Margrabina Castella/Część trzecia/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Pan Regulus.

Powóz zatrzymał się w miejscu wskazanem.
Hrabia wysiadł i postąpił parę kroków, ale się zaraz zawrócił i kazał stangretowi odjechać.
Skoro tylko się oddalił, przeszedł na drugą stronę i doszedł aż do Chateau d’Eau.:
Tu się znowu zatrzymał, wyjął kolorową wstążeczkę z dziurki guzika i zadzwonił do nizkiej bramy, którą mu natychmiast otworzono.
Wszedł na korytarz dobrze oświetlony.
— Dobry wieczór ojcze Mathias — rzekł uprzejmie do odźwiernego, który mu się przypatrywał z uwagą, biorąc za kogoś nieznajomego — Cóż to, nie poznajesz swojego lokatora?...
— Ale bo!... ale bo!... — wykrzyknął ojciec Mathias, z miną człowieka przebudzonego ze snu — jeżeli mnie oczy nie mylą!... to pan Regulus?...
— W swojej własnej osobie... — odpowiedział hrabia Credencé. — Ale dla czegóż tak się dziwisz temu ojcze Mathias?...
— A! bo pana nie widziałem już tak dawno!...
— Myślałeś więc zapewne, że mnie już nie zobaczysz nigdy — nieprawda?
— Bodaj, że tak myślałem...
— Przypuszczałeś, że już nie żyję?
— A no tak...
— I zmartwiło cię to bardzo?...
— Co prawda to nie tyle pan mnie obchodził, coby obszedł każdy lokator inny?...
— Dla czego?...
— Bo pan ma dobry zwyczaj płacić za cały rok z góry...
— Aha!... — zawołał śmiejąc się hrabia — więc to zapłacone komorne pocieszało cię po mojej śmierci!...
— Cóż!... — panie Regulusie... gospodarz przedewszystkiem!...
— Bardzo słusznie, nie mam nic przeciwko temu.
— Cieszę się jednakże bardzo, że pan powrócił panie Regulus.
— Dziękuję ojcze Mathias!... dziękuję!...
— A zkąd pan powracasz, jeżeli wolno zapytać?...
— Latałem po świecie, zgodnie z wymaganiami komisanta sukna i materyj firmy Magellan Canivet i Comp.
— Cóż... czy interesa dobrze poszły?...
— Wcale nie źle ojcze Mathias, dość jestem zadowolony...
— Zatem przywiózł pan chmarę orzechów...
— Starczy na przyjemne utrzymanie na czas pewien...
— Będziesz pan sobie z pewnością używał!... Obiadki, widowiska, kobietki... A no baw się i używaj młodzieńcze!... baw się... boś od tego młody... — ja z pewnością nie będę ci przeszkadzał...
— Bardzo poczciwy człowiek z ciebie ojcze Mathias, ale chciałbym na jaki kwadrans wejść do siebie, a nie mam zupełnie światła... — Nie mógł byś mi dać z kawałka świeczki?...
— Mam tu stoczek pańskiego sąsiada... — wyjechał na wieś i powróci dopiero jutro wieczorem, możesz go pan używać tymczasem.
— Dobranoc ojcze Mathias — rzekł Raul i szybko wszedł na schody prowadzące na szóste piętro.
Hrabia de Credencé, albo raczej Regulus, bo taki sobie nadał pseudonim, dla przyczyn, których się niebawem dowiemy, zatrzymał się dopiero na samej górze.
Długi wązki korytarz na który wychodziło mnóstwo małych drzwiczek, przecinał na dwie połowy szóste piętro.
Każde drzwi prowadziły do pokoiku, albo raczej do mansardy niewielkich rozmiarów.
Większa część mansardów zajmowaną była przez służbę piętr niższych.
Pięć z nich, albo sześć tylko miało za lokatorów młodych ludzi, urzędników i komisantów, których nie wielkie dochody zmuszały do zajmowania tanich mieszkań.
Regulus należał do ich liczby.
Po nad każdemi drzwiami znajdował się przybity numer.
Hrabia zatrzymał się przed nr. 21.
Te drzwi zaopatrzony byłe w zamek duży ordynaryjny i w mały zatrzask angielski.
Mały ów zameczek przybity kosztem lokatora, nasuwał Mathiasowi zamiatającemu korytarz następujące uwagi:
— Pan Regulus jest człowiekiem bardzo a bardzo ostrożnym i ma rozum że tak robi!... Panowie komisanci wielkich domów, mają często w swoich mieszkaniach wiele kosztowności... muszą się dobrze wystrzegać złodziei...
Hrabia de Credencé miał przy dewizce zegarka masę rozmaitych breloków, niektóre nawet bardzo kosztowne.
Wybrał pomiędzy niemi maleńki kluczyk i otworzył zatrzask.
Wszedł do stancyi, zapalił świecę stojącą na komodzie i zgasił stoczek.
Umeblowanie było tu nadzwyczaj skromne.
Komoda, łóżko bez firanek, małe lusterko w krzywych ramach, stolik i stary fotel...
Nikt w świecie nie mógłby się domyśleć, że lokator tego mieszkania, wysiadł ze ślicznego powoziku zaprzężonego w angleza, wartującego pięćset franków.
Hrabia rozebrał się zupełnie.
Otworzył jednę z szuflad komody.
Wyjął kompletne ubrania prawie jeszcze nowe, ale niezgrabne i całkiem niegustowne...
Spodnie w kraty, kamizelka niebieska, krawat jedwabny zielonawy w czerwone kwiatki i jasno żółtawego koloru sac-palto.
Przybrał się w ten jaskrawy garnitur i z pretensyą rozrzucił włosy.
Uróżował mocno policzki i podkreślił oczy,
Skończywszy tą operacyę, nałożył popielaty na głowę kapelusz i wziął z kąta laskę trzcinową ze złoconą gałką.
Laska mająca we środku zaostrzony sztylet, mogła w razie potrzeby stanowić obronę doskonałą.
Pan Credencé ukończywszy toaletę, przejrzał się w małem lusterku i uśmiechnął się do siebie.
Metamorfoza tak była wyborną, że nie pozostawiała nic do życzenia.
Król mody, człowiek dobrego gustu, wszystko zniknęło...
Miejsce jego zajął chłopak z miną podejrzaną trochę, chłopak zawsze bardzo ładny, ale widocznie należący do młodzieży drugiego rzędu.
Pan de Credencé opuścił mansardę, zamknął drzwi, ale zamiast iść schodami z prawej strony, któreby go poprowadziły nu bulwar, zeszedł schodami na lewo, które wychodziły na ulicę Messlay; bo dom ten tak jak i każdy prawie na bulwarze świętego Marcina, miał wyjście na tę ulicę, gdzie także był odźwierny.
— Proszę o sznurek... — zawołał hrabia przy bramie.
— Kto tam?... — zapytał jakiś ochrypły głos z głębi mieszkania.
— Ja ojcze Legrande, Regulus... — odpowiedział Raul, — szóste piętro numer 21.
Okienko zaraz się otworzyło.
— Ho! ho! ho! — zawołał wesoło ojciec Legrande, — to pan powrócił z podróży, panie Regulus?...
— Powróciłem jak widzicie...
— Przy dobrem zdrowiu?...
— Z całemi nogami, z dobremi oczami i gotów do zabawy...
— I zaledwie pan przyjechałeś już zaraz wychodzisz na hulankę?...
— Po co czekać ojcze Legrande, trzeba korzystać z czasu.
— Co prawda!... możem tak samo i ja robił w pańskim wieku... Młodość mija i nie zawsze można być tem czem się było... Baw się dobrze panie Regulus!... baw się dobrze... Życzę ci tego z serca...
— Dziękuję.
Stary odźwierny pociągnął za sznurek, pogwizdując jakąś piosnkę, a hrabia Credencé znalazł się na nierównym bruku ulicy Moslay i zawrócił szybko ku bulwarowi du Temple.
W chwili gdy z ulicy du Temple wychodził na bulwar, było około północy.
Widowiska tylko co się skończyły we dwóch czy trzech teatrach.
Trotuary przepełniona były publicznością, kursowało tysiące powozów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.