Mistrz Twardowski (Oppman)/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Mistrz Twardowski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk J. Cotty
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV.
Jako mistrz ożenił się był i jakie figle złośliwej niewieście płatał.

Wiek pochylił postać mistrza,
Czarne włosy pobielały
I przygasły dumne oczy,
Co jak płomień, tak błyszczały.

Więc, nie myśląc nazbyt wiele,
Mistrz odmłodził się co żywo,
Przybrał wygląd młodociany
I figurę urodziwą.

A że w stanie kawalerskim
Począł dawno przykrzyć sobie,

Jął Twardowski wśród magnatów
Szukać panny w onej dobie.

Jakoż wkrótce w możnym domie
Znalazł gładką jejmościankę,
I nie byle szlachcianeczkę,
Lecz prawdziwą kasztelankę.

Wyznał onej swe afekta
I przyjęty został mile.
Pan kasztelan na wesele
Sprosił gości tyle, tyle,

Że myślałeś, iż to sejmik!
Zewsząd tłumy pędzą, biegą,
Płynie wino, grzmią wiwaty —
Taki ślub był Twardowskiego.

Państwo młodzi żyją zgodnie,
Mija miesiąc, drugi, trzeci,
Ale dyabeł myśli sobie:
Za spokojnie u waszeci!

I jak zaczął Twardościnej
Podszeptywać coś do uszka,

Tak się baba kłóci z mężem,
Ledwo tylko wstanie z łóżka.

Od poranka, aż do nocy
Słychać kłótnie w mistrza domu,
A Belzebub siedzi w kącie
I śmieje się pokryjomu.

Znudziły się Twardowskiemu
Nieustanne wrzaski owe,
Bo mu żona niegodziwa
Jak najęta suszy głowę.

Masz tu — rzecze — kieskę złota
I wynoś się, pókiś cała,
Załóż w rynku kram z garnkami,
Będziesz dobrze zarabiała!

Jejmość pani Twardościna
W samym rynku kram zakłada,
A handluje, a targuje,
A wciąż gada, gada, gada!

Aż tu znowu czart niecnota
Zabiera się do doktora:

Dokucz żonie, dokucz jędzy,
Ot, sposobna właśnie pora!

Patrz! kram cały pełen garnków,
Garnków wartych dość pieniędzy...
Wsiądź, doktorze, do karocy
I każ potłuc je co prędzej!

Mistrz usłuchał złych podszeptów,
Do karety złotej siada,
Za nim żwawo na rumakach
Butnych dworzan mknie gromada.

A to były same czarty
W stroju szlachty, z kuszą, z szablą,
Do swawoli, do niecnoty
Skrzą się ślepia chętką dyablą.

Mistrz Twardowski w rynku stanął,
Wysłał dworzan na hulankę.
Idźcie — rzecze — rozgniewajcie
Moją żonę kasztelankę.

Wszystkie garnki jej potłuczcie,
Nie zostawcie ni jednego,

Boć handlować nie wypada
Żonie pana Twardowskiego!

Leci, pędzi czarcia zgraja,
Słychać gniewny wrzask kobiety,
A Twardowski wziął się w boki
I pogląda z swej karety.

Jużci z garnków same szczątki,
Baba wrzeszczy, huku! puku!
A Twardowski wesół patrzy
I śmieje się do rozpuku.

Tak to dyabeł wciąż ich kłócił,
Boć to przecie dyabla sprawa,
Codzień w rynku widowisko
Miejska gawiedź ma ciekawa.

Lecz mistrz nie miał złego serca,
Tylko kuszon był od czarta,
Pan Twardowski wiedział dobrze,
Że to wszystko male parta!

Więc po każdej takiej hecy
Sam podjeżdżał do kramiku:

Naści, babo, kiesę złota,
Tylko nie rób tyle krzyku.

I czerwońców rzucał worek,
Oraz suknię z złotogłowu;
I odjeżdżał z gęstą miną,
By powrócić jutro znowu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Artur Oppman, Józef Ignacy Kraszewski.