Margrabina Castella/Część druga/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Pewność.

Blanka po cichutku weszła do ogrodu i zamknęła furtkę za sobą.
Do okoła panowało głuche milczenie.
— A gdybym się jednak myliła!... gdyby to zazdrość tylko podsunęła mi te nieprawdopodobne podejrzenia!... gdybym się też przekonała że Gaston i Joasia nie korzystali wcale z mojej nieobecności!... O! gdyby tak było, cóż to za szczęście, cóż to za radość byłaby prawdziwa dla manie.
Na samą tę myśl, serce Blanki zabiły gwałtownie i poczuła się orzeźwioną.
Szła wolno aleją, która okrążała kląb i prowadziła do peronu.
Salon, jak już mówiliśmy o tem, znajdował się na parterze.
Żywe światło jaśniało w pouchylanych oknach.
Młoda kobieta zbliżyła się do nich ostrożnie.
Dwie duże lampy stały zapalone na stole.
Ale ani Gastona, ani Joasi nie było.
Blanka spojrzała w okna pierwszego piętra
We wszystkich oknach było ciemno, wyjąwszy okien pokoju margrabiny-matki.
— Może Gaston przepędzał wieczór u matki... a może i Joasia była tam także.
Przypuszczenie było prawdopodobnem, Blanka jednak potrząsnęła głową.
— Nie... nie!... Jeżeli są razem, to z pewnością nie u matki.
Opanowana na nowo smutnem przeczuciem, ze ściśniętem sercem oddaliła się w głąb parku.
Teraz była przekonaną, że jej podejrzenia zamienią się w rzeczywistość.
Ale za jakąbądź cenę chciała się dowiedzieć prawdy.
Przeszła większą połowę ogrodu, krokiem wolnym, potykając się co chwila — jak skazany na śmierć prowadzony.
Zagłębiała się umyślnie w najciemniejsze aleje, domyślała się bowiem, że takiego właśnie ustronia musieli wyszukać sobie zakochani, ażeby ukryć zbrodnię swoję.
Ale nie słyszała nic oprócz bicia własnego serca, oprócz odgłosu własnych kroków i szmeru wody.
Zmęczona dwugodzinnem prawie bezowocnem poszukiwaniem, miała już powracać do pałacu, gdy w tem, przypadkiem, znalazła się obok groty, którą już znamy — a do której wejście zupełnie było bluszczem zasłonięte.
Przystanęła cała drżąca, zachwiała się i aby nie upaść musiała się oprzeć o drzewo.
Jakiś szmer zaledwie dosłyszany wychodził z groty, a wydało jej się, że poznaje w nim głos Gastona i Joanny.
Błyskawica zajaśniała jej w oczach, poczuła palący szum w głowie, czuła, że ziemia się pod nią zapada, że drzewa zaczynają tańczyć w około.
Podobny atak, podług wszelkiego prawdopodobieństwa, powinien był skończyć się zemdleniem, Blanka jednak nie upadła, zwyciężyła się siłą woli, zaczęła przychodzić do siebie, a po chwili nie potrzebowała już oparcia.
Podeszła do groty...


∗             ∗

Sam na sam Gastona z Joasią trwało już od godziny i mogło się było przeciągać do nieskończoności.
— Joanno!... Joanno!... — mówił margrabia z rozpaczą — przekonywam się, że mnie nie kochasz!...
— Czyżby to miało znaczyć, że cię nie kocham — odpowiadała wychowanka — iż nie chcę na twoję wzgardę zasłużyć...
— Moję wzgardę!! Co też ty mówisz Joanno, co też ty mówisz?... Wiesz przecie doskonale, że nie byłbym w stanie pogardzać tobą nigdy!...
— Przyjmuję też twoję miłość i dumną z niej jestem nieskończenie, żądam jednak żeby była połączona z uszanowaniem.
— Dowód to właśnie, że mnie tak jak ja ciebie, nie kochasz!...
— Kocham cię bardziej może!...
— To co mi jest najdroższego na świecie po tobie — to honor!... Jeżelibyś żądała mojego honoru, oddałbym ci go bez wahania!...
— Nie Gastonie, nie zrobiłbyś tego z pewnością.
— Zapewniam cię żebym zrobił!...
— Nie wierzę choćby dla tego, że jabym nie pozwoliła na to! Miłość to Boskie uczucie, to szlachetne połączenie dwóch serc, dwóch dusz bratnich; i musi być koniecznie bez skazy! Ja to tak tylko rozumiem, ja taką tylko miłość przyjmuję. Kocham cię nad siły, nad życie!... Oddałabym za ciebie wszystką krew moję do ostatniej kropli i umarłabym szczęśliwa z twoim imieniem na ustach, ale... nie uzyskasz nic odemnie, pamiętaj o tem dobrze, nic takiego coby było podłością lub zdradą!...
— Tę podłość, tę zdradę, o których mi mówisz, w czemże ty widzisz Joanno!...
— Margrabina twoja żona, czyż nie była dla mnie matką, najlepszą z matek?... Odpłacić jej za dobrodziejstwa wydarciem męża, nie byłożby zdradą najszkaradniejszą?... Zostać twoją kochanką pod jej dachem, nie byłożby to szczytem podłości?... Cóż mi odpowiedzieć możesz na tę bijącą w oczy prawdę?...
— Odpowiem ci to Joasiu, że człowiek nie ma ani siły ani prawa nakazać milczenia swojemu sercu! Kiedy się ono odezwie, słuchać go trzeba koniecznie — kiedy rozkazuje potrzeba spełniać rozkazy... — Po zatem żadnej prawdy, żadnych sofizmatów podobnych tym, jakie przed chwilą słyszałem!... Zresztą, cóż jesteś winną margrabinie? Cóż znowu zrobiła dla ciebie takiego? Jakież to te dobrodziejstwa, za któreś winna wdzięczność?... Któżby postąpił był inaczej, któżby nie przygarnął sieroty opuszczonej od wszystkich?... Uległa później twojemu urokowi... pokochała cię to prawda!... ależ ciebie wszyscy kochają! Margrabina uległa prawu ogólnemu... nie mogła postąpić inaczej, nic jej się za to nienależy...
Źle, bardzo źle mówisz Gastonie!... — odezwała się żywo Joasia — mnie przedewszystkiem ta moja wdzięczność wcale a wcale nie ciąży...
— Ale dla mnie jest okropną! — bo się wznosi pomiędzy nami jak nieprzebyta zapora. Ja raz muszę z nią skończyć... — Porzuć tę niewłaściwą delikatność, która mnie czyni najnieszczęśliwszym z ludzi, albo raczej uszanuj te skrupuły, które uwielbiam, bo widzę w nich dowód szlachetności twojego serca... ale przyjmij propozycyę moje... pogódź swoje z mojem szczęściem. — Opuść ten dom... a ja pójdę za tobą...
— Pójdziesz ze mną?... — spytała Joanna z niedowierzaniem — iść ze mną, co też ty mówisz? czy mógł byś to zrobić!
— Myślisz, żebym się zawahał?...
— Jestem przekonaną żebyś się zawahał i cofnął nawet w ostatniej chwili.
Gaston tupnął nogą niecierpliwie.
— Cóż ja zrobiłem takiego, ażebyś o mnie wątpiła? Czy jestem człowiekiem słabym, czy nie mam woli swojej?... — Cóżby mnie było w stanie zatrzymać tutaj po twoim wyjeździe?...
— Przyczyny bardzo ważne i bardzo godne poszanowania... — Najprzód żona twoja...
— Joanno błagam cię, przestań mi wspominać o żonie!...
— Należysz do niej!...
— Ja do ciebie tylko należę, bo tobie oddałem serce...
— Kochałeś jednakże Blankę!...
— Zdawało mi się, że ją kocham... Była piękną... ja byłem młody... cóż więcej potrzeba na wytłomaczenie mojego błędu?...
— I dzisiaj po tylu latach wspólnego pożycia, nie czujesz już nic dla tej, która nosi twoje nazwisko?
— Joanno, od czasu, kiedy cię pokochałem, nie egzystuje już nic dla mnie na świecie.
— Chciałabym temu uwierzyć... Jednak staniesz się winnym i okrutnym, gdy doprowadzisz żonę do rozpaczy!
— A zkąd wiesz, że będzie rozpaczać?...
— Nie przyjmuje się obojętnie opuszczenia przez tego, którego się kochało?... — Blanka kocha cię, uwielbia nawet...
Gaston wzruszył ramionami.
— Cóż znowu?... — odpowiedział pogardliwie. — Nie znasz jej dobrze! — To zupełnie zimna natura, ona takiej miłości nie rozumie...
— Czy jesteś pewnym tego? — spytała Joanna.
— Najpewniejszym....
— No więc ja ci mówię, że się mylisz!... Blanka wydaje ci się zimną, bo jej miłość jest spokojną... — Ale powiadają też, że morze nie jest nigdy spokojniejsze, jak przed burzą... — Żona twoja ufa ci bardzo... — Zasypia spokojnie ufna, że jej szczęście trwać będzie wiecznie. — Opuścić ją, to ją zgubić!...
— I to mnie nie obchodzi zresztą! — Com ja winien temu, żem ciebie pokochał?... — Kto mógłby mieć do mnie pretensyę, że idę tam, dokąd mnie miłość prowadzi?... — Na tym padole żyje każdy przedewszystkiem dla siebie!... — Jeżeli będzie w mej mocy, oszczędzić Blance jakiego zmartwienia, lub jakiej boleści, zrobię to chętnie. — Cóż ja mogę już dzisiaj poradzić?.. — Nic!... — Zmartwienie zresztą prędko przechodzi... — Popłacze trochę, ale się uspokoi.
— Są zmartwienia niedające się pokonać!... — wtrąciła Joanna poważnie.
— Rozpacz Blanki, nie będzie tego rodzaju! — odpowiedział Gaston obojętnie.
— Kto to wie?... Jeżeli zaś umrze z przyczyny twojego opuszczenia, czy wiesz że to zbrodnią by było, że to strasznie by na twojem zaciążyło sumieniu!...
— Jeżeli Blanka umrze, — odpowiedział Gaston, popychany ku swojej zgubie przez jakiegoś złego ducha, — margrabina Castella będzie miała imię Joanna...
Wymówiwszy bezwiednie prawie te słowa ohydne, które mu się w uszach rozległy przekleństwem, Gaston przeraził się i zadrżał — a jednocześnie głuchy łoskot upadającego ciała i jakiś krzyk przytłumiony rozległ się tuż za bluszczami.
Joanna zrobiła gest tryumfujący a dziwny uśmiech ukazał się jej na ustach.
— Szpiegowano nas! — mruknął Gaston i wyleciał z wściekłością z groty.
Potrącił nogą o jakieś ciało, nachylił się, podniósł je z ziemi i pomimo ciemności poznał, albo odgadł raczej, że to była jego żona.
— Nieszczęście! — wykrzyknął, — nieszczęście! to Blanka!... podsłuchała nas i dowiedziała się o wszystkiem!...
Pomimo obrzydłej roli jaką odegrał w poprzedniej rozmowie z Joasią, nie był Gaston tak złym, jak słabym i dającym łatwo powodować sobą.
Zapomniał też naraz o wszystkiem, zapomniał o miłości i o Joannie; grube łzy spływały mu po policzkach i głucho szlochając wołał:
— Boże!... Blanka nie żyje!... to ja ją zabiłem... oh! jakimże ja strasznym jestem nędznikiem!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.