Miasto pływające/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

O godzinie czwartej niebo dotąd zachmurzone, wypogodziło się. Morze się uspokoiło, okręt się nie kołysał. Można było pomyśleć, że jesteśmy na lądzie stałym. Ta nieruchomość Great-Eastern’u podała myśl urządzenia wyścigów. Plac gonitw w Epsom nie byłby przedstawił miejsca lepszego, a co do koni w braku Gladyjatora albo Touque’i mieli je zastąpić Szkoci czystéj krwi, którzy przecież warci ich byli. Ten pomysł zaraz się rozgłosił. W tej chwili sportsmani przybiegli a widzowie opuścili salony i pokoiki. Pewien anglik szanowny Mac Karthy, został mianowany komisarzem, a szybkobiegi przedstawili się niezwłocznie. Było tego z pół tuzina majtków, rodzaj centaurów: — zarazem konie i dżokieje, gotowi ubiegać się o wielką nagrodę Great-Eastern’u.
Obydwa bulwary tworzyły pole do gonitw, szybkobiegi mieli obiedz trzy razy wokoło okrętu, a tym sposobem robić blisko tysiąc trzysta metrów. To było dostatecznie. Wkrótce trybuny, inaczéj mówiąc najwyższe piętro, były zapełnione tłumem widzów uzbrojonych w lornety, a niektórzy z nich wywieszali żagle zielone, zapewnie dla zabezpieczenia się od kurzu z oceanu. Powozów brakło, to prawda, ale nie było miejsca dla ustawienia ich w szereg. Kobiety wystrojone cisnęły się głównie na tył okrętu. Widok był zachwycający.
Fabijan, kapitan Corsican, doktór Pitferge i ja, stanęliśmy na najwyższym piętrze z przodu okrętu. To było miejsce że tak powiem, najarystokratyczniejsze. Tu zgromadzili się prawdziwi gentlemenriders[1], przed nami był zatknięty słup, od którego rozpoczynały się i do którego zmierzały wyścigi. Zakłady pomnażały się z zapałem czysto brytańskim. Rezykowano znaczne kwoty, zważając jedynie na powierzchowność ścigających się, których wielkie dzieła nie były przecież jeszcze zapisane w „stud-book[2]. Z niespokojnością patrzyłem na Harry Drake'a, wtrącającego się do tych przygotowań ze swym zwyczajnym aplombem, sprzeczającego się, rozprawiającego śmiałym głosem, nie znoszącym zaprzeczenia. Szczęściem Fabijan chociaż włożył kilkanaście franków w ten zakład, wydał się dosyć obojętnym na tę całą wrzawę. Stał on na uboczu z czołem zawsze zmarszczonem, marząc o sprawach ubiegłych.
Pomiędzy wyścigającemi się, dwaj szczególniej zwrócili powszechną uwagę. Jeden szkot z Dundee, nazwiskiem Wilmore, mały, szczupły, żwawy, bez kości, szeroką piersią, z okiem płonacem, uchodził za jednego z najszczęśliwszych. Drugi dryblas mocno zbudowany Irlandczyk nazwiskiem O’Kelly, długi jak koń wyścigowy, zachwiewał w oczach znawców szale powodzenia Wilmore’a. Uważano że on jeden mógłby trzech prześcignąć; to też i ja, podzielając uprzedzenie ogólne, miałem zarezykować nań kilka dollarów, kiedy mi doktór powiedział:
— Wybieraj pan małego, wierzaj mi. Ten wysoki jest niezdolny.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć — rzekł poważnie doktór — że nie jest on czystej krwi. Może mieć pewną szybkość początkową, lecz niema głównej rzeczy. Mały, przeciwnie, Szkot, jest rasowy. Patrz pan na jego postawę, dobrze wyprostowaną na nogach, na jego pierś wzniesioną. Jest to egzemplarz, który musiał się nieraz wprawiać w bieganiu na miejscu to znaczy, skacząc z jednej nogi na drugą, tak że co najmniej wykonywa dwieście poruszeń na minutę. Zakładaj się o niego, mówię panu, nie będziesz tego żałował.
Poszedłem za radą mego mądrego doktora, i zrobiłem zakład o Wilmore’a, co do innych czterech ścigających się, nie było nawet mowy.
Miejsca zostały wylosowane. Szczęście sprzyjało Irlandczykowi; wyciągnął bowiem miejsce przy sznurku. Sześciu ścigających się stanęło wszeregu, przy słupie. Nie było żadnej obawy o sfałszowanie punktu wyruszenia, co ułatwiało zadanie komisarza. Dano znak. Z okrzykiem rozpoczęły się wyścigi. Zaraz znawcy poznali, że Wilmore i O’Kelly, byli to szybkobiegi z profesyi. Nie troszcząc się o swoich współzawodników, którzy ich wyprzedzali zadyszani, biegli oni z postawą trochę pochyloną, głową wyprostowaną, z przedramieniem przyciśniętem do mostka, z pięściami lekko wzniesionemi naprzód, poruszającemi się na przemian za każdom postawieniem stopy przeciwnej. Byli zupełnie bez obuwia. Pięty nie dotykały nigdy ziemi, pozostawiały im więc konieczną sprężystość dla utrzymania siły nabytej. Jednem słowem, wszystkie ich poruszenia były z sobą w związku i uzupełniały się nawzajem.
Za drugim obrotem, O’Kelly i Wilmore, ciągle razem, wyprzedzili swoich zadyszanych spółzawodników. Dowodzili do oczywistości prawdy tego pewnika, który mi powiedział doktór:
— Nie nogami się biega, lecz piersią! Kolano — rzecz dobra, lecz płuca lepsza!
Przy przedostatnim obrocie, widzowie okrzykami witali znowu swoich ulubieńców. Ze wszystkich stron powstały zachęcenia, okrzyki i oklaski.
— Mały wygra, — rzekł mi Pitferge. Patrz pan, on nie sapie. Jego współzawodnik jest zziajany.
Wistocie, Wilmore miał twarz spokojną i bladą, O’Kelly dymił jako ognisko z mokrej słomy. Był „pod batem“ używając wyrażenia szwargotu sportsmenów. Lecz obadwa trzymali się wrównéj linii. Nakoniec, przebiegli wielki rudel; przebiegli drzwiczki od machiny; i przebiegli słup wyścigowy...
— Brawo! brawo! Wilmore! — wołali jedni.
— Brawo! O’Kelly! — odpowiadali inni.
— Wilmore wygrał.
— Nie, gdyż przybiegli „razem.“
Rzeczywiście Wilmore wygrał, lecz zaledwie o jakie pół głowy. Tak zadecydował szanowny Mac Karthy. Jednakże sprzeczka przeciągała się i poszło do wyrazów grubijańskich. Stronnicy Irlandczyka, a szczególnie Harry Drake, utrzymywali, że to było „dead head“[3] t. j. że wyścigi do niczego nie doprowadziły, że trzeba było je powtórzyć.
Lecz w tym właśnie czasie, uniesiony mimowolnym ruchem, Fabijan, zbliżył się do Harry Drake’a, i rzekł mu ozięble:
— Nie masz pan słuszności. Zwycięzca jest majtek szkocki.
Drake powstał porywczo na Fabijana.
— Pan mówisz? zapytał go głosem groźnym.
— Mówię, że pan nie masz słuszności, odpowiedział spokojnie Fabijan.
— Zapewnie dla tego, odparł Drake, ponieważ zrobiłeś pan zakład za Wilmorem?
— Zrobiłem zakład jak i pan za O’Kelly’m — odrzekł Fabijan. Przegrałem i płacę.
— Panie — wykrzyknął Drake — czy chcesz mnie uczyć?..
Lecz nie skończył swego wyrażenia. Kapitan Corsican umieścił się między nim a Fabijanem, w chęci przejęcia sprzeczki na siebie. Obszedł się z Drakem cierpko, i ze wzgardą bardzo wyraźną. Jednakże widocznie Drake nie z nim chciał mieć do czynienia. To też jak tylko Corsican przerwał, Drake założywszy ręce, zwrócił się do Fabijana:
— Panie — rzekł do niego ze złośliwym uśmiechem — więc pan potrzebujesz swoich przyjaciół dla własnéj obrony?
Fabijan zbladł. Porwał się na Harry Drake’a. Lecz go wstrzymałem. Z drugiéj strony towarzysze owego łotra odprowadzili go; jednak zdążył on spojrzeć mściwie na swego przeciwnika. Kapitan Corsican i ja zeszliśmy się z Fabijanem, który poprzestał na powiedzeniu głosem spokojnym:
— Za pierwszą sposobnością wypoliczkuję tego gbura.





  1. Rider — jeździec, rycerz.
  2. Księga w któréj się zapisują imiona koni wygrywających na wyścigach, (stud znaczy stadnina, book książka).
  3. Dosłownie: martwa głowa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.