Miasto pływające/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXX.

Ta ziemia, zapowiedziana w chwili kiedy morze zabierało ciało biednego majtka, była żółta i piasczysta. Było to pasmo wzgórz piasczystych zwanych Long-Island (wyspa długa), wielka ława piasku, ożywiona przez wegetacyją, która pokrywa wybrzeże Amerykańskie, od Montauk aż do Brooklyn, który należy do Nowego-Yorku. Liczne dwumasztowe statki żeglugi pobrzeżnej krążyły około tej wyspy okrytej willami i domkami dla rozrywki. Jestto okolica ulubiona przez mieszkańców Nowego-Yorku.
Każdy z podróżnych przywitał ręką tę ziemię tak pożądaną, po zbyt długiej podróży, nie bez przykrych wypadków. Wszystkie lornetki zwróciły się na ten kawałek lądu Amerykańskiego, a każden chciał go widzieć innemi oczyma, stosownie do swoich smutków lub pragnień. Jankesi witali ją jak matkę ojczyznę. Południowcy z pewną pogardą patrzyli na tę ziemię północy, z pogardą zwyciężonego dla zwycięzcy.
Kanadyjczycy patrzyli na nią jak ludzie, którzy mają jeden krok postąpić a zostaną obywatelami Stanów Zjednoczonych. Mieszkańcy Kalifornii przebywając te wszystkie równiny Far-West’u i zostawiając za sobą. Góry Skaliste sądzili że już stają w swoich nieprzebranych kopalniach. Mormoni, z czołem dumnem, ustami pogardliwie wykrzywionemi nie zwracali prawie uwagi na te wybrzeża, i patrzyli dalej, wstronę swej puszczy niedostępnej, w stronę Jeziora Słonego i Miasta Świętych. Co do młodych narzeczonych, ląd ten był dla nich ziemią Obiecaną.
Niebo tymczasem chmurzyło się coraz bardziej. Cały horyzont południowy był zasłonięty. Ogromne pasmo chmur dochodziło do zenitu. Ciężkość powietrza zwiększała się. Upał duszący przenikał powietrze, jak gdyby słońce lipcowe żarem je swoim spaliło. Czy jeszcze nie koniec wypadkom w tej podróży wieki trwającej?
— Chcesz pan abym cię zadziwił? powiedział mi doktór Pitferge, który się do mnie przybliżył.
— Zadziwiaj doktorze.
— A więc, będziemy mieli burzę, może nawałnicę przed końcem dnia.
— Burzę w kwietniu! — wykrzyknąłem.
Great-Eastern drwi sobie z pory roku — dodał Dean Pitferge, wzruszając ramionami. Ta burza wyłącznie dla niego. Widzisz pan te chmury przerażające które zakrywają niebo. Podobne są do zwierząt z gieologicznych czasów; niezadługo one się pozjadają.
— Przyznaję — odrzekłem, że widnokrąg jest groźny. Z pozoru grozi on burzą; tak za trzy miesiące byłbym pańskiego zdania, kochany doktorze, lecz nie dziś.
— Powtarzam panu — odpowiedział Dean Pitferge wpadając w zapał, że za kilka godzin burza powstanie. Ja to czuję, jak „storm-glass”[1] patrz pan na te wyziewy, które się zbierają na wysokościach nieba. Uważaj pan te drobne chmurki, które się zbierają w jednę wielką, i na kółka zgęszczone które ściskają horyzont. Wkrótce wyziewy szybko się zgęszczą a stąd wytworzy się elektryczność. Zresztą barometr opadł raptownie na siedemset dwadzieścia jeden milimetrów, i wiatrami panującemi są południowo-zachodnie, jedyne co wywołują burzę w zimie.
— Twoje spostrzeżenia doktorze mogą być prawdziwe, odpowiedziałém niedowierzająco. Ale przecież kto widział, żeby powstawała burza wtym czasie i pod tą szerokością jeograficzną?
— Wzmiankują o nich panie, wzmiankują w rocznikach. Często się zdarzają burze wśród zimy nie bardzo mroźnej. Trzeba było panu żyć w 1172 albo przynajmniej w 1824, w pierwszym byłbyś Pan słyszał grzmoty w lutym a w drugim w grudniu. W 1837 w styczniu piorun uderzył blisko Drammem w Norwegii i sprawił wielkie zniszczenie, a roku zeszłego na kanale La Manche w lutym statki rybackie z Tréport zniszczył piorun. Gdybym miał czas przeczytać statystykę to bym pana zasypał faktami.
— W reszcie kiedy tak chcesz, doktorze.... Wkrótce się przekonamy. Nie boisz się pan grzmotów przynajmniej?
— Ja! — odrzekł doktór. Piorun, to mój przyjaciel. Więcej nawet, to mój lekarz.
— Pański lekarz?
— Z pewnością. Jak mnie pan widzisz byłem rażony piorunem w łóżku, 12 lipca 1867 w Kiew blizko Londynu, i piorun mnie wyleczył z paraliżu w prawem ramieniu; na co nie było żadnych środków lekarskich!
— Żartujesz pan!
— Bynajmniej. Jestto kuracyja ekonomiczna, kuracyja za pomocą elektryczności. Mój kochany panie, są inne wypadki wiarogodne, które przekonywają, że piorun zastępuje najsławniejszych doktorów i jego interwencyj a jest istotnie cudowną w chorobach trudnych do wyleczenia.
Jakkolwiek bądź, mało miałbym zaufania do pańskiego lekarza, — rzekłem, — i dobrowolnie nie prosił bym go o poradę!
— Dla tego, żeś go pan nie widział. Pozwól pan, przypomniałem sobie jeden dowód. W 1817 w Connecticut, wieśniak chorujący na astmę uważaną za niepodobną do wyleczenia, został rażony piorunem w polu i zupełnie wyzdrowiał. Było to uderzenie piorunu pektoralne!
— Doprawdy doktór gotów był zamienić piorun w pigułki.
— Śmiej się, nieświadomy, śmiej się pan! Stanowczo o niczem pan nie wiesz, ani co do czasu ani co do medycyny!





  1. Barometr (dosłownie: szkło od burzy).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.