Marya z Wodzińskich Orpiszewska

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Marya z Wodzińskich Orpiszewska
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
MARYA Z WODZIŃSKICH ORPISZEWSKA.

W jednym z Kuryerów wyczytałem kilka dni temu następująca wiadomość: »Dochodzi nas wieść o zgonie ś. p. Maryi z Wodzińskich, z pierwszego małżeństwa Józefowej hr. Skarbkowej, z drugiego Władysławowej Orpiszewskiej. Sędziwa matrona zakończyła żywot w majątku Kłóbka pod Kowlem, w domu swej siostrzenicy, pani Maryi z Kościelskich Orpiszewskiej«. Ta sucha wzmianka dziennikarska nie może nie wtrącić w zadumę, jeśli się zważy, że ta ś. p. Władysławowa Orpiszewska przeżyła nietylko swych mężów (z których z pierwszym nie była szczęśliwą w pożyciu), ale i dwóch ludzi, którzy kochając się w niej, kiedy była młodą dziewczyną, tem samem zapewnili jej nieśmiertelność.
Nie ulega bowiem wątpliwości, iż dopóki stanie języka polskiego, dopóki ludzi będzie zachwycała poezya Słowackiego, dopóki świat będzie rozmarzała muzyka Chopina, dopóty nie zaginie pamięć o Maryi Wodzińskiej, która Słowackiego — wbrew wywodom p. Zagórskiego — natchnęła do napisania poematu W Szwajcaryi i paru rzewnych erotyków, jak Rozłączenie, Stokrótki etc., a Chopina pobudziła do skomponowania smętnego walca F-moll.
Z Chopinem znali się od dziecka. Jako syn Mikołaja Chopina, u którego trzej bracia Maryi, uczęszczający do szkół w Warszawie, mieszkali na stancyi, »mały Szopenek«, którego poufale nazywano »Fryckiem«, bardzo często bywał w Służewie. Służewo było majątkiem dziedzicznym Wodzińskich, a ojciec Maryi, Wincenty Wodziński, żył na stopie magnackiej. Tam też, na tle pałacu i przepysznego parku, na tle służewskich lasów i pól, zaczął się klecić romans pomiędzy »Fryckiem« a »Marynią«. Ponieważ byli jakby stworzeni dla siebie — bo tak przynajmniej zdawało się im obojgu na razie — więc Frycek lgnął do Maryni, a Marynia upodobała sobie Frycka. Jeśli się doda do tego, że ten genialny muzyk in spe, który już teraz wszystkich grą swoją na fortepianie zachwycał, był ślicznym chłopcem, a Marynia miała nietylko czarne oczy, nadzwyczaj piękne, ale była nadto i duszą artystyczną, także wyjątkowo uzdolnioną do muzyki, to nie wyda się dziwnem, że tych dwoje »dzieciaków« zaczęło się kochać wzajemnie...
Tak trwało lat kilka. Po ich upływie, Chopin, już jako młodzieniec i »najlepszy w całem mieście fortepianista», wpadł w wir życia literacko-artystyczno-teatralnego Warszawy, za czem poszło, że o ile zawsze z rozrzewnieniem wspominał chwile spędzone w Służewie »z panną Marynią, z którą się to w Pszennego domu za dawnych czasów po pokojach goniło«, o tyle nierównie więcej, aniżeli o Maryni, myślał o młodej i pięknej śpiewaczce, pannie Konstancyi Gładkowskiej.
Później opuścił Warszawę, a w r. 1832 zamieszkał w Paryżu, gdzie osiadł stale. Tymczasem rodzina Wodzińskich, wyrzucona burzą roku 1831, znalazła się także za granicą, a w r. 1832 zamieszkała w Genewie, w pięknej willi przy ulicy Beauregard, nad samem jeziorem.
Willa ta, położona w ślicznym ogrodzie, na uboczu wzgórza, zwracała na siebie uwagę przez to szczególniej, że w pewnych godzinach słychać było przez jej otwarte okna melancholijne dźwięki chopinowskich Mazurków i Nokturnów, oddawanych z prawdziwą maestrią. To panna Wodzińska grała na fortepianie.
Była to już panna blizko 16-letnia. Wysoka, pełnej tuszy, (kto wie nawet, czy nie za tęga trochę, jak na przyszłą wymarzoną heroinę poematu W Szwajcaryi), niepospolicie rozwinięta, nietylko umysłowo, ale i fizycznie, brunetka, o matowej cerze włoszki (w żyłach jej, oprócz polskiej, płynęła i włoska krew), o prześlicznych czarnych oczach, odbijających »wszystkie wzruszenia i tajemnice duszy«, o rysach twarzy wydatnych, niezupełnie regularnych — zwłaszcza nos był trochę za duży — posiadała »coś niewypowiedzianie uprzejmego« w całem ułożeniu, coś, co się zwykle mianem wdzięku niewieściego określa.
Ci, co ją znali, wyrażają się zgodnie, że piękną nie będąc nigdy, zdawała się więcej niż piękną, bo całą jej postać otaczał jakiś niepojęty czar. Że zaś posiadała »mnóstwo talentów«, że wychowana starannie uprawiała ze znacznem powodzeniem prawie wszystkie sztuki piękne, poczynając od muzyki i śpiewu, a kończąc na malarstwie, do którego miała bardzo sympatyczny talencik, zwłaszcza w zakresie portretu i krajobrazu, więc dziwić się nie można, że się podobała mężczyznom, że ją za przykładem księcia Ludwika Napoleona, który także należał do jej admiratorów, nazywali pochlebnie la brune fille d' Euterpe.
Choć niby »nie myślała wtenczas o miłości«, ale o nauce, i choć się sama jeszcze nie miała za dorosłą pannę, to przecież takich, co się w niej kochali, nie brakło już i wtedy w Genewie. Dość powiedzieć, że młody hrabia de Montigny, bywając w willi przy ulicy Beauregard, tak się zakochał w Mademoiselle Marie, że się o nią w ciągu roku 1833 i 1834 dwukrotnie aż oświadczył. Nadto — o ile wiemy — kochał się w niej jeszcze w tym czasie młody Darowski, z którym ją nawet przyjaciółka jej, panna Wanda Ossolińska, koniecznie chciała wyswatać. Młody książę Ludwik Napoleon był in diesem Bunde der dritte.
Czwartym był Chopin. Mieszkając w Paryżu, gdzie żył blizko ze starszym bratem Maryi, Antonim, i on także zaczął na sobie doświadczać prawdy francuskiego przysłowia: on revient toujours à ses prémiers amours. Przestawszy się zajmować panną Gładkowską, która w tym czasie właśnie wyszła za mąż, za Józefa Grabowskiego, zaczął tęsknić za temi czarnemi oczętami, które go tak rozmarzały w Służewie. Miłość dla »panny Maryni«, choć zdawało się już, że wygasła zupełnie, powoli zaczęła się budzić na nowo, a wzrastająca sława, jako kompozytora, tudzież serdeczny stosunek z Antonim Wodzińskim, (który w końcu roku 1833 przeniósł się do Genewy), zaczęły nasuwać myśli o małżeństwie. Rozrywany po paryskich salonach, psuty przez kobiety z wielkiego świata, wyobrażał sobie »Frycek«, że gdyby się zaczął starać o »pannę Marynię«, możeby mu się dostać ją udało... W tem błogiem przeświadczeniu zaczął korespondować z matką i braćmi Maryi, zwłaszcza z Feliksem. Oczywiście o »pannie Maryni« nie zaniedbywał w listach tych wspominać jak najczęściej, bądź zasyłając ukłony dla niej, bądź wyrażając swoje opinie o jej kompozycyach fortepianowych. Bo doszło już do tego, że la brune fille d'Euterpe nietylko zaczęła wchodzić w ślady swego wielbiciela z lat dziecinnych, komponując różne sentymentalne walce à la Chopin i nokturny à la Field, ale zaczęła je Chopinowi posyłać do Paryża, ażeby o nich wyraził swoje zdanie. Oczywiście, że to zdanie zawsze wypadało pochlebnie. »Twoja siostra — pisał np. Chopin do Feliksa Wodzińskiego dnia 16 lipca 1834 roku — była tyle grzeczną, że mi swoją kompozycyę przysłała. Ucieszyło mię to niewymownie i zaraz tego samego wieczoru improwizowałem w jednym z tutejszych salonów na ładniuchny temat owej Maryni, z którą się to w Pszennego domu po pokojach goniło!.. A dziś! Je prends la liberté d'envoyer à mon estimable collègue M-lle Marie une petite valse que je viens de publier. Oby setną cząstkę przyjemności tej zrobił, jakiej ja doznałem odebrawszy waryacye... Kochanego Antka uściskaj, Kazia uduś z tendressów, jeżeli potrafisz, a co pannie Maryi, to ukłoń się bardzo elegancko z uszanowaniem, zadziw się, i powiedz sobie po cichu: »Mój Boże! jak to urosło!«...
Tymczasem zdążył się w »pannie Maryannie« zakochać Słowacki, który mieszkając w Genewie, także zaczął bywać u państwa Wodzińskich, a po niejakim czasie, po romantycznej wycieczce w Alpy Berneńskie, wspólnie z całą rodziną Wodzińskich odbytej[1], zaczął myśleć o tem samem, o czem jednocześnie w Paryżu myślał Chopin: czy by mu się nie udało ożenić z panną Maryanną. W tej nadziei pisał raz do matki, że jeśli nie wróci do kraju, »to znajdzie sobie zagranicą ładną, dobrą, może nawet bogatą żonę«, będzie miał synów, córki... Innym razem, kiedy już zdążył być z Wodzińskimi na »prawie familijnej« stopie, kiedy sprawił nawet, że się Wodzińscy za jego poradą wprowadzili do tego samego pensyonatu, w którym on mieszkał od lat paru, zwierzał się matce, że »chciałby na rzece żywota znaleść jaki biały kwiat, obwinąć się koło niego i zasnąć«. »To bardzo mistyczne i ciemne, matko moja. Lilia wodna niech się tobie zamieni w jaką miłą, spokojną i cichą dzieweczkę, a zrozumiesz moje żądanie«. I zaczął roić o szczęściu, któreby go spotkało, gdyby serce tej »czarnobrewej panienki« zabiło dla niego silniej. Zapomniał o przepaści majątkowej i socyalnej, jaka go dzieliła od Maryi, i zaczął jej dawać do zrozumienia, że ją kocha. A ona? Ona słuchała jego wynurzeń, ale udawała, że się nie domyśla jego ukrytych zamiarów, z którymi on zdradzić się otwarcie nie śmiał... Nawet go kokietowała chwilami, a w swoich rozmowach z nim »o rzeczach anielskich«, (rozmowach, które prowadzili w ogródku, rwąc stokrotki, lub spacerując nad brzegiem jeziora), dostrajała się do jego sentymentalnego tonu, tak, iż zdawało mu się niekiedy, że i ona »także zapłynęła trochę w kraj ideału«. Doszło do tego, że zaczęli rozmawiać o przyszłości, a kiedy poeta oświadczył raz, że najprawdopodobniej skończy na wstąpieniu do klasztoru, ona również zaczęła marzyć o żywocie pustelniczym. Ale poeta nie wierzył jej zapewnieniom, dowodząc, że znajdzie się niebawem »jaki Pan Podkomorzyc, dobrze opatrzony w szlachecką układność, talenta, wąsy, podkówki i ostrogi, który jej z łatwością domek pustelniczy wybije z głowy«. Że onby pragnął być tym Podkomorzycem, tego się panna powinna była domyśleć...[2].
W jakiś czas potem, w lipcu r. 1835, przyjechał do Genewy ojciec Maryi, ażeby wkrótce »porwać stąd całą rodzinę«, gdyż mogli już wracać do Służewa. Jeżeli się Słowackiemu zdawało, że z chwilą przyjazdu pana Wodzińskiego może zajść jakaś zmiana na jego korzyść, to i pod tym względem doznał bolesnego zawodu... Widząc, że nic prócz zgryzoty i upokorzenia nie zyska, że sięgnął za wysoko, pożegnał się z Maryą, (a nie omieszkał przy tem pożegnaniu położyć nacisku na »żal i tęskotę«, z jakiemi się z nią żegnał) i zanim Wodzińscy zdążyli wyjechać z Genewy, przeniósł się do Veytoux, gdzie pod wpływem tęsknoty za »czarnobrewą panienką« napisał swe przerzewne Rozłączenie...

Rozłączeni, lecz jedno o drugiem pamięta,
Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku
I nosi ciągłe wieści: wiem, kiedy w ogródku,
Wiem, kiedy płaczesz, w cichej komnacie zamknięta.

Wiem, o jakiej godzinie wraca bólu fala,
Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wyciska:
Tyś mi widna, jak gwiazda, co się tam zapala
I łzę różową leje i skrą siną błyska.

A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,
Znając twój dom i drzewa ogrodu i kwiaty,
Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,
Między jakiemi drzewy szukać białej szaty.

I nie mógł zapomnieć tych niedawnych dni szczęścia, które zawdzięczał tej »czarnobrewej Euterpie», i błądził po skałach, z głębokiem rozrzewnieniem wspominając ostatnie miesiące swego życia, podczas których był tak blizko Maryi, podczas których mieszkali pod jednym dachem, zasiadali do jednego stołu, razem bywali na spacerach, w teatrze, na koncertach, razem pływali czółnem po jeziorze, razem rwali stokrótki.

Gdy nas różowa poróżniała sprzeczka,
A zgody ciągłe zabraniały świadki,
Pamiętasz, luba, jak te białe kwiatki,
Jeden mówił nie, a drugi — troszeczka.

Dzisiaj samotny, dzisiaj bez nadziei,
Błądząc po skałach — wszystkie moje smutki
Zbiegły się razem do białej stokrótki,
Co była siostrą stokrótek w alei.

Rwałem ją: listki leciały w błękicie
Aż na jezioro ze skały, gdziem siedział;
I wiesz, co listek ostatni powiedział?

Nie przypuszczał poeta, że gdyby mu ten listek powiedział prawdę, to wypadłaby ona nie na jego korzyść, ale na korzyść Chopina. Państwo Wodzińscy bowiem, po wyjeździe z Genewy, którą opuścili w końcu sierpnia, udali się do Drezna, dokąd także, z namowy »Antka« Wodzińskiego, przyjechał Chopin, z wyraźnym zamiarem starania się o rękę Maryi. Był już tak sławny, że mógł, jak mu się zdawało, sięgnąć tak wysoko. Jakoż wszystko szło jak najlepiej: Wodzińscy byli mu radzi, a panna okazywała wcale niedwuznacznie, że go kocha. Widywali się ciągle, a gdziekolwiek bywano, bywano razem. Ponieważ panna miała lat 19, Chopin zaś 26, nie dziw więc, że ich zaczęto brać za narzeczonych. Pierwszy Chopin dał się uwieść tym złudnym pozorom. Przekonany, że ma wszelkie szanse, był w brylantowym humorze, a jeśli się zdarzyło, że zasiadł do fortepianu, improwizował tak pięknie, jak nigdy przedtem. Jakoż był w siódmem niebie! Widział, że mu panna sprzyja, że na jego miłość zaczyna odpowiadać wzajemnością, a przytem nie mógł nie zwrócić uwagi i na to, że pani Wodzińska, widząc, co się święci, nic nie miała przeciwko jego częstym tête à tête z Marynią. Mimo to nie miał dość śmiałości, by się oświadczyć, tak, iż gdy wreszcie nadszedł dzień rozstania, dzień, w którym mu wypadło opuścić Drezno, i kiedy już dyliżans czekał przed domem, zdobył się na tyle tylko, że swe uczucia wyraził muzyką, mianowicie za pomocą tęsknego, świeżo skomponowanego Walca F-moll, walca, który Marya przezwała z czasem Les adieus, a którego egzemplarz, specyalnie Pour M-elle Marie ładnie przepisany, ofiarował jej na pamiątkę... Marynia zrozumiała, co znaczył i mówił ten melancholiczny walczyk, zwłaszcza, gdy go jej Chopin, już na wsiadanem, przegrał na fortepianie. Wywdzięczając mu się za to, podeszła do stołu, na którym stał bukiet róż, zerwała jedną i dała ją Fryderykowi...
W rok później znaleźli się Wodzińscy w Maryenbadzie. Powiadomiony o tem, Chopin zjechał tam również, z zamiarem, by ponowić starania o rękę Maryi. Jakoż stał się nieodstępnym towarzyszem Wodzińskich: wszędzie bywano razem, a co się tycze panny Maryni, ta nietylko robiła wrażenie zakochanej w swoim carissimo maestro, z którym muzykowała całemi godzinami i wieczorami, ale nawet wyrysowała jego portret, nadzwyczaj udatny. Tak przeszło kilka tygodni, nad wszelki wyraz pomyślnych dla młodego artysty... W końcu sierpnia udano się wspólnie do Drezna, gdzie po upływie miesiąca, w przeddzień swego wyjazdu do Paryża, o szarej godzinie, Chopin oświadczył się Maryi i został przyjęty... W Paryżu przez cały rok otrzymywał listy ze Służewa, bądź od pani Wodzińskiej, bądź od Maryi (która najczęściej dopisywała się w listach matki), aż w końcu — w lipcu mniej więcej — dano mu znać, żeby się przestał uważać za związanego słowem. To sprawiło, że Chopin, zrozpaczony, rzucił się niebawem w objęcia pani Sand...
Tymczasem Marya, ulegając woli ojca, zamiast zostać żoną »grajka» (jak podobno Wincenty Wodziński nazwał Chopina, kiedy się dowiedział o jego zamiarach względem Maryi) wyszła w r. 1840 za hrabiego Józefa Skarbka, człowieka przeżytego i zniedołężniałego, za którym nie przemawiało nic prócz majątku i nazwiska. Małżeństwo to, bardzo nieszczęśliwe, zakończyło się rozwodem, po którego uzyskaniu wyszła Marya w r. 1848 za Władysława Orpiszewskiego. Tym razem kochała swego męża...

A Słowacki? On, kiedy Chopin starał się o Maryę, podróżował po Wschodzie, a gdziekolwiek był, czy to w Grecyi, czy w Egipcie, wszędzie myślał o »swej czarnobrewej panience«. Na wydmach Nilu »stawał blady i kreślił jej rysy, i imię pisał na piasku wilgotnym«. Ale któregoś dnia[3].

na piramidzie
Odebrał list, tfu! że za mąż idzie.

Mimo to nie mógł zapomnieć o niej. Na śniegach Libanu, nad smętnemi wodami jeziora Genezaretańskiego, myślał o tej młodziutkiej Maryi, z którą niegdyś chodził po szwajcarskich górach, którą o zachodzącem słońcu widywał »od Alp na śniegach różowych różową«, z którą razem dumał na progu kaplicy Tella... Potem osiadł we Florencyi, ale i tam, gdziekolwiek się obrócił, wszędzie go ścigało wspomnienie Maryi. Oto dowód. Któregoś dnia pojechał w towarzystwie rodziny Józefa i Hermana Potockich do Walambrozy. Oto, jak ją opisał matce: »Podróż ta melancholiczne na mnie zrobiła wrażenie, gdyż przypomniała mi moją wędrówkę po Szwajcaryi: coś było bowiem w gwarze tej licznej familii, przypominającego mi rodzinę Wodzińskich, ale mojej młodej panienki czarnobrewej brakowało«... Z tego uczucia narodził się poemat W Szwajcaryi, napisany wkrótce potem w stolicy Toskanii[4].
W tej samej Florencyi, w której ją unieśmiertelnił Słowacki, w kilkanaście lat potem, osiadła na stałe Marya, już jako Marya Orpiszewska. Mieszkała tu razem z mężem, przez długie lata, a zawsze z największem upodobaniem grywała utwory Chopina, którego do śmierci wspominała z rozrzewnieniem. Za to o Słowackim zawsze się wyrażała z przekąsem... Po śmierci męża, zmarłego przed kilkunastu laty, wróciła do kraju.









  1. Pod wrażeniem tej wycieczki napisał później Słowacki wiersz w albumie Maryi W., którego początek brzmiał, jak następuje:

    Byli tam, kędy śnieżnych gór błyszczą korony,
    Gdzie w łąkach biją smutnie trzód zbłąkanych dzwony,
    Gdzie się nad wodospadem jasna tęcza pali...
    Tam byli kiedyś razem i tam się rozstali.
    i t. d. i t. d.

    Od tego samego obrazu zaczyna się strofa VIII poematu W Szwajcaryi.

    Pójdziemy razem na śniegu korony,
    Pójdziemy razem nad sosnowe bory,
    Pójdziemy razem, gdzie trzód jęczą dzwony,
    Gdzie się w tęczowe ubiera kolory i t. d.

  2. W liście z d. 2 kwietnia 1838 r. (a w tym czasie właśnie powstał poemat W Szwajcaryi) pisał Słowacki do matki: »Mówią, że się Szopen z Maryą W. a niegdyś moją Maryą, ożenił. Może poszła za niego trochę z przyjaźni dla mnie, bo mówią ludzie, że Chopin do mnie, jak dwie krople wody podobny. Jak to sentymentalnie pójść za człowieka, podobnego temu, którego się pierwszą miłością kochało«... Jak dalece Słowacki myślał w tym czasie (kiedy pisał poemat W Szwajcaryi) o Maryi Wodzińskiej dowodzi inny ustęp tegoż listu, gdzie poeta pisze: »Znajduję jakiś mistyczny sposób połączenia się z wami i przychodzi mi na myśl wiersz jeden z jakiejś mojej poezyi: Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku i nosi ciągłe wieści«... Jest to wiersz z Rozłączenia napisanego w Veytoux do Maryi W. Wkrótce potem pisał Słowacki pod wrażeniem otrzymanych wiadomości z Genewy: »Więc już wróciwszy do Genewy, zamiast przywitać się z drzewami ogrodu, gdziem sobie przez trzy lata marzył, zamiast odpocząć w pokoiku, gdziem przywykł był leżeć spokojnie, zamiast tej melancholii, jakąby mię przeniknął widok miejsc, gdziem latał po murawach z młodziutką Maryą, co mię kochała krótko ale mocno, jak zazwyczaj młode polskie dziewczęta kochają, zamiast tego wszystkiego, znajdę dom w mieście czarnem i posępnem... O nie wrócę do Genewy!»
  3. Na wydmach Nilu napisał Słowacki wiersz do Maryi W. zatytułowany Z Nilu. Oto początek tego wiersza.

    Kiedy smutny nad Tella siedziałem jeziorem
    Ty przyleciałaś do mnie, z dalekiej krainy,
    Jak przywabiony gołąb białością smutnego
    Ptaka na pustym domie... I długo nas ludzie
    Widzieli nad jeziorem dumających razem,
    Nie wiedząc, żeśmy w toniach błękitnych szukali
    Gwiazdeczki szczęścia, bardzo dawno utraconej.
    Nie wiem, czyś ją znalazła bezemnie, czy jeszcze
    Smutną pod płaczącemi wierzbami zastaje
    Biały księżyc... O moja miła siostro duszy, i t. d.

    W rok potem, we Florencyi, pod wpływem tego samego uczucia tęsknoty za Maryą W., pisząc swój poemat W Szwajcaryi, jednej scenie tego poematu, mianowicie szóstej, dał Słowacki za tło tę samą kaplicę Tella, na której progu przed czterema laty siedział »smutny« z Maryą W.

    Pod ścianą ze skał i pod wieńcem borów,
    Stoi cichości pełna i kolorów,
    Tella kaplica. Jest próg tam na fali,
    Gdzieśmy raz pierwszy przez usta zeznali,
    Że się już dawno sercami kochamy.

    W tymże poemacie W Szwajcaryi jest strofa, w której poeta powiada między innemi:

    I staję blady, i kreślę jej rysy,
    I imię piszą na piasku wilgotnym.

    To samo czynił sam Słowacki — na rok przed napisaniem poematu W Szwajcaryi — na wydmach Nilu (gdzie napisał ów wiersz do Maryi W.). Dowód na to znajduje się w jego raptularzu (ogłosz. w Bibl. Warsz.), gdzie pod datą d. 7 listopada, podczas swej podróży Nilem, notuje poeta: »Polowanie na piasku nad brzegiem rzeki — południe — skwar pustyni — piszę imię swoje na piasku i drugie inne«. Że tem »drugiem innem« imieniem, które Słowacki napisał — laską — na piasku obok swojego imienia, było imię Maryi W. o tem (wobec wiersza Z Nilu do Maryi W.) niepodobna wątpić.
  4. Należy szczególny nacisk położyć na to, że bohaterka poematu W Szwajcaryi ma na imię Marya. Dowodzi tego niezbicie strofa VII, gdzie bohater poematu, wyraźnie powiada o swej ukochanej, kiedy się z nią znalazł w grocie:

    Ja wtenczas modlić się zacząłem do niej:
    Ave Maria!

    Por. z tem artykuł p. Wł. Zagórskiego p. t. Nie Marya W., niedawno wydrukowany w Kuryerze Warszawskim.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.