Margrabina Castella/Część trzecia/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
U Joanny.

Raul opowiedział nie bez upiększenia wypadki, o jakich wiedzą już czytelnicy nasi.
Słuchając go, Joanna bardzo na prawdę była wzruszoną...
Prześliczna margrabina niepokoiła się istotnie o kochanka i zadrżała na samą myśl o morderstwie, dla tej prostej przyczyny, iż życie Raula stanowiło dla niej obecnie ani mniej ani więcej, jak okrągłe dwa miliony.
Rozumiała dobrze, że jeżeliby pan Credencé, padł pod razami zabójcy, zabrałby ze sobą na tamten świat majątek, jaki spodziewała się odzyskać przy jego pomocy.
Bladość jej i przerażenie łatwe były do zrozumienia.
— Podły nędznik!... — wykrzyknęła, — Postąpiłeś zanadto względem niego wspaniałomyślnie... bo powinieneś był zabić go jak psa na miejscu...
— Zapominasz kochana Joanno, — odpowiedział z uśmiechem Credencé, że gdybym Boule-qui-roula wyekspedyował do lepszego świata, nie miałby mnie kto doprowadzić do Raymonda, bo on jeden tylko wiedział gdzie go szukać. A chodziło mi tymczasem mniej o własne życie, niż o to, ażebyś nie czekała na wiadomość.
Margrabina zarzuciła rączki na szyję hrabiego i zaczęła go całować.
— O!... mój przyjacielu!... — wołała wzruszona, — nie ma drugiego takiego jak ty człowieka na świecie... Jesteś rycerzem średniowiecznymi... Całe moje życie nie wystarczy na okazanie ci wdzięczności i przywiązania!...
— Błagam cię kochana Joanno, — przerwał hrabia, — nie mów mi wcale o tem... wynagrodzony jestem aż zanadto.
— No, to już nic nie powiem, ale serce moje nie przestanie cię uwielbiać...
Po małej chwili odezwała się znowu:
— Teraz opowiedz mi jeszcze widzenie się z Raymondem i jakeście się ułożyli?...
Raul opisał Raymonda takim, jakim go zastał w zakładzie Pawła Niquet.
— Cóż to za dziwne stworzenie?... zauważyła Joanna. Zdawało mi się, że podobne istoty można tylko napotykać w zawikłanych romansach Frederyka Soulié’go!...
— Byłaś zatem w wielkim błędzie, kochana margrabino... o typy podobne codzień można się ocierać w Paryżu. Nie ma szynkowni w całem mieście, w którejby nie napotkać fizyognomij i charakterów, godnych współzawodniczyć z bohaterami Soulié’go i Eugeniusza Sue...
— Zaciekawiasz mnie nad wszelki wyraz Raulu...
— Naprawdę?...
— Twoje opowiadanie o gorączkę mnie przyprawia...
— Czy trzeba posłać po doktora?... zapytał śmiejąc się de Credancé.
— Nie szydź sobie mój drogi ze mnie... jestem wszak córką Ewy, więc jestem ciekawą... Wiesz czego teraz pragnę najbardziej?...
— Zkądże mogę wiedzieć?... A może przypadkiem chciałabyś zajrzeć tej nocy do Pawła Niquet?...
— Życzenia moje nie sięgają tak daleko... Pijani gałganiarze nie obchodzą mnie za bardzo...
— Cóż więc jest przedmiotem twojej ciekawości?...
— Chciałabym własnemi oczyma popatrzeć się choć przez chwilę na tego sławnego łotra, przybierającego tak przeróżne postacie, na tego traktującego z tobą kameleona, na tego opryszka przybranego w podartą kurtkę i czapkę wełnianą a strzeżonego przez cały sztab bandytów...
— Chciałabyś zobaczyć Raymonda?... — wykrzyknął hrabia zdziwiony, ale zarazem ucieszony bardzo tym niezwykłym kaprysem.
— Dałabym nie wiem co za to...
— Czy mówisz całkiem seryo?...
— Słowo ci daję na to!...
— No, to moja piękna margrabino, nic łatwiejszego, jak spełnienie tego życzenie — a muszę dodać, że wybawiasz mnie z niemałego kłopotu...
— Nie rozumiem...
— Zaraz mnie zrozumiesz jednakże... Nie wiedziałem oto jak ci oznajmić o dziwnem wymaganiu Raymonda, o wymaganiu, które mi się wydało niepodobnem do przeprowadzenia...
— Cóż to za wymaganie?...
— Raymond oświadczył, że chce się z tobą porozumieć osobiście, co do warunków na jakich przerobi testament według twej woli... Inaczej nie podejmie się niczego...
— Cóżeś mu odpowiedział na to?...
— Obawiałem się z twojej strony odmowy... — przekładałem na różne sposoby...
— Ale ci się nie udało?...
— Nie... Raymond obraził się nawet — chciał zerwać ze mną zupełnie, musiałem go więc na klęczkach prawie przepraszać i przystać na wszystko co żądał
Joanna klasnęła w ręce.
— Cieszę się prawdziwie, że mi tak łatwo przyjdzie zaspokoić moję ciekawość...
— Trzeba przyznać margrabino, że masz szczęście szalone, kiedy wypadek nawet zaspakaja twoje fantazye...
— Więc Raymond przyjdzie tutaj?...
— Bezwątpienia.
— Tutaj...
— No maturalnie tutaj, bo — tutaj wskazałem mu twój adres.
— A kiedy przyjdzie?...
— Może dzisiaj... ale prędzej chyba jutro... —
— Więc to nie ty go przyprowadzisz hrabio?...
— Nie żądał tego — oświadczył owszem, że nie potrzebuje nikogo aby go prezentował.
— Czy sądzisz że się zaanonsuje pod nazwiskiem Raymonda?
— Nic nie wiem — a w tej chwili może i on sam także nie wie jak postąpi w tym względzie. Mogę cię tylko zapewnić, że jakkolwiek się przeistoczy i jakiekolwiek przybierze nazwisko, zachowanie jego będzie bardzo przyzwoite, i wyda ci się lepszym gentelmanem, od wielu z wyższego świata...
— O!... — krzyknęła Joanna, — to źle...
— Dla czego?...
— Jeżeli przybierze maniery dystyngowane, nie będzie tak ciekawym...
— Doprawdy, — odrzekł ze śmiechem Credencé, — nie pomyślałem o tem... bądź jednak spokojną moja piękna. Spotkanie wasze nie straci na malowniczości — a za scenę jaką zapewniam, grubo by z pewnością jaki powieściopisarz zapłacił... Bandyta-dyabeł z podziemi paryzkich, traktujący z prześliczną margrabiną o cenę za sfałszowanie testamentu, to przecie coś nadzwyczaj oryginalnego... Czem więcej dyabeł będzie ukrywał swoje pazury pod mankietami koronkowemi, tem bardziej położenie będzie ciekawsze... Czy podzielasz moje zdanie?...
— Zaczynam.
— Przekonasz się nie zadługo...
— Bądź łaskaw zadzwonić...
Pan de Credencé spełnił żądanie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.