Margrabina Castella/Część druga/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
Matka i syn.

Gaston uczynił zadość poleceniu.
Margrabina ciągle milcząca, wpatrywała się w twarz syna — a wzrok jej dostawał się w głąb sumienia i sprawiał winowajcy nie dające się opisać cierpienie.
— Matko, — szepnął po chwili, — co się to stało?
— Siebie się o to zapytaj... — odrzekła dobitnie margrabina. — Zapytaj swego sumienia, co się dzieje w domu matki twojej i twojej żony?... — Nie chciałam wypytywać służby... nie chciałam nawet słuchać tego co mi chciano opowiadać, ale mam prawo i obowiązek zapytać się oto ciebie!... — Wytłomacz mi te słowa urywane, które Blanka powtarza w malignie...
Zkąd mowa o opuszczeniu?... czemu potargałeś to złote, to gorąco bijące dla nas serce... zkąd wmięszało się w to wszystko imię Joanny?...
— Niestety! matko — odpowiedział z wahaniem margrabia — spotkało nas wielkie nieszczęścia — Blanka na raz stała się zazdrosną.
— Zazdrosną?.. — bez powodu? A zkąd to powracasz tak późno w nocy?
— Z Paryża.
— Gdzie Joanna?
— Opuściła ten dom przed kilku godzinami...
— Czy powróci?
— Zkądże ten odjazd, albo raczej ta ucieczka?
— Joanna widząc się posądzaną, nie mogła pozostawać tu dłużej.
— Czy podejrzenia Blanki są może niesprawiedliwe?
— Nie!.. bo przysięgam ci matko, iż Joanna nie jest bynajmniej moją kochanką.
— To odpowiedź wcale niedostateczna!. — Czyś nigdy nie rozmawiał z nią o miłości?... Czy jest zawsze dla ciebie tem, czem dotąd była i czem powinna pozostać na zawsze?... Czyś ją ciągle i aż do tej chwili uważał jak swoję córkę, albo siostrę swoję?...
Gaston nie mógł się zdobyć na bezczelne kłamstwo, więc wolał zmilczeć zupełnie.
Margrabina zrozumiała to milczenie, jako wyznanie winy.
Z wyrazem widocznego obrzydzenia mówiła dalej:
— Smutne to i podłe zarazem!... — Gdyby żył prawy i honorowy twój ojciec, musiałby się wstydzić za ciebie! — nie mógłby patrzeć na ciebie!...
— Ależ matko — wtrącił ponuro Gaston, podraźniony sądem tak surowym przypuszczam, że mnie uważasz za daleko winniejszego, aniżeli nim jestem w rzeczy samej. Niewierność mężczyzny, nie była nigdy znowu uważną za zbrodnię niepodobną do przebaczenia... Świat widzi w tem błąd tylko powszedni, grzech najzwyczajniejszy tylko!..
— Sądziłam, że jesteś człowiekiem rozumnym i że masz, szlachetne serce — wykrzyknęła margrabina z pogardą — a widzę, że jest zupełnie inaczej!... — Kto święte ognisko domowe zmienił na dom rozpusty, kto na wspólniczkę zdrady małżeńskiej — wybiera wychowankę i przybraną córkę swojej żony, ten nie popełnia, jak utrzymujesz, powszedniego grzechu a haniebną zbrodnię, popełnia występek który go piętnem nie zmytej hańby okrywa.
— Matko! — zawołał Gaston z uniesieniem — matko!
— Czy mi chcesz grozić mój panie?... — zapytała zimno i wyniośle margrabina — domyślam się żeś i do tego już zdolny...
— Niech mnie Bóg uchowa i broni! Ale traktuje mnie mama z taką surowością, iż znieść tego niepodobna, pomimo... całego przywiązania i szacunku.
Traktuję cię tak jak się powinno traktować nikczemnika,
— Nikczemnika?...
— Jakże inaczej nazwać wyrzutka, co zamordował taką dobrą, taką kochającą go, jak twoja Blanka, kobietę!...
— Matko, dla powiększenia mojej winy, przesadzasz następstwa mojego zapomnienia. — Blanka nie jest wcale umierającą.
— Życie jej wisi już tylko na włosku,.
— Nie! to niepodobna!..
— Doktór oświadczył mi to najwyraźniej...
— Doktór się myli z pewnością. — Przed paru godzinami zaledwie była wszak zdrową zupełnie...
— Przed paru godzinami nie otrzymała jeszcze ciosu, który ją strzaskał w jednej chwili. Ale co tu mówić o przeszłości!... Co się stało, to niestety odstać się już nie może!... Pomówimy o przyszłości... Może byłby czas jeszcze uratować Blankę, powracając jej spokój i ufność. Może to biedne, to skrwawione, to zdradzone podle serce, udałoby się zagoić jeszcze!... Cóż więc robić zamyślasz?:..
— Nie przewidywałem tego co się stało... więc i nie wiem sam co począć?...
— Czy jesteś człowiekiem honorowym?
— O! matko, jakkolwiek ostro mnie sądzisz, nie wątpisz chyba a tem...
— Tak, pomimo wszystkiego co się stało, chcę ci zaufać jeszcze!... Czy posłuchasz mojej rady?
Gaston kiwnął głową potakująco, ale czuć było, że uczynił to, machinalnie.
Pani Castella ciągnęła dalej:
— No to uważaj — chcę ci wskazać drogę do odzyskania szczęścia, jeżeli nie straconego już na zawsze, to sponiewieranego ogromnie... Najprzód przez czas bardzo długi — nie wolno ci ani na chwilę oddalać się od żony...
— Dla czego? Czyż nie mogę tak żyć, jakem żył dotąd.
— Tylko ciągła obecność twoja może uspokoić ją zupełnie, może przywrócić ci jej zaufanie. Rozumiesz?...
Gaston zrobił gest jakiś niewyraźny, który matka wzięła za uznanie.
— Po drugie, opuścisz zaraz i ten dom i to miejsce, któreby na każdym kroku przywodziły na pamięć Blance te strasznie smutne wspomnienia...
— Więc mam wyjechać? — wykrzyknął margrabia przerażony.
— Koniecznie.
— Kiedy?
— Jak tylko stan Blanki na to pozwoli, a mam nadzieję, że pewność tego wyjazdu przyspieszy jej wyzdrowienie.
— Zapewne się do Paryża udamy?
— Przeciwnie, bardzo daleko będziecie od Paryża, — odpowiedziała margrabina-matka. — Udacie się w długą jaką podróż. Myśl że tysiące mil rozdziela was od Joanny, przyczyni się skutecznie do zupełnego spokoju Blanki.
— Czy to już wszystko? — zapytał Gaston z pewną ironią.
— Jeszcze nie, — odpowiedziała margrabina. — Zaprzysięgniesz mi na swój honor, na nazwisko które nosisz, zaprzysięgniesz na pamięć twojego ojca, że nie zobaczysz nigdy więcej Joanny, że nie przyłożysz ręki do usiłowań, jakie ona czynić może, aby się zbliżyć do ciebie. Chcę wierzyć że ta nieszczęśliwa dziewczyna jest raczej zadurzona i zaślepiona, aniżeli tylko podła. Zajmę się jej losem, zapewnię jej przyszłość i od niej tylko zależeć będzie, aby była szczęśliwą, jeżeli będzie miała dość odwagi i silnej woli aby pozostać uczciwą...
Margrabia stał zgnębiony.
— No cóż, nie odpowiadasz? — zapytała po chwili matka.
— Cóż ja mam odpowiedzieć moja mamo?...
— Możesz i musisz przedewszystkiem złożyć mi najuroczystszą przysięgę...
— Nie, ja nie mogę... ja nie powinienem tego uczynić! — odpowiedział Gaston z mocą.
— Jakto? — krzyknęła blednąc jeszcze bardziej margrabina — jakto, odmawiasz mi zatem?...
— Tak matko... odmawiam ci zupełnie.
— A to dla czego?
— Bo od dawna już powinienem być i jestem panem swojej woli, bo od dawna mam prawo być jedynym sędzią mojego postępowaniu, bo dla tego w twoje nawet najdroższe mi i najszlachetniejsze ręce, nie złożę wolności, którą pragnę w całości utrzymać..
— Tak w złem jak i dobrem, nieprawda nieszczęśliwy szaleńcze?...
— Tak matko, zarówno w złem jak w dobrem pragnę pozostać sobą. Nie jestem już dzieckiem, któreby można prowadzić na pasku — jestem już mężczyzną dojrzałym i jeżeli obiorę złą drogę, obiorę ją z zupełną świadomością tego co czynię... Wobec tego wszelkie przysięgi stają się chyba niepotrzebne.
— Boże! — szepnęła margrabina wznosząc oczy łez pełne i złożone ręce do nieba — Boże! ja nie chcę tego co słyszę rozumieć!... Gastonie zapewnij mnie, że zły duch nie zabrał ci ze wszystkiem duszy!... przyrzeknij mi, że nie zobaczysz więcej odtąd Joanny!...
— Odpowiedziałem ci już matko, że chcę pozostać panem swej woli i sam odpowiadać za swoje uczynki.
Stara margrabina, patrzyła na syna, jak średniowieczny doktór patrzył na zapowietrzonego.
— Widzę — oświadczyła ponuro — widzę, że wszystko skończone, że jesteś ostatecznie stracony! Nie pozostaje mi nic więcej, jak błagać Boga, aby się nad tobą zlitował! aby cię nie skarał jak na to zasługujesz, aby pozostawił ci czas na odpokutowanie za zabójstwo żony i matki!...
Wymówiwszy te straszne słowa, stara matrona oddaliła się wolno od syna, uniosła portyerę i zamierzała wejść do pokoju Blanki, gdy Gaston poskoczył ku niej.
Pani Castella odwróciła głowę i dumnym, pewnym pogardy wzrokiem, przykuła śmiałka do miejsca.
— Nie wolno! — rzekła — a zresztą czyli byś śmiał, morderco, natrząsać się swoją obecnością nad konaniem swojej ofiary? Nie ma już odtąd nic wspólnego pomiędzy Blanką a tobą! — Precz! zabraniam ci próg ten przestępować!...
I zapuściła zasłonę, niby zaporę rozdzielającą na zawsze przeszłość i przyszłość Gastona.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.