Margrabina Castella/Część druga/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Zazdrość.

— Co to? — spytał żywo margrabia zaniepokojony i podtrzymujący żonę, która zdawało się, że zemdleje... co to kochana Blanko, co ci się stało?
— Czy zasłabłaś? czy co?...
Margrabina siadła aby nie upaść.
— O! niech się nie dowie! niech się nigdy nie dowie — co za myśl okropna przyszła mi do głowy... Nie przebaczyłby mi tego nigdy, nie zapomniał by mi nigdy niesprawiedliwego podejrzenia — pomyślała sobie a głosem złamanym wprawdzie ale z uśmiechem na ustach, odezwała się głośno:
— Nie, nie mój drogi... zaćmiło mi się w oczach, nogi zadrżały podemną i zdawało mi się, że jakaś ręka żelazna ściska mnie za serce. Ostatnia chwila konania, musi być podobną do tej mojej chwilowej męczarni... Ale już minęło wszystko...
— Czy tylko istotnie minęło?
— Czuję się najzupełniej zdrową.
— Czy chcesz abym zawołał Joasię?
— Nie, nie, nie wołaj jej, nie wołaj nikogo, proszę cię o to...
—.Nie potrzeba ci nic?...
— Przynieś mi szklankę wody.
— Dobrze, ale usiądź, bo, jesteś śmiertelnie blada...
— Usiądę i poczekam na ciebie tam... pod drzewem.
— A czy dojdziesz tam sama?...
— Naturalnie... Uważasz mnie za słabszą aniżeli jestem... Nie bój się... Zobaczysz...
Rzeczywiście ruszyła Blanka krojem dość pewnym, a Gaston przez kląb pospieszył do mieszkania po wodę.
Podczas jego nieobecności, która trwała zaledwie kilka sekund, Blanka zamyśliła się głęboko i doszła do przekonania, iż zazdrość jej nietylko była głupią i szaloną, ale była także okrutną zniewagą dla dwóch istot, które najwięcej kochała na świecie, dla męża i dla córki przybranej.
— Czyż mam tak brzydką naturę? — zapytywała się z wyrzutem. Jakże śmiałam posądzić Gastona i Joasię o taką nikczemną zdradę? — Gaston jest najszlachetniejszym z ludzi... mnie tylko kocha jedynie! Nigdy od pierwszego dnia naszego połączenia, nie dał mi powodu do obawy i zmartwienia!... Joasia jest do mnie przywiązaną jak córka prawdziwa. Niewinna jest jak anioł! — I ja śmiałam czernić te dwa serca szlachetne!... Doprawdy zwaryowałam chyba!

∗             ∗

— „Bo i cóż zresztą znaczy. Czego dowodzi ta nic nieznacząca oznaka, która mi się wydała dowodem zbrodni i tak mnie przeraziła?
„Mniej jak nic!
„Naprzód mogło mi się wydawać.
„Może nawet gdybym weszła do gabinetu Gastona, znalazłabym flakon tej essencyi z fijołków, której używa Joasia — przekładając ją nad inne perfumy.
Gdyby nakoniec Gaston pocałował ją w czoło, cóż by było w tem złego?...
Ojciec wszakże może pocałować córkę, a Gaston uważa się za ojca Joasi.
Młoda kobieta doszła do tego przekonania, właśnie gdy Gaston powrócił z wodą. Wzięła szklankę i duszkiem wychyliła.
— Jakże się czujesz teraz kochana Blanko? — zapytał.
— Przypatrz mi się dobrze, a sam to najlepiej ocenisz.
— Prawda! Wyglądasz świeżo i pięknie jak zawsze...
Nie był to wcale komplement.
Miła twarzyczka młodej kobiety jaśniała radością, a była zarumienioną trochę...
Blanka wzięła męża pod rękę i udali się w głąb parku.

∗             ∗

Upłynęło dni kilka.
Życie mieszkańców Folie-Normand powróciło do zwykłego szczęśliwego spokoju.
Nic nie wróżyło burzy.
Ale często powierzchnia morza jest gładką niby szyba, właśnie przed nawałnicą.
Nie mamy wcale zamiaru rozpisywać się o zazdrości, najgorszej z ułomności ludzkich, bo sprawiającej największe cierpienia, tym co ją żywią i tym co się stają jej ofiarą...
Ktokolwiek uczuł ją w swojem sercu, nie może się jej już pozbyć tak prędko.
Młoda margrabina powtarzała sobie bezustannie, że Gaston i Joasia zasługują na największe zaufanie, że podejrzewać ich byłoby straszną z jej strony zniewagą, a jednak były chwile, w których serce jej drżało z oburzenia.
W takich chwilach rumieniła się sama przed sobą — walczyła z sobą mężnie, odpychała całą siłą woli te przypuszczenia mimowolne, ale powracające ciągle.
Nie chciała się przyznawać do tego co ją trwożyło a jednak śledziła podejrzliwem okiem każde poruszenie Gastona i Joasi — studyowała wyraz ich twarzy, gdy się znajdowali razem, rozbierała dźwięki ich głosu kiedy do siebie mówili.
Te nieśmiałe badania nie otrzymywały żadnych rezultatów. Joanna pomimo swojej młodości i nieznajomości życia, mogła walczyć w oszukiwaniu z najwytrawniejszemi komedyantkami.
To niewinne niby dziecko urodziło się już obłudnem.
Pewna swojej przewagi nad margrabią, pewna — że nic w świecie nie zdoła już ugasić iskierki, którą w duszę jego rzuciła, szła śmiało po drodze, która miała ziścić jej ambitne nadzieje.
— Potrzeba aby margrabia bardzo mnie kochał, ażeby mi dał swoje nazwisko gdy zostanie wdowcem!... mówiła często do siebie, — potrzeba ażeby miał dla mnie szacunek równy miłości.. potrzeba nakoniec ażeby ocenił cnotę nie chcącą uledz miłości.
Pierwszy też raz kiedy znalazła się sama z Gastonem, odezwała się do niego wzruszonym głosem ze złożonemi do prośby rękami:
— Panie, jeżeli mnie kochasz, miej litość nademną!...
Zapomnij o nierozważnych słowach moich... Zapomnij o wyznaniu, które pragnęłabym kosztem życia mego wycofać. Serce moje do ciebie należy... wiesz o tem, a ja powtarzam ci to raz jeszcze, ale po raz ostatni!... Jeżeli nie chcesz, abym umarła u nóg twoich ze wstydu i rozpaczy, pamiętaj, że ja nie mogę... że nie chcę być dla ciebie czem innem, jak przyjaciołką, jak siostrą...
I nie czekając na odpowiedź zdumionego Gastona, uciekła do starej margrabiny, gdzie Gaston nie śmiał iść za nią.
Manewr ten niezwykłej zręczności powtórzył się nieraz jeszcze.
Joanna unikała sam na sam z Gastonem.
Zaprzestała zupełnie samotnych swoich spacerów.
Nie odstępowała starej margrabiny lub Blanki, a kiedy nie mogła korzystać z ich osłony, zamykała się w swoim pokoju i wyśmiewała w duchu z wyciągniętej i pełnej ukrytego gniewu twarzy Gastona.
Po kilka razy jak wiemy Joanna mówiła sobie z niezachwianą pewnością, o blizkiem owdowieniu margrabiego.
Na jakich tajemniczych i strasznych przypuszczeniach opierało to okrutne stworzenie ohydną swoją pewność?...
Blanka dochodziła zaledwie średniego wieku, była więc jeszcze i młodą i bardzo ładną. Chociaż delikatnej natury, była zdrową i żaden niepokojący symptomat nie mógł dać kochającym ją jakiejkolwiek obawy, w dalekiej nawet przyszłości.
Jakimże sposobem wychowanka mogła żywić nadzieję, że zajmie miejsce tej pełnej życia rywalki?...
Jednym z obowiązków powieściopisarza eksploatującego serca ludzkie, jest nie cofanie się przed prawdą chociażby najboleśniejszą.
Musi on widzieć rzeczy tak jak są, musi to co widział opowiedzieć tak jak widział...
Nie wolno mu ukrywać uczuć potwornych, jakie spotyka pod skalpelem.
Potwory są wyjątkami tylko! odpowiedzą nam na to może.
Tem lepiej dla ludzkości!...
Istoty podobne do Joanny, są istotnie bardzo rzadkie.
Wielkie to szczęście zaprawdę.
Ponieważ jednak Joanna jest główną bohaterką naszego opowiadania, musimy odmalować stworzenie potworne, skrywające szatańską duszę pod powłoką anioła.
Powzięła ona stanowczy zamiar pozbycia się Blanki, dla zajęcia opróżnionego przez nią miejsca...
Do spełnienia tej zbrodni nie miała zamiaru użyć żelaza lub trucizny.
Zarówno sprytna jak podła, nie myślała o podaniu margrabinie arszeniku w jakim napoju, nie chciała wcale wepchnąć jej sztyletu w serce.
Wiedziała, że arszenik pozostawia po sobie ślady, że nóż zdradza rękę, które go użyła i wiedziała, że niezręczni mordercy dają głowę na szafocie.
Ale wiedziała także, że rozpacz jest doskonałą również trucizną i tego środka chwycić się postanowiła.
Wiemy już, że przez kilka dni z rzędu nic nie mogło stwierdzić okrutnych podejrzeń Blanki.
Zawdzięczać to trzeba było ostrożności Joanny, która spotkania się sam na sam z Gastonem unikała starannie.
Pomału jednak i ta sama ostrożność nawet pobudzała podejrzliwość młodej kobiety.
Dziwiło ją to szczególne unikanie Gastona.
Zdawało jej się, że spostrzega coś jakiegoś niezwykłego w zachowaniu się względem niego sieroty.
Dziwiła się, że znikła naraz ta naturalna a niewinna poufałość, jaka istniała pomiędzy margrabią a Joanną, dziwiła się temu i brała to za charakterystyczny dowód, z kochania się człowieka honorowego w dziecku wychowanem pod jego okiem.
Różne te obsarwacye pojedynczo nie mogły mieć wielkiego zapewne znaczenia, zebrane jednakże razem, dawały niepokojące wskazówki.
Blankę trwożyło to tem bardziej, że mąż jej zmienił się widocznie.
Opanował go smutek jakiś — twarz mu pobladła i zeszczuplała, cała postawa świadczyła o głuchem jakiemś cierpieniu.
— Nic mi nie jest! Zdaje ci się tylko... — odpowiadał z niecierpliwością, gdy go zaniepokojona żona badała.
— Nie mogę znosić tego dłużej — powiedziała sobie nareszcie Blanka i muszę się dowiedzieć wszystkiego, chociażby mi życiem za to zapłacić przyszło!..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.