierzchni księżyca, bo tego nie można było dostrzedz w dniu 11 grudnia; i 2° teoretyczny w przypuszczeniach nad przyszłym losem pocisku, bo czyniąc go satelitą księżyca, stawał w sprzeczności z prawami mechaniki racyonalnej.
Jedno tylko przypuszczenie obserwatorów z Long’s-Peak było możliwe, mianowicie, że podróżnicy, jeśli istnieli jeszcze, wspierani siłą przyciągającą księżyca, dostać się mogą na powierzchnię jego tarczy.
Otóż ci ludzie, zarówno inteligentni, jak odważni, wytrzymali straszne wstrząśnienie odbicia się przy wystrzale, i właśnie podróż ich ze wszystkimi najdramatyczniejszymi i najbardziej zadziwiającymi szczegółami, ma być treścią niniejszego opowiadania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.