Miasto pływające/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVII.

Nazajutrz 13 kwietnia, program doktora wskazywał zwiedzenie wybrzeża kanadyjskiego. Zwyczajna przechadzka. Dosyć było iść wzgórzami, tworzącemi prawą stronę Nijagary w przestrzeni dwu mil dla dojścia do wiszącego mostu. Wyszliśmy o siódmej rano. Z krętej ścieżki wzdłuż prawego brzegu, widać było spokojne wody rzeki, która się już nie czuła zależną odmętów swego spadku.
O wpół do ósmej przybyliśmy do Suspension-Bridge[1]. Jest to jedyny most do którego dotyka kolej żelazna Great-Western i Nowego-Yorku, jedyny dający wejście do Kanady na granicach stanu Nowego Yorku. Ten wiszący most składa się z dwu chodników, chodnikiem górnym przechodzą pociągi, chodnikiem dolnym zbudowanym dwadzieścia trzy stóp poniżéj, przechodzą powozy i pieszo idący. Wyobraźnia nie ośmiela się iść krok w krok za zuchwałą pracą inżyniera John’a A. Roebling’a z Trendon (w stanie New-Jersey), który odważył się zbudować ten wijadukt w takich warunkach. Most wiszący, po którym mogą przechodzić pociągi, na dwakroć piędziesiąt stóp po nad Nijagarą, przetworzoną znowu w przepaść! Suspension Bridge ma długości osiemset stóp, szerokości dwadzieścia cztery. Podpory żelazne, wbite w brzegi ochraniają go od kołysania. Liny, na których się utrzymuje, zrobione są z czterech tysięcy powrozów, mają dziesięć cali średnicy, i mogą, wytrzymać ciężar dwunastu tysięcy czterystu beczek. Most zaś waży tylko osiemset beczek. Otworzony w 1855 r., kosztował pięć kroć sto tysięcy dollarów. W chwili kiedyśmy doszli do środka Surpension-Bridge, pociąg przechodził po nad naszemi głowami, i czuliśmy jak chodnik uginał się o jeden metr pod naszemi nogami.
— Właśnie trochę poniżej tego mostu Blondin przebył Nijagarę, na linie uwiązanej od jednego do drugiego brzegu, nie zaś ponad przepaściami. Mimo to przedsięwzięcie dosyć było niebezpieczne. Lecz jeżeli Blondin zadziwia nas swą śmiałością, cóż pomyśleć trzeba o przyjacielu, który mu siadł na plecy, towarzysząc w tej przechadzce napowietrznéj.
— Był to może jaki żarłok, — rzekł doktór, Blondin robił doskonałą jajecznicę na swej wytężonej linie.
Byliśmy na ziemi kanadyjskiéj, i weszliśmy na lewy brzeg Nijagary, chcąc zobaczyć spadki wody z innej strony. W pół godziny później weszliśmy do hotelu angielskiego, gdzie doktór kazał podać wyborne śniadanie. Przez ten czas przeglądałem książkę podróżnych, w której figuruje kilka tysięcy nazwisk. Pomiędzy sławniejszemi spostrzegłem następujące: Robert Peel, lady Franklin, hrabia Paryża, książę Chartres, książę Joinville, Ludwik-Napoleon (1846), książę i księżna Napoleon, Barmum (wraz ze swym adresem) Maurycy Sand (1865) Agassie (1854), Almonte, książę Hohenlohe, Rothschild, Bertin (Paryż), lady Etgin, Burkardt 1832 i t. d.
— A teraz pod spadki wód, powiedział doktór, zjadłszy śniadanie. Poszedłem za Dean Pitferge’m. Murzyn zaprowadził nas do pokoju z odzieżą, gdzie nam dano spodnie nieprzemakalne, „water-proof“[2], kapelusz ceratowy. Tak ubranych zaprowadził nas nasz przewodnik, przez śliską ścieżkę, poprzerzynaną przerwami, zasłaną czarnemi kończatemi kamieniami, aż do dolnego poziomu Nijagary. Późniéj wśród pary wody w proszek zamienionej, przeszliśmy po za wielkim spadkiem. Kaskada opadała przed nami jak kurtyna teatru przed aktorami. Lecz co to za teatr! a jak warstwy powietrza raptownie z miejsca poruszane, zamieniały się w rozhukane pędy! Zmoczeni, oślepieni, zagłuszeni, nie mogliśmy się widzieć ani słyszeć w tej jaskini tak szczelnie zamkniętej płynnemi obrusami kaskady, jakby ją sama natura zamknęła murem granitowym!
O dziewiątej wróciliśmy do hotelu, gdzie nas rozebrano z naszego przemoczonego ubrania. Wróciwszy na brzeg, wydałem okrzyk podziwienia i radości:
Kapitan Corsican!
Kapitan usłyszał i przyszedł do mnie.
— Pan tutaj — wykrzyknął. Co to za radość widzieć znów pana!
— A Fabijan? a Ellen? pytałem ściskając ręce Corsicana.
— Są tam. Mają się dobrze o ile to podobna. Fabijan pełen nadziei prawie uśmiechnięty. Nasza biedna Ellen przychodzi potrochu do przytomności.
— Lecz dla czego spotykam pana tu, przy Nijagarze?
— Nijagara! — odpowiedział Corsican, — ależ to zwykłe miejsce schadzki w lecie, Anglików i Amerykanów. Przyjeżdżają tu odpoczywać, leczyć się przy tym wzniosłym widoku spadków wody. Na naszej Ellen’ie, zdaje się, zrobił wrażenie widok tej pięknej okolicy, zamieszkaliśmy więc na brzegach Nijagary. Widzisz pan willę, Chifton-House, w pośrodku drzew na wzgórzu. Tam właśnie mieszkamy razem z panią R. siostrą Fabijana, która przywiązała się do naszej biednej przyjaciółki.
— A Ellen, Ellen — pytałem — czy poznała Fabijana?
— Nie jeszcze — odpowiedział mi kapitan. Wiesz pan przecież, że w chwili kiedy Harry Drake padł trupem, Ellen miała jakby chwilę jasności. Jej umysł ujrzał światło po przez ciemności, które go otaczały. Ale ta jasność umysłu wkrótce znikła.
Jednakże od czasu jak ją tu przewieźliśmy gdzie powietrze czyste a ustronie ciche, doktór zauważył znaczne polepszenie w zdrowiu Ellen’y. Jest spokojną, sen ma dobry, a w oczach jej widać jakby wysilenie pragnące pozbierać jakie myśli czyto z przeszłości, czy z obecnego czasu.
— Ach! kochany przyjacielu! wykrzyknąłem wy ją uzdrowicie. Ale gdzież jest Fabijan, i jego narzeczona?
— Patrz, — powiedział Corsican — i wskazał ręką na brzeg Niagary.
W stronie wskazanej przez kapitana, zobaczyłem Fabijana, który nas jeszcze nie spostrzegł. Stał na skale, a przed nim na kilka kroków siedziała Ellen nieruchomie. Fabian patrzał na nią ciągle. To miejsce lewego wybrzeża jest znane pod nazwiskiem „Table-Rock.“ Jest to jakby przylądek urwisty na rzece ryczącej o dwieście stóp poniżej. Dawniej przedstawiał znaczniejszą wyniosłość, lecz bezustanne odpadanie ogromnych odłamów skały, doprowadziły go teraz do powierzchni kilku metrów.
Ellen patrzyła i zdawała się być zatopioną w niemem zachwyceniu. Z tego miejsca, widok spadków wód jest „most sublime“[3], powiadają przewodnicy i mają słuszność! Jest to widok razem dwu kaskad: po stronie prawej, spadek kanadyjski, którego szczyt zakończony parą, zamyka horyzont z tej strony, jak horyzont rozlanych szeroko wód; naprzeciwko, spadek amerykański, a po nad nim wytworny krajobraz Niagara-Falls na wpół ginący w drzewach; po stronie lewej, cały widok rzeki płynący między temi wysokiemi wybrzeżami, poniżej potok toczący walkę ze stosami powywracanych lodów. Nie chciałem przeszkadzać Fabijanowi. Corsican doktór i ja zbliżyliśmy się do Table-Rock’u. Ellen zachowywała nieruchomość pomnika. Jakie też wrażenie ten widok sprawiał na jej umyśle? Czy też przytomność jej wracała po trochu pod wpływem tego wspaniałego widoku? Zobaczyłem jak Fabijan nagle zbliżył się do niej. Ellen wstała porywczo, zmierzała ku przepaści wyciągając ręce ku otchłani, ale zatrzymała się natychmiast, posunęła prędko ręką po czole jakby dla odpędzenia jakiegoś obrazu. Fabijan blady jak trup, ale odważny jednym skokiem stanął między Ellen’ą i otworem. Ellen wstrząsnęła swemi blond włosami. Jej cudne ciało zadrżało. Czy też ona widziała Fabijana? Nie. Jakby umarła, wracająca do życia, stała, starając się odzyskać świadomość rzeczywistości w około siebie! Ja z kapitanem Corsicanem, nie śmieliśmy postąpić kroku, a jednak gdy oni byli tak blisko tej otchłani, obawialiśmy się jakiego nieszczęścia. Ale doktór Pitferge nas wstrzymał.
Wstrzymajcie się — powiedział — dozwolić działać Fabijanowi.
Słyszałem łkania, podnoszące pierś młodéj kobiety. niewyraźne słowa wychodziły z jej ust. Zdawało się, że chce mówić a nie może. W końcu wymówiła te słowa:
— Boże! mój Boże! Boże wszechmocny! Gdzież jestem? gdzież jestem? Wtedy widziała, że ktoś jest blisko niej, a na wpół się odwracając, ukazała się nam jakby przemieniona. Nowe jakieś spojrzenie ożywiało jej oczy. Fabijan drżący, stał przed nią niemy, z rękami otwartemi.
— Fabijan! Fabijan! — wykrzyknęła nareszcie.
Fabijan uchwycił ją w swe ramiona; ona padła w nie prawie bez życia. Fabijan krzyknął przeraźliwie. Myślał, że Ellen umarła. Ale doktór przerwał:
— Uspokój się pan, — powiedział do Fabijana, to przesilenie uzdrowi ją właśnie. Ellen przeniesiono do Clifton-House‘u i położono na łóżku, gdzie po przejściu omdlenia usnęła snem spokojnym.
Fabijan uspokojony przez doktora i pełen nadziei, — Ellen go poznała! powróciła do nas:
— Wyleczymy ją — mówił do mnie, — wyleczymy. Każdego dnia jestem obecny przy zmartwychwstaniu tej duszy. Dziś, jutro może, moja Ellen będzie mi powróconą! Ah, niebo łaskawe, bądź błogosławione! Zostaniemy w téj okolicy, póki tego będzie potrzeba dla niej! Nieprawdaż, Archibaldzie?
Kapitan przyciskał Fabijana z tkliwością do piersi. Fabijan odwrócił się do mnie, do doktora. Obsypywał nas swemi czułościami. Opowiadał nam swe nadzieje. A nigdy nadzieja nie była tak wielką. Uzdrowienie Ellen‘y było bliskie…
Ale my mieliśmy odjechać. Zaledwie pozostawała nam godzina, ażeby się dostać do Niagara-Falls. W chwili kiedy mieliśmy się rozłączyć z naszemi kochanemi przyjaciółmi, Ellen spała jeszcze. Fabijan nas ściskał, kapitan Corsican bardzo wzruszony, przyobiecawszy dać mi znać telegramem o Ellen‘ie pożegnał nas po raz ostatni; a o dwunastéj opuściliśmy Clifton-House.





  1. Most wiszący.
  2. Dosł. nie przepuszczający wody (płaszcz).
  3. Bardzo wzniosły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.