Markiza Pompadour/Rozdział XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Markiza Pompadour
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Szczęście innej
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Vernaya Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXXII.
Szczęście innej.

Czy Markiza de Pompadour była szczęśliwa w tych latach ostatnich, gdy królowała Francji już bez konkurencji ministrów, bo Berni i Choiseul, jej protegowani, chylili czoła przed jej przewagą, — z zupełnem zadowoleniem Króla, któremu zostawiła blask korony, zgarniając dla siebie ciernie władzy — z przyjazną aprobatą Królowej, która polubiła jej takt i oceniła przychylny hołd dla swojej osoby i tytułu?... Czy umierała, przynajmniej syta chwały, spokojna o losy Francji i wyrok historji na siebie?...
Historja przeczy temu najkategoryczniej zimnemi i żałobnemi głoskami.

Godziła się na stratę pociągu zmysłów Ludwika; dożyła do widomej bezlitośnie utraty jego serca. Król znudził się kaprysami uciech przygodnych i przelotnych; rozkochał się naraz — oczywiście, o ile zużyty sybaryta wogóle kochać potrafił — w córce pewnego adwokata z Grenobli, mającej usposobienie wschodniej odaliski, rozkochanej w powabach własnego ciała, z dumą udzielającej pieszczot swojemu władcy. Panna de Romans (takiem było jej nazwisko) nie zgodziła się na znijście do renomowanego domu powszednich uciech królewskich w „Parku Jelenim“, skłoniła potęgą wdzięków swoich Króla, iż sam musiał incognito podążać na rendex-vous, do jej ślicznego mieszkanka w Passy. Nie było mowy o wyparciu przez nową, nieposiadającą zresztą wielkich ambicyj i stroniącą od walki o cierniste zaszczyty władzy mieszczankę — ustalonej przedawnieniem na swej pozycji pani de Pompadour, uwalniającej berło od ciężaru ku zadowoleniu monarchy.
Ale markiza odczuła boleśnie i to wyróżnienie, które postawiło pannę Romans w innem świetle, niż mieszkanki gniazdka rozpusty w „Petite Maison“.
Nadto okazało się, że nowa kochanka zyskała prawo do Króla, którego brakło innym, brakło pani de Pompadour; miała z nim syna, którego na natarczywe prośby matki Ludwik niemal uznał. To dziecko woziła na spacery wszędy — piękne, jak dzionek, ubrane w koronki, afiszowała się z niem w Tuilleries; nie mogąc zdławić w sobie tajemnicy swego szczęścia, mówiła do tłoczących się przy wózku ciekawych przechodniów: „Ach! rozstąpcie się, panowie i panie... Nie dajecie oddychać dziecku Króla!...“

Pewnego razu w lasku Bulońskim pochyliła nad dzieckiem główkę, z której opadały złotym potokiem włosy, spięte djamentową klamrą — wpatrzona w nie, karmiła dumna i szczęśliwa rozkoszną istotkę, ssącą chciwie pierś matki. Naraz zbliżyły się dwie damy. Jedna z nich, ta, która twarz kryła dyskretnie w wielkim kapturze, pozdrowiwszy matkę, rzekła:
„Jakie to piękne dziecko!“
„Muszę się zgodzić z tem zdaniem, chociaż jestem jego matką.“
„A ojciec czy piękny także?“
„Bardzo piękny. Gdybym go nazwała, potwierdziłaby to pani!“
„A więc mam honor go znać?“
„Prawdopodobnie!“ rzekła filuternie panna de Romans.
Obie kobiety odeszły. Dama w kapturze rzekła:
„Tak, pani Hausset. Trzeba przyznać słuszność opinji. Matka i dziecko są prześliczne.“
I westchnęła, zmierzając ku bramie zamkowej Wersalu. Była to oczywiście pani de Pompadour, bolejąca nad tem, że jej urocza dziewczynka, Aleksandryna d’Étioles, którą przeznaczała bez osobliwej zachęty ze strony Ludwika XV. jego naturalnemu synowi, spłodzonemu z panią Vintimille, spoczęła w przedwczesnej mogile — że innego dziecka nie chciała jej dać egoistyczna żądza monarchy w epoce pierwszej miłości — że stała teraz zdala od jego serca w cieniu szacunku...
Wyspowiadała się tegoż dnia ze swoich obaw co do przyszłości przed panią de Mirepoix, młodą żoną żwawego mimo srebrnych włosów marszałka, doświadczeńszą na mocy niezwykłej intuicji serca od wielu dojrzalszych kobiet. Ta, która ongi dopomogła jej w pozostaniu przy dworze po zamachu Damiensa, teraz ukoiła jej obawy:
„Bądź pewna, markizo, że gdyby Król przeniósł pannę Romans na dwór, urok jej prysnąłby dla niego. I on wie już o tem — z... doświadczenia, a dlatego przekłada bieganie do tamtej, bo to stanowi nowość i ma powab specjalny. Bądź spokojna, że potęga przyzwyczajenia, na którem opiera się wypróbowana przyjaźń dla Ciebie, czyni to uczucie solidniejszem — przedewszystkiem zaś wygodniejszem. Król nie zechce już burzyć swoich nawyknień. A co do dzieci — jakże mało sobie robi z księcia Luc’a; dziecko panny Romans podzieli los syna pani de Vintimille: jutro nie obejrzy się na nie. Wogóle Ludwik nie został stworzony na ojca.“
Markiza Pompadour oceniła trafność tych uwag. Zahartowana zdławiła w sobie zazdrość. Poszła dalej. Bodaj przez pamięć miłości dla Ludwika, przeniosła uczucie swoje na jego piękne podobieństwem doń dziecię. Zajęła się po macierzyńsku dzieckiem panny Romans. Dało to powód do kapitalnej sceny. Kiedy w obecności Ludwika poszukiwała odpowiedniego dlań nazwiska ojcowskiego i rzekła z mimowolną naiwnością:
„Nie można mu przecie dać pierwszego lepszego.“
Król zauważył figlarnie:
„Oczywiście! Ojciec bardzo porządny człowiek!“
I markiza zawtórowała mu wesołym śmiechem.

A śmiała się rzadko długich lat ostatnich...
Dzień wiosenny jej życia minął przy boku niekochanego męża — letni był pełen niszczących burz przy tronie Króla — jesienny szarzał, dręczył słotą i zawieruchą. Jaki smętek wieje z listów pisanych w tej epoce do brata:
„Z wiekiem staję się filozofką. Patrzę już bez zdziwienia na tę tkaninę złośliwości, płaskości, nędzy duchowej dokoła siebie. Biedni ludzie! Do czego są zdolni! Ach, wszędy czyha fałsz i grzech! Ale zbyt nudnem byłoby żyć w samotności; wypada, drogi braciszku, tak cierpliwie znosić błędy ludzkie, jakby się ich zgoła nie widziało...“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.