Na ludzkim targu/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Staś
Tytuł Na ludzkim targu
Rozdział XX. Na nowej drodze
Wydawca Księgarnia St. Sadowskiego
Data wyd. 1911
Druk Ksawery Trębiński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.
Na nowej drodze.

Każda nowa idea, chcąc wywalczyć sobie prawo bytu, musi pokonywać niechętnych a równocześnie świecić blaskiem dobrych czynów. Idea równouprawnienia kobiet spotyka więcej przeszkód, aniżeli którakolwiek inna, w nierównej zaś walce z mężczyzną jedynym jej orężem, cierpliwość, miłość, i intuicja, które to prowadzą ją wyżej nad chłodne wyrachowanie i rubaszność mężczyzn.
Brutalność tego ostatniego wyrobiła się w nim przez „niby prawo boże” które nadawało mu po wsze czasy nadzwyczajne przywileje, a tym samym moc panowania.
Z tą to hydrą ziemskiego raju — walczy dzisiejsza kobieta.
Mężczyzna widząc panowanie swoje zachwiane — usiłuje się bronić.
Czyż można dziwić się temu?
Wszakże ma oddać połowę swego tronu?...
Komu? — Tysiącleci niewolnicy?!...
Więc pomimo miłości ku tejże samej niewolnicy ośmiesza ją, aby tylko wstrzymać chwilę równouprawnienia. Ten sam mężczyzna, który w domu traktuje kobietę grzecznie, dla tejże kobiety gdy ta zechce współzawodniczyć z nim w pracy społecznej — będzie brutalem. — Wielu z mężczyzn nie pogłębia się w istotę rzeczy, tylko — ot — nie chcą kobiety obok siebie w życiu publicznem.
Romiński pod tym względem nie stanowił wyjątku. Mimo całej niedoli, jaką przeszedł i konieczności starania się o pracę, burzył się, że u „słabszej istoty” przychodzi mu jej szukać. Tłomaczył sobie wprawdzie, że podobny przewrót jaki dokonał się w nim, dokonywa się w całej ludzkości i że w przewrocie tym strony uważane za słabsze odniosą zwycięstwo — a więc kobiety, ale...
Ale przykładać rękę do własnego upadku... w każdym razie przyznać się do winy uświęconej tradycją, jako woli Boga... to jakoś nie po męsku...
Ale...
Ale nie było innego wyjścia; trzeba się było poddać nowym prądom.
Było co tylko po południu, gdy rekrut nowej pobudki poszedł w łaskawości swej, ofiarować usługi — „biznesistce”.
Z lekceważeniem otworzył drzwi biura i... na widok znajdującej się tam kobiety....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

.........zapomniał języka w gębie.
Na uprzejme zapytanie: — Co pan sobie życzy? — odpowiedział naiwnie:
— To pani?!... Ja panią przecież znam!
— Być może, nie przypominam sobie. — Pańskie nazwisko?
— Stanisław Romiński.
— Bardzo mi przyjemnie. Jestem... Łaź — wydawczyni czasopisma. Czem mogę panu służyć? — zapytała — kierując rozmowę do interesu.
Romiński przypomniał sobie, że jakkolwiek znał tę kobietę, nie był przecież nigdy jej przedstawiony. Okoliczności jakie towarzyszyły poznaniu jej, dawały mu pewność, że rzeczywiście zna ją dobrze. Widział przecież jej skryte łzy, słyszał jak się broniła napaści brutala, był świadkiem, jak ją oczerniano. To była znajoma z kościoła św. Trójcy, gdzie po raz pierwszy błysnęło mu w duszy światło zmartwychwstania.
Wspomnienie to, jako też swobodne obejście wydawczyni — oprzytomniły go i natchnęły jakiemś zaufaniem. — Przeprosił za nietaktowne znalezienie się i wyjawił powód przybycia.
Po wymianie kilku zdań, opowiedzeniu nieszczęścia z Anną, (bo o innych zamilczał), ułożeniu godzin pracy, oznaczeniu wynagrodzenia, Romiński został współpracownikiem kobiecego pisma.........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pewno duch czasu na ludzkim targu szykował stragan na nowy produkt ....


Kilka już tygodni pracuje Romiński dla sprawy kobiecej, ale trudno mu się z położeniem nowem pogodzić.
Czyż na to przebył ciężkie koleje losu, aby być niewolnikiem kobiecych wybryków? Czyż to był cel do którego bólem pchał go duch czasu? — Niech wreszcie walczą sobie o swe prawa kobiety, ale pomagać w tem mężczyźnie?...
Zresztą, czyż nie lepiej kobiecie w cieniu za mężczyzną?... Czyż nie lepiej być osłoniętą jego opieką?
Raz nawet ośmielił się wyrzec to do swej pryncypałki.
— A czyś pan też pomyślał — odparła — że wiele kobiet znajduje się przed mężczyzną partych na stanowisko nie chęcią przodowania, ale wolą losu? A są ku temu ważne powody. Jeżeli naprzykład mężowi poślizgnie się noga i upadnie... czy żona stojąca poza nim ma przez niego wywrócić także koziołka?... Czy nie lepiej aby w takim razie stojąca z nim na równi, w chwili niebezpieczeństwa — świadomością i rozwagą go podtrzymała? lub też, gdy to się nie uda, zamiast przywaloną jego upadkiem, lub wywracającą koziołki, czyż nie lepiej abyśmy ją — głowę rodziny na której ciążą obowiązki — widzieli w równych szeregach z mężczyznami, pracującą samodzielnie? — A upadków mężczyzn różnego rodzaju, widzi się dziś bardzo wiele...
Romiński na argumenty takie nie miał odpowiedzi — więc milczał zwykle pokonany.
Rozbrajano go coraz więcej... Odbierano mu starą broń... Co raz to stawiano go na nowych posterunkach, gdzie coraz to inne roztaczały się przed nim widnokręgi. A coraz to bardziej oddalał się od starych dróg...
Z dawnego ducha zostało nie wiele, a do nowego nie mógł się dostosować.
On, gotował się do walki, a tymczasem i w nim jak w całej ludzkości duch nowy pod dotknięciem niewieścim, tracił chęć boju, a objawiał się uczuciem miłości.
Miłości?
Wszakże miłość w ludzkości i jego marzeniem była!...
Zwykle gdy takie rozumowanie go napadało, sięgał raptownie dla rozpędzenia myśli po książkę, bo naprzód wiedział, że będzie pokonany, a do tego wyraźnie nie chciał się jeszcze przyznać...
Naprzykład ta marzona przez niego miłość — też mu się raz zaśmiała:
— Jaką ty miłość ludzkości dasz — skoro dla siebie zatrzymujesz większą jej połowę?!... Przez miłość daj równość kobiecie — cel będzie osiągnięty. — Miłość obejmie świat, gdy ty wyrzeczesz się samolubstwa!...
Naga prawda, domagająca się racji bytu, stawała przed nim, ale on, aby jej nie widzieć — spuszczał przed nią oczy. Raz nawet przypomniała mu, jak wzdychał nad wepchniętą w kącik milczenia, jak przyrzekał w niedalekiej przyszłości wydobyć ją na światło dzienne... a teraz?...
— Ano chciałeś walczyć dla nowych ideałów — więc walcz! — szeptały znów inną razą nowego czasu chochliki.
Szarpał się, a wreszcie zaczął się oswajać z nowem położeniem i rzecz więcej traktować serjo.
Zbliżał się powoli do kobiecych ideałów...
Z czasem ośmielił się nawet bronić pryncypałki, gdy usłyszał gdzie uwłaczające jej pracy uwagi, co niestety wywoływało dwuznaczne uśmiechy, przypuszczenia i — pogarszało tylko sprawę.
Wprawdzie w roli obrońcy nie posuwał się zbyt za daleko, bo gdy w początku sam sobie wmawiał, że zna tę kobietę, teraz miał wątpliwość. To trochę łez których był świadkiem, to jeszcze nie całe żywota świadectwo... W codziennem obejściu była dla niego grzeczną — wiecznie mówiącą o interesie, po zatem... trochę zagadkową...
Pewnego razu w domu dość inteligentnym szydzono niemiłosiernie z usiłowań wydawczyni. Rozgoryczony po powrocie do biura bezwzględnie rzucił:
— Czemu najlepsze pani chęci ludzie tak źle rozumieją i ignorują je? Musi w tem chyba być pani wina...
— Bo ludzie są źli — odrzekła z drżeniem w głosie.
Spostrzegł, że wyrządził przykrość i po raz pierwszy zwrócił się do niej z współczującem słowem.
Jakby za czarodziejskiem dotknięciem — spadła ciężka zasłona „biznesu”, oczom zaś Romińskiego ukazała się słaba, łamiąca się bólem kobieta. — Łzy kulały się po policzkach, a tłumiony prawdopodobnie przez dłuższy czas ból wydobywał się łkanemi słowy:
— Nie mów mi pan więcej! Ja wiem, że im zawadzam... O Boże! co ja wycierpiałam. I jeszcze nie ma końca...
Romińskiemu zrobiło się niezmiernie żal kobiety; jął tłomaczyć, że każdy ma swój krzyż i na potwierdzenie rozczulony odkrył swe rany. Opowiedział jak mu się wiodło wśród swoich, do których przez długi czas taką mocą rwała się dusza.
Rozżalona kobieta, porwana prądem cierpienia, dała też ujście boleści i przeplatając łzami, wyrzuciła z udręczonej duszy niektóre przejścia, jakie miała w Chicago.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Staś.